Przez ostatnie lata Rafał Skąpski odbył rekordową liczbę spotkań z czytelnikami w całej Polsce, opowiadając o opracowanych przez siebie trzech pokaźnych tomach wspomnień swej babki ze strony ojca pod wspólnym tytułem „Dziwne jest serce kobiece…”. W kwietniu tego roku wydał autorską książkę, reportaż historyczny na kanwie studenckiej przyjaźni jego drugiej babci pt. „Panny z Genewy”. Autor, pisarz, felietonista – to jedno z jego wcieleń, a ma ich co najmniej kilka. Funkcjami też mógłby obdzielić niejedną osobę. Dyrektor, prezes, minister… Biblioteka – lokacje Ponieważ biblioteka jest okazała, ulega częstym transformacjom i przemieszczeniom. Rozmawiamy w mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Tutaj Rafał Skąpski posiada fragment swego księgozbioru. Książki rozlokowane są w kilku pokojach, sypialni, gabinecie gospodarza i w przedpokoju, a duża, wysoka witryna biblioteczna znajduje się na klatce schodowej, tuż przy drzwiach wejściowych do mieszkania. Książki zapełniają stare biblioteczne szafy. Nawet w serwantce, obok szkła, widać grzbiety książek. To najstarsze, odziedziczone po przodkach, po rodzicach i ciotce, miniaturowe starodruki o najróżniejszym przeznaczeniu i treści. Od modlitewnika, przez bajki Iwana Kryłowa i wiersze Franciszka Karpińskiego, aż po życiorys Beethovena. W tym mieszkaniu państwo Skąpscy mieszkają ponad 40 lat. – Około tysiąca naszych książek wyekspediowaliśmy do pałacu w Radziejowicach, do Domu Pracy Twórczej Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, gdzie, służąc mieszkańcom, stoją w dwóch bibliotecznych regałach z tabliczką „Księgozbiór Amelii i Rafała Skąpskich”. Tam oddaliśmy głównie dublety takich książek, które sami chcieliśmy czytać, często tam przebywając. Reszta książek znalazła swój azyl w Jazowsku, niewielkiej wsi nad Dunajcem, blisko Starego Sącza, gdzie Amelia i Rafał Skąpscy spędzają teraz większość czasu. Stamtąd książki po trochu emigrują do gminnych bibliotek publicznych w Łącku i okolicach. Łącznie wywędrowało już prawie tysiąc książek. Jazowsko to rodzinne strony pradziada i dziadka. Niespodziewanie otrzymany spadek pozwolił na zakup siedliska, w którym od 2017 roku Rafał Skąpski tworzy książki i artykuły. – Książek mieliśmy bardzo dużo, część z nich trafiła do mnie jako prezenty czy tak zwane gratisy. Przez sześć lat byłem jurorem Nagrody Literackiej m.st. Warszawy i jako juror otrzymywałem egzemplarze wszystkich zgłoszonych do konkursu książek, dostawałem też egzemplarze od wydawców, kiedy pełniłem funkcję wiceministra kultury, a później dyrektora Państwowego Instytutu Wydawniczego. Oczywiście nie wszystkie dary mogłem i chciałem zachować, dlatego na bieżąco przekazywałem część z nich dalej. Dyrektor Biblioteki Narodowej – Michał Jagiełło, przyjmował ode mnie wszystko, łącznie z drukami ulotnymi, bo uważał, że książnica narodowa powinna przechowywać wszelkie druki, akcydensy. Rafał Skąpski podkreśla, że kiedy brakuje dla książek półek w domu, stara się tomy lokować w przyjaznych miejscach. Ale dopiero wówczas, kiedy oddały mu, jako czytelnikowi, wszystkie swe usługi. Najwcześniejsze wspomnienia Pierwsze wspomnienie związane z książką jest dość zaskakujące, albowiem dotyczy publikacji o pracy na roli, o zbożu, o kłosach. – Cała męska część rodziny związała swe życie z rolnictwem, ojciec był inżynierem rolnikiem i chciał, żeby synowie też kształcili się w tym kierunku. Moją edukację zaczął od książeczki o zbożach. Kiedy ją dostałem, nie umiałem jeszcze czytać i ojciec pokazywał mi ilustracje zbóż i czytał o nich. Rafał Skąpski mieszkał wówczas z rodzicami w Regułach pod Warszawą i pamięta, że biblioteka domowa składała się głównie z książek fachowych ojca. Zawierała sporo egzemplarzy przedwojennych, odziedziczonych po dziadku, także związanych z tematyką rolną, oraz bardzo wyselekcjonowane książki mamy z literatury pięknej: książki Marcela Prousta, Josepha Conrada, Marii Dąbrowskiej czy „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya. – Mama przechowywała w domu tylko najbardziej ukochane książki, na co dzień korzystała z biblioteki publicznej lub biblioteki Instytutu Francuskiego, gdyż czytała dużo po francusku. Ja biegałem po książki do biblioteki szkolnej w Piastowie. Imię Skąpskiego wskazuje na książkową proweniencję. Odziedziczył je po Rafale Olbromskim, głównym bohaterze „Popiołów” Stefana Żeromskiego, ulubionej postaci literackiej mamy. Po śmierci ojca Rafał Skąpski zamieszkał u cioci w Stalowej Woli, gdzie znajdował się duży księgozbiór. Potem wujostwo, ze względu na pracę, przeniosło się do Nowej Huty. Wuj – inżynier odlewnik, w przeciwieństwie do ojca, nie przechowywał w domu książek fachowych, a tylko literaturę piękną. Uwielbiał PIW-owskie serie „Życie codzienne”, „ceramowską” i biograficzną, a ciotka, podobnie jak mama, była wielbicielką Stefana Żeromskiego. – W szkole czytałem więcej niż koledzy. Uwielbiałem lektury szkolne, podświadomie szukałem w nich pewnych podobieństw z rodziną ojca. Ojca widziałem w postaci Bogumiła Niechcica z „Nocy i dni”. Ta książka była i jest mi ogromnie bliska. Do książek Żeromskiego miałem podobny stosunek, imponowało mi podejście bohaterów do życia i pracy, zresztą okazało się, że mój dziadek znał się z Żeromskim. Wtedy zaczął się czas zbierania książek. Przechowuje po dziś serię „Koliber” Książki i Wiedzy. Zachował całkiem liczny zbiór, pokazuje ułożone w stosik cieniutkie białe książeczki z charakterystyczną prostą grafiką okładkową, m.in.„Błękitny hotel” Stephena Crane’a, „Deszcz” Williama Somerseta Maughama, „Syrenę” Antona Czechowa, „Człowieka, który zdemoralizował Hadleyburg” Marka Twaina, „Włamywacza z Shady Hill” Johna Cheevera, „Białe noce” Dostojewskiego, „Spadek” Guya de Maupassanta, „Lotną” Wojciecha Żukrowskiego, „Różę” Jarosława Iwaszkiewicza oraz dzieła Alberto Moravii, Heinricha Bolla, Gustava Flauberta. – Pamiętam, że duże wrażenie zrobiły na mnie „24 godziny z życia kobiety” Stefana Zweiga, wspaniała miniatura literacka, proza nowoczesna, świetna warstwa psychologiczna. Wszystkie te książeczki dobrze kojarzę. To był świetny pomysł, by w małej, taniej formie dostarczyć czytelnikowi wielką, światową literaturę. Z nostalgią wspomina nowohucką księgarnię, w której była organizowana loteria Domu Książki. Za cztery kupione, a nie wygrane losy można było otrzymać przecenioną książkę. Dziś uznaje swoje wybory za ekstrawaganckie, bo jedną z pierwszych, jakie wybrał, była książka poświęcona malarzom flamandzkim, inną, o pedagogice, wybrał z powodu dobrze brzmiącego nazwiska autora: Bohdana Suchodolskiego. Książki tej nigdy nie przeczytał. Ale los był dla niego na tyle łaskawy, że piętnaście lat później, w 1983 roku, został doradcą profesora. Choć oczekiwania zmarłego ojca były inne, jako kierunek studiów wybrał prawo …