Czwartek, 10 kwietnia 2014
Proza
CzasopismoKwartalnik Wyspa
Tekst pochodzi z numeru28
Dworzec – pociąg – dworzec Dworzec w Brześciu. Nie ma tu syfu, ani luksusu. Ot tak, jakoś nijako. Nikt nie zaczepia. Prócz paru zgarbionych babuszek oferujących czibureki prosto z pod pachy. Człapiący dwójkami milicjanci spozierają sennie na nowoprzybyłych. Podróżni to Białorusini, Rosjanie i obywatele republik azjatyckich. Taszczą cziemodany, toczą wózki, dźwigają pudła. Gdy wjeżdża pociąg z Polski, peron zaludnia się mrowiem twarzy. Słychać postękiwania i krótkie komendy – Bystriej Jura! Pada’j Sasza! Trwa akcja desantu masy towaru na inny peron. Przeładunek nie jest starannie zaplanowany, ale skuteczny. Po paru chwilach torby ze słoniną, glazurą, pięciolitrowe baniaki z oliwą, stosy gumofilców i inne dobro z Polski stoi i czeka na transport w głąb republiki. Tragarze spoceni, gaszą pragnienie piwem i co chwilę spluwają na tory. Ich kobiety siedzą na torbach i łuszczą słonecznik. Stygną po niedawnej dawce adrenaliny. Na dworcu robi się cicho, ot tak, jakoś nijako. Wreszcie jest! Pociąg do Mińska. Wchodzę do wagonu i szukam przedziału. Okazuje się jednak, że cały wagon jest jednym wielkim przedziałem. Wyposażonym w krzesełka, stoły różnej wielkości i długie ławy pełniące funkcję łóżek. Panuje atmosfera sprzyjająca szybkiej integracji. Nikomu nie przeszkadza grupowe gnieżdżenie się na małej powierzchni. Jedni – zanurzeni po szyję w pościeli smacznie śpią, gdy obok grupa „siabrów” gra w karty i pije gorzałkę. Tuż za nimi mężczyzna namiętnie rozwiązuje krzyżówkę, a dalej stadko kobiet impulsywnie rozprawia o prozie białoruskiego życia. Kilkadziesiąt osób przebywających w zamkniętej przestrzeni wydziela zapachy. Ludzie pachną tu inaczej. Wynika to z innych preferencji żywieniowych. Na stołach widzę czosnek, cebulę, słoninę, suszoną rybę i wódkę. – Pan, pij! – powiedział siedzący obok Grisza, podając mi szklankę wódki. Wypiłem pół i zagryzłem dymką, wczuwając się w tutejsze klimaty. – Polsza to ładna kraina! Polaki dobryja ludzi! – stwierdził Pietia, kompan Griszy. – No, no – bąknąłem, gdyż kompilacja cebuli z ognistą wypalała mój przełyk. Panowie wznieśli szklanice – Za Polszu! – rzekli. – Za Biełaruś! – odrzekłem. Wypiliśmy. Grisza z Pietią zagryźli jajeczkiem, a ja połknąłem pół Hoopa. – My pracawali w Piasecznie dwa hody. Na budowie. Dobrze płacił Polak. Ale teraz najechało Ukraińców. Pracują za pół ceny – powiedział Grisza. – A dokąd panowie jadą? – zapytałem. – Do Rasiji, do samego Petersburga. Tam można teraz dobrze zarobić. W Biełarusi płocho z dobrą pracą. – odpowiedzieli. Zapanowała cisza, bo co mogłem powiedzieć? Że w Polsce też jest teraz ciężko z pracą? Chwyciliśmy za szklanki i wypiliśmy. Od razu poczuliśmy się lepiej. – A pan w biznesie do Mińska? – zagaił Pietia. – Jadę do Połocka. Jestem turystą. – Grisza zaczął drapać się po szyi, a twarz Pieti wyrażała naturalne zdziwienie. – A co konkretnie? – zapytał delikatnie Grisza. – Jak to co? Będę zwiedzał zabytki, muzea. Pogawędzę z ludźmi. Porobię zdjęcia. – Zdymki? – No, fotografie. Przez resztę podróży piliśmy. Kompani ograniczyli swoją wylewność, prawdopodobnie podejrzewając mnie o szpiegostwo. Nie przestali jedynie wychwalać Polski i Polaków. Późnym wieczorem docieram do Mińska. Przechodzę na inny peron i lokuję się w pociągu do Połocka. O północy wyruszam w ośmiogodzinną podróż. W kuszetce oprócz mnie są jeszcze dwie osoby. Małżeństwo w średnim wieku. Ona – rozczochrana, pyzata, ze złością na twarzy i pierzyną na ciele. On – łysy, wąsaty, nieruchomy, przykryty kocem sapie jak lokomotywa. Wdrapuję się na piętrowe łóżko. Kobieta gasi światło. Po pięciu minutach jestem mokry. „Kurwa, jak tu gorąco!” – myślę. Nie przesadzając 40 stopni. Szarpię za okno, następnie wieszam się na nim, ale ani drgnie. – Okna są zakręcone, bo jest sezon zimowy – informuje z przekąsem kobieta. „Sezon zimowy? Przecież jest koniec kwietnia!” – myślę. Siadam na łóżku, zdejmuję koszulkę i wykręcam. Uchylam drzwi i słyszę głos zirytowanego babsztyla. – Grażdanin! Zakryjtie dzwiery, przeciąg! „O nie, babo! Ja też lubię ciepło, ale z tobą jest coś nie tak, albo się odchudzasz” – pomyślałem i wyszedłem. Po korytarzu wałęsają się jedynie milicjanci i niedobitki białoruskiej armii. Między dwoma wagonami siedzi starszy mężczyzna. Panuje tu przyjemny chłodek. Po prostu wieje z nieszczelnych przegubów. Siadam naprzeciwko człowieka w czapce-uszatce, na której naszyta jest gwiazda. Z ust wystaje mu i permanentnie dymi „biełomor”, taki białoruski „popularny”. Ubrany jest w zielony wojskowy płaszcz, bryczesy i zdezelowane, przypominające żołnierskie buty. Gra na harmoszce. Miarowy stukot szyn miesza się z żywymi radzieckimi pieśniami. Między nami nie ma potrzeby rozmowy. Tylko co chwilę gawędzą oczy. Popijam kwas chlebowy. On gra, a ja czuję się jakbym jechał na front. Między nami przemaszerowuje milicjant. Chodzi co 10 minut do toalety. Mijając nas, za każdym razem spogląda na mnie. Za którymś z kolei razem mówi: – Pan chodź do mnie. Jest sam w przedziale. Zaczyna trochę jak służbista. Pyta skąd, gdzie, dlaczego jadę? Odpowiadam mu opisowo. Kiedy przechodzę do snucia opowieści o ponad tysiącleniej historii znamienitego Połocka, milicjant, ziewając, nalewa do szklanic wódkę. Tak naprawdę nie sprowadza mnie przecież do swojego przedziału, żeby przeprowadzać śledztwo, a tym bardziej wysłuchiwać bajek. Potrzebuje po prostu towarzystwa. Podczas picia udziela mi rad, jak się zachowywać w Połocku. Według Andrusia Połock należy do kilku miast na Białorusi, gdzie jest najmniejsza liczba milicjantów. Dlatego jest tam niebezpiecznie. Mówię Andrusiowi, że nie z jednego pieca chleb jadłem i opowiadam o wojażach po Europie Zachodniej. Kiedy wymieniam kraje, w których byłem, andrusiowa gęba rozszerza się coraz bardziej. – Ja był tylko w Rasiji – mówi. – Głosuj na Łukaszenkę, to będziesz cały czas w Rasiji – mówię i gryzę się w język. Andruś dziwnie patrzy na mnie, o czymś myśli. Chyba nie sypnie mnie na posterunku i nie wrzucą mnie na dołek? Szybko polewam i podaję szklanicę Andrusiowi. Andruś w milczeniu wypija, po czym mówi: – Podciągnę się 40 razy na drążku. – Nu, maładziec! – entuzjastycznie kwituję i urywa mi się film. Budzi mnie konduktorka, informując, że jesteśmy w Połocku. Andrusia już nie ma. Zabieram plecak ze swojego przedziału i opuszczam termiczny sarkofag. Rozglądam się. Na bocznicach widzę tysiące ociekających rosyjską ropą cystern. Przepojony białoruską gorzałką, kuśtykam do budynku dworca. Pierwsza myśl, jaka mi przychodzi, to „walnąć się na ławie”. Niestety w poczekalni są tylko dwie. Na jednej siedzą starsze babulinki, na drugiej zaś tnie komara Walery Szczukin, były parlamentarzysta, obecnie bezdomny, gdyż administracja Łukaszenki pozbawiła go mieszkania, by nie mógł kandydować w kolejnych wyborach. Nie pozostaje mi nic innego jak opuścić ten przybytek. Otwieram drzwi i zatrzymuję się na schodach. Wyciągam półtoralitrową „Krynicę” i zraszam wnętrzności. Przede mną park. Z cokołu spogląda dobrotliwie Lenin, a wokół mnie zaczynają krążyć młodzieńcy w dresopodobnych ubiorach. Błękitna furgonetka Szarzało. Deszcz zacinał przechodniów. Było ich zresztą coraz mniej. Zimno i chłód odstraszały amatorów spacerów. Szli tylko ci, którzy na piechotę wracali z pracy, lub młodzież, której aura nie przeszkadzała w realizowaniu swoich celów. Oleg i Dima, dwudziestoletni skini o prorosyjskich preferencjach, spacerowali w poszukiwaniu ofiary. W zrusyfikowanym Brześciu, gdzie mieszkała spora populacja Rosjan, naprawdę ciężko o nie-homo-sovieticusa. Żeby znaleźć kogoś odpowiedniego do napierdolenia, trzeba było nieźle się nachodzić. Przeszli już Maszerowa, Lenina, Oktiabrskuju i oprócz babuli z wioski, która …
Wyświetlono 25% materiału - 1143 słów. Całość materiału zawiera 4572 słów
Pełny materiał objęty płatnym dostępem
Wybierz odpowiadającą Tobie formę dostępu:
1A. Dostęp czasowy 15 minut
Szybkie płatności przez internet
Aby otrzymać dostęp kliknij w przycisk poniżej i wykup produkt dostępu czasowego dla Twojego konta (możesz się zalogować lub zarejestrować).
Koszt 9 zł netto. Dostęp czasowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Czas dostępu będzie odliczany od momentu wejścia na stronę płatnego artykułu. Dostęp czasowy wymaga konta w serwisie i logowania.
1B. Dostęp czasowy 15 minut
Płatność za pośrednictwem usługi SMS
Aby otrzymać kod dostępu, należy wysłać SMS o treści koddm1 pod numer: 79880. Otrzymany kod zwotny wpisz w pole poniżej.
Opłata za SMS wynosi 9.00 zł netto (10.98 PLN brutto) i pozwala na dostęp przez 15 minut (bądź do czasu zamknięcia okna przeglądarki). Przeglądarka musi mieć włączoną obsługę plików "Cookie".
2. Dostęp terminowy
Szybkie płatności przez internet
Dostęp terminowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Dostęp terminowy wymaga konta w serwisie i logowania.
3. Abonenci Biblioteki analiz Sp. z o.o.
Jeśli jesteś już prenumeratorem dwutygodnika Biblioteka Analiz lub masz wykupiony dostęp terminowy.
Zaloguj się