– Swoim listem (strona 4) do wicepremiera i ministra prof. Piotra Glińskiego, który odbił się już szerokim echem w naszym środowisku, sprowokowałeś władzę do zadeklarowania się, czy podejmie działania dla rzeczywistego wsparcia naszej branży. Czy według ciebie minister podejmie te działania? – List nie był tylko mój, podpisało się pod nim kilkudziesięciu wybitnych polskich intelektualistów, autorów i artystów; choć oczywiście są to osoby związane ze środowiskiem Białego Kruka. Teraz natomiast podpisy pod apelem napływają z całej Polski od różnych osób i środowisk. Jeżeli państwo przeznacza obecnie na ratowanie kultury 4 mld zł, to nie może być tak, że na pomoc książce ma być wyasygnowane z tej kwoty jedynie pół procenta albo jeszcze mniej. Musimy sami upominać się o swoje, tak samo postępują wszyscy inni, nie można milczeć. Trzeba przy tym mówić głośno i wprost. Nie warto prezentować tylko szlachetnych sloganów o czytelnictwie, jakby Polsce potrzebny był jakiś program walki z analfabetyzmem. To sprzedaż książki spada, powodując w konsekwencji spadek czytelnictwa, a nie odwrotnie. Czy minister podejmie działania? Sądzę, że na pewno. Pytanie brzmi tylko: jakie to będą działania i w jakiej skali? Jeśli nie będziemy wywierać presji na Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, zawsze będziemy na szarym końcu. – Za najbardziej rewolucyjną uznać należy twoją propozycję odnośnie do zakupu przez ministerstwo książek od wydawców i skierowanie ich do sprzedaży oraz do bibliotek. Czy jest to realne? – Nie wiem, czy propozycja ta jest taka rewolucyjna – raczej nie. Zakupy interwencyjne państwa to przecież bardzo stara metoda wspomagania producentów i rynku; np. w Polsce co roku interwencyjnie zakupuje się jabłka od sadowników. Produkują je w nadmiarze, rok w rok, ale nikt nie mówi i nikt nie ma pretensji, że spożycie jabłek w Polsce jest za małe. Jabłka są ważne, na pewno, ale można je zastąpić wieloma innymi owocami. Tymczasem książki zastąpić się nie da. Ten, kto chciałby to zrobić, byłby wyjątkowym barbarzyńcą. Oczywiście tacy istnieją, ale nie sądzę, że są w Ministerstwie Kultury. Dlatego uważam, że postulat zakupu interwencyjnego jest jak najbardziej realny i sensowny nie tylko w wymiarze kulturalnym, co oczywiste, ale i ekonomicznym. Jest to bowiem przekazanie pieniędzy, które szybko wrócą do obiegu. Obecny polski system gospodarczy, zwieńczony zresztą sukcesem, jest w tej chwili oparty na konsumpcji, a interwencyjny zakup książki przeznaczonej dla księgarń oznacza właśnie dofinansowanie konsumpcji. Zakup książek od wydawnictw to równocześnie wsparcie pionów produkcyjnych tychże wydawców. To zarazem jeden z elementów walki z bezrobociem, którego ostatnio co prawda w Polsce nie było, ale które niestety już wraca. – Postulat uchwalenia ustawy o książce, mający obejmować jednolitą cenę książki wzorem rozwiązań we Francji czy w Niemczech, jest podnoszony od wielu lat. Czy teraz jest szansa na jej uchwalenie? – Ta szansa jest zawsze, jednak brak jest woli politycznej. Tak było za poprzedniej władzy, tak jest, niestety, również teraz. Dlaczego? Uważam, że nasze środowisko wydawniczo-księgarskie, a raczej nasi w nim reprezentanci, nie są tu bez winy. Nie było bowiem i nadal nie ma żadnej prawdziwej walki o ustawę o stałej cenie książki. Wychodzi się z założenia, że skoro ma się rację, to wszyscy powinni to respektować, rozumieć i akceptować. Niestety, ten świat nie jest tak prosto poukładany. Również mając rację, a może tym bardziej, trzeba walczyć. Jak ci raz odmówiono, próbuj drugi i trzeci raz. Tymczasem reprezentanci naszego środowiska są obrażeni na obecną władzę. Nie trzeba jej kochać, ale trzeba z nią współpracować, skoro jest …