Pandemia trwa od dwóch lat, sam przeszedłeś właśnie tę chorobę, co uniemożliwiło ci planowany osobisty udział w Międzynarodowych Targach Książki w Krakowie, ale teraz już jest dobrze, z czego bardzo się cieszę. I w tych trudnych czasach słyszymy o samych sukcesach twojego wydawnictwa. Jak to robisz? Boję się określenia „sukcesy”. Oczywiście możemy mówić o pewnym powodzeniu w minionych latach. Dzięki jasnej strategii rozwoju firmy zrealizowaliśmy kilka celów i idei. Mamy za sobą czas bardzo silnego inwestowania i tym samym mniejszego zaangażowania w bieżące sprawy produkcyjne. Okres największych inwestycji jednak już zakończyliśmy. Sądzę, że zrealizowaliśmy wszystko, co zostało zaplanowane. Pamiętając, że chociaż inwestowanie to never-ending story, zakładam, że był to ostatni rok, w którym 100 procent zysku przeznaczyliśmy na inwestycje. W najbliższych latach planujemy normalny poziom, powiedzmy – 30 procent zysku na bieżące inwestowanie. Wydaliśmy wiele tytułów – dobrych zarówno pod względem jakości, jak i tematyki – które zostały świetnie przyjęte przez rynek. Inna sprawa, że nastąpiła również, co jest bardzo ważne, stabilizacja załogi. Mamy fantastyczny zespół! Ten zespół jest coraz bardziej efektywny pod każdym aspektem. Gdy byłem chory, naszym gościem była Marisa de Lempicka, prawnuczka wielkiej malarki Tamary Łempickiej. I ona podczas krótkiego pobytu zwróciła uwagę, jaki mamy fantastyczny team, co było dla mnie bardzo budujące. Osobiście nie mogłeś się tym razem widzieć z Marisą de Lempicką… Niestety, zachorowałem na Covid-19 w najmniej stosownym momencie. Marisa de Lempicka zrobiła furorę w Krakowie… Mam wrażenie, że tak było. Zorganizowaliśmy bardzo dużo spotkań, zarówno u nas, w Lesku – z udziałem telewizji i radia, jak i w Krakowie. Ostatnie spotkanie odbyło się w MOCAK- -u z udziałem Marii Anny Potockiej, dyrektorki tegoż muzeum i autorki jednego z dwóch tekstów w albumie o Tamarze Łempickiej. Wiele spotkań było też w Warszawie i sporo wywiadów – dla „Zwierciadła”, „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, stacji radiowych, a także w TVN. Część artykułów będzie teraz publikowana. Marisa zaprezentowała się fantastycznie. Jest świetną rozmówczynią, jest po amerykańsku otwarta i uśmiechnięta. Każdą osobę, z którą się spotyka, zaraża swoim uśmiechem. Przypomnij, proszę, jak doszło do spotkania z Marisą de Lempicką i jak stałeś się wydawcą książek o jej prababce i reprodukcji jej obrazów… Złożyło się na to kilka rzeczy. Wydajemy, jak wiadomo, mnóstwo książek o polskich najwybitniejszych artystach i w pewnym momencie skonstatowałem, że z tych najsłynniejszych brakuje w naszym dorobku Tamary Łempickiej. Może nie zrządził tego przypadek, ale do naszej siedziby dotarł bodaj dwa lata temu Marek Skulimowski, prezes Fundacji Kościuszkowskiej, były dyplomata, sprawnie prowadzący wymienioną fundację. W trakcie rozmowy o różnych sprawach, a mamy trochę wspólnych tematów, łączą nas bowiem podobne cele – nasze książki promują głównie Polskę, co jest też zadaniem Fundacji Kościuszkowskiej, wspomniałem o Tamarze Łempickiej. Prezes Skulimowski powiedział, że niedawno zrobił jej małą wystawę w Fundacji Kościuszkowskiej i może mnie natychmiast skontaktować z Marisą de Lempicką. Uczynił to przez pocztę elektroniczną, a niedługo potem rozmawiałem z Marisą parę razy przez Skype’a. Od kilku lat jeżdżę na narty do Stanów Zjednoczonych, dlatego umówiłem się z nią w Kolorado. Marisa jest świetną narciarką i instruktorem narciarskim. Spotkaliśmy się w Vail, kultowym ośrodku narciarskim, na kolacji, podczas której przedyskutowaliśmy kwestię współpracy. Podobała mi się pasja, z jaką stara się promować dziedzictwo prababci. Przedstawiłem jej nasze propozycje wydania albumów i jak szerzej widzimy promowanie sztuki Tamary Łempickiej w Polsce. Przyjęła te pomysły z radością, po czym podpisaliśmy umowę. Zaproponowałem, że wydamy duży album, a później jego miniaturę, jak również wyjątkowy kalendarz. Ten w wydaniu luksusowym ma już swoją międzynarodową historię. W następnej kolejności chcemy wydać szczególną pozycję, nad którą rozpoczęliśmy już pracę – mamy ambicję stworzenia wielkiego dzieła i wydania go w przyszłym roku. Chcemy pokazać jak najwięcej obrazów Tamary Łempickiej w dużym albumie luksusowym. I zapewne to zrobimy. Kto będzie autorem tego albumu? Tak to się dzieje w przypadku albumów – często nie mają jednego autora! Czyli wystarczy wspaniały wydawca? Może nie wspaniały wydawca, a pomysł, który trzeba zrealizować, angażując do przedsięwzięcia najlepszych twórców. Będzie kilku autorów tekstów, wybierzemy również projektanta książki. Autorkami tekstów będą Marisa i jej matka Victoria. Marisa namawia także swoją siostrę Cristinę, aby spisała krótkie wspomnienia o prababci. Pewna jest też polska autorka, która dużo pisała o Tamarze Łempickiej – Katarzyna Nowakowska- -Sito. Najważniejsze są oczywiście obrazy i ich jakość. To, co zrobili moi współpracownicy w poprzedniej książce jest absolutnym mistrzostwem. Pliki, które dostaliśmy, były zróżnicowanej jakości, a album wyszedł na bardzo wysokim poziomie. Kto będzie projektantem tego wielkiego albumu? Rozważam kandydatury dwóch projektantów, więc jeszcze nie chcę podawać konkretnego nazwiska. Autorem opracowania wydanego już albumu był prof. Lech Majewski, a minialbumu oraz kalendarza prof. Władysław Pluta. Od kogo kupujesz prawa autorskie do dzieł Tamary Łempickiej? Wszystkie prawa do dzieł Tamary Łempickiej ma fundacja, czyli Tamara de Lempicka Estate, której prezesem jest Marisa. Pozyskujemy te prawa w ramach wiążącej nas umowy. Tamara Łempicka zmarła w 1980 roku, dlatego ochrona praw majątkowych trwać będzie jeszcze trzydzieści lat, zanim jej dzieła przejdą do domeny publicznej. Zdarza się, że musimy kupić część zdjęć właściwiej jakości we wskazanych domach aukcyjnych. Muszę też dodać, że uzyskaliśmy wyłączne prawa do reprodukowania dzieł Tamary Łempickiej na płótnie. Obecnie mamy zatem takie prawa do powielania obrazów Łempickiej, Stryjeńskiej i Beksińskiego. Wydajesz głównie albumy… One rzeczywiście dominują, choć wydajemy również książki ilustrowane. Są to publikacje między innymi z serii „Legendarz”, w której ukazały się choćby bestsellerowe „Bestiariusze”, warto wspomnieć też o „Mitologii słowiańskiej”. To książki z urzekającymi rysunkami, tak samo jak publikacje autorstwa prof. Jerzego Bralczyka. Wydajemy więc albumy i książki, które są „na granicy” albumów, czyli bogato ilustrowane, z ciekawymi rysunkami. Mamy w naszej ofercie pewną liczbę książek dla dzieci. Nie zamykamy się również na inne ważne publikacje, takie jak prof. Adama D. Rotfelda, Macieja Wierzyńskiego czy też wywiad-rzeka z Adamem Hanuszkiewiczem. Stale dbamy również o promocję spuścizny po Zdzisławie Beksińskim, będąc jedynym w Polsce wydawcą albumów prezentujących jego najwybitniejsze dzieła. Poszerzamy stale naszą ofertę, zachowując jednak nasz główny kierunek, czyli promocję Polski za pomocą kultury, co oznacza albumy o Polsce i najwybitniejszych polskich artystach. W minionych miesiącach twoje wydawnictwo zdobyło kolejne znaczące nagrody i wyróżnienia… Przyznaję, że teraz niezbyt często wysyłamy nasze książki na konkursy krajowe. Dlaczego? – to temat na inną rozmowę. Wysłaliśmy jednak kalendarz Łempickiej za granicę, dzięki czemu został wyróżniony na międzynarodowym konkursie w Niemczech. Niemcy zrobili nam niespodziankę, wysyłając wyróżnione kalendarze na międzynarodowy konkurs do Japonii, gdzie kalendarz zdobył srebrny medal. Zostaliśmy także uhonorowani po raz drugi godłem „Teraz Polska”. Cenimy sobie to wyróżnienie, które jest przyznawane przez obiektywne i zacne jury. Czy na sprzedaży albumów można zarobić? Na wszystkim można zarobić! Oczywiście są i porażki. Możemy jednak powiedzieć, że liczba książek, które nam się „zwracają” inwestycyjnie, zdecydowanie rośnie. Jestem pewien, że 80 procent książek wydanych w dwóch minionych latach co najmniej zwróciło nam koszt inwestycji. Dodruki zawsze generują zyski. Więc na „trafionych” albumach można zarobić! Trzeba jednak powiedzieć o paru sprawach. W pierwszej kolejności stawiamy na poziom, czyli na jakość, i to pod każdym względem. Zawsze angażujemy do danego przedsięwzięcia wybitnego projektanta książki, używamy dobrego papieru, robimy bardzo dobrą przygotowalnię, zdobywamy możliwie najlepsze fotografie – czy to będzie album „Polska”, czy też – jak teraz – na czterdziestolecie wybuchu stanu wojennego album Chrisa Niedenthala. Bardzo długo pracujemy nad zdjęciami i innymi materiałami ikonograficznymi. Drugą sprawą jest akceptacja rynku, czy nawet jego ukształtowanie, chociaż takie stwierdzenie byłoby arogancją. W każdym razie zdobywanie rynku powoli nam się udaje, ponieważ coraz więcej osób wie, że Bosz to jakość! Oznacza to, że nawet jeśli nasz album „Polska” jest droższy niż inne na rynku, to jednak znajduje on nabywców. Tak się dzieje, gdyż klienci przywiązują większą wagę do jakości w przypadku książek „prezentowych” niż beletrystycznych, które zawierają jedynie tekst. Na to wskazują wyniki z minionych lat, w których dynamicznie rośnie sprzedaż i coraz rzadsze są sytuacje, w których mówimy, jeśli nie o porażce, to w każdym razie o braku sukcesu. To się oczywiście zdarza i zawsze będzie się zdarzało, ale na szczęście coraz rzadziej. Mówisz, że książkę trzeba bardzo starannie przygotować redakcyjnie w wydawnictwie, ale jestem przekonany, obserwując twoją pracę, że jesteś dominującą osobą na rynku wydawnictw albumowych i ilustrowanych… Nie mnie to oceniać! To jest twoja rola, ponieważ my jesteśmy bardzo skoncentrowani na naszej pracy, chociaż nie można powiedzieć, że nie obserwujemy tego, co się dzieje na rynku. Nasza wiedza jest z pewnością mniejsza niż redakcji „Biblioteki Analiz”. Dodam w tym miejscu, że jesteśmy wydawcą, który w ogóle nie korzysta z licencji. Świadomie ich nie kupujemy, jeżeli już – to je sprzedajemy. Wszystkie nasze książki to opracowania własne. Jaki jest twój osobisty udział w tworzeniu książek? Bardzo różny. Mogę o tym opowiedzieć na jednym, bardzo złożonym przykładzie. Mowa o albumie luksusowym „Polska 100 lat”, wydanym na stulecie odzyskania niepodległości. Zaczęło się nietypowo – od rozmowy przy lampce dobrego koniaku, który piliśmy wraz z moim przyjacielem, prof. Jerzym Bralczykiem, w moim domu w Bieszczadach. Drogi profesor zapytał mnie, jaką publikację planuję wydać dla uczczenia tej rocznicy, po czym ustaliliśmy, że …