– Na jesieni ubiegłego roku razem z Jackiem Dukajem gościł pan na 40. Toronto International Festival of Authors. Był pan pierwszym polskim wydawcą zaproszonym na to wydarzenie. Jak to się stało, że to właśnie pan i autor „Lodu” zostaliście zaproszeni? Jaki był klucz? – Obaj zostaliśmy zaproszeni do Kanady przez Konsulat Generalny RP w Toronto, który blisko współpracuje z festiwalem. Dla każdego z nas klucz był chyba odmienny. Jacek Dukaj został zaproszony do udziału w kilku spotkaniach i panelach dyskusyjnych – myślę, że był to dobry sposób na zwrócenie uwagi wydawców kanadyjskich i amerykańskich na autora. Wiem, że obecnie trwają prace nad tłumaczeniem na angielski właśnie... „Lodu”, co może jeszcze potrwać! Mam nadzieję, że wizyta w Kanadzie zaowocuje kolejnymi przekładami. Co do mnie, to byłem pierwszym polskim uczestnikiem towarzyszącego festiwalowi branżowego programu dla gości zagranicznych – a więc obracałem się za kulisami, odwiedzając agencje literackie i wydawnictwa, spędzając czas z autorami oraz pozostałymi gośćmi publikującymi literaturę kanadyjską. Być może zostałem zaproszony, ponieważ jestem wydawcą Michaela Crummeya i Alistaira MacLeoda? Te dwa nazwiska robią w Kanadzie duże wrażenie. W każdym razie postrzegam zaproszenie w kategoriach wyróżnienia za mój dobór wartościowych tytułów oraz serce włożone w pracę z literaturą. – Toronto International Festival of Authors to najstarszy i największy festiwal literacki w Kanadzie. Jego korzenie sięgają serii spotkań z autorami organizowanych w Toronto od roku 1974, zaś pierwsza oficjalna edycja festiwalu (wówczas Harbourfront International Authors’ Festival) odbyła się w roku 1980. Jak pan ocenia to wydarzenie? – À propos pierwszej edycji, ciekawostka: gościem festiwalu w roku 1980 był Czesław Miłosz, który przyjął zaproszenie jeszcze przed Noblem, ale w Toronto pojawił się już jako świeżo upieczony noblista. Tak więc festiwal na starcie zaliczył strzał w dziesiątkę. Festiwal zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, moim zdaniem wieloletnia tradycja nie obciąża tej imprezy, a raczej daje pewną swobodę organizacyjną i przyciąga duże nazwiska. Jedynym wyjątkiem in minus jest chyba sama lokalizacja, czyli Harbourfront Centre – budynek, w którym festiwal się narodził, a który najlepsze lata ma już za sobą. Niejeden Kanadyjczyk wspominał w rozmowach, że festiwalowi przydałaby się przeprowadzka. – Czy wyjazd był dla pana owocny? – Wyjazd okazał się bardzo owocny – między innymi ze względu na bogaty harmonogram, o który zadbali organizatorzy. Nie tylko nawiązałem kontakty i porównałem doświadczenia z innymi wydawcami publikującymi Kanadyjczyków na świecie, ale również odbyłem z nimi dosłowny rajd po najważniejszych wydawnictwach i agencjach literackich w Toronto. Każdy chciał pochwalić się nam swoimi najciekawszymi tytułami, przywiozłem więc z Kanady tyle materiałów do przeczytania, że wystarczy chyba do następnej jesieni. Mam nadzieję, że urodzą się z tego ciekawe publikacje. – Czy Kanadyjczycy są zainteresowani polską literaturą? – Jako społeczeństwo – raczej nie. Dodam na pocieszenie, że nasza literatura nie stanowi tu wyjątku, bo Kanada w ogóle nie jest zbytnio zainteresowana literaturą spoza kręgu języków angielskiego i francuskiego, a cały ich system nastawiony jest na eksport kultury, nie na import. Ja natomiast gościłem na festiwalu w bardzo ciekawym czasie, bo trzy tygodnie po przyznaniu Nobla Oldze Tokarczuk. Zainteresowanie moich rozmówców literaturą polską było w związku z tym mocno rozbudzone, a ja znalazłem się w trudnej sytuacji, bo po lekturze paru książek pani Tokarczuk na myśl o jej twórczości wołam: „Boże, ratuj, jak to mnie zachwyca, kiedy mnie nie zachwyca?”. Zagadnięty o dzieła noblistki, w rozmowach z wydawcami sypałem jak z rękawa nazwiskami innych polskich autorów, czym, mam nadzieję, przysłużyłem się polskiej kulturze (śmiech). – Jak pan wspomniał, Wiatr od Morza jest wydawcą Michaela Crummeya, w tym jego głośnego „Dostatku”, i Alistaira MacLeoda. Jak ocenia pan współpracę z Kanadyjczykami? Czy nie było problemów z pozyskaniem praw do publikacji? – Współpracę oceniam bardzo dobrze, problemów nigdy nie miałem. Żeby odpowiedź nie była zbyt nudna, dodam, że na początku miałem... obawy. Kiedy w roku 2012 składałem ofertę na „Dostatek” Crummeya, zastanawiałem się, jak autor i agenci podejdą do tłumacza, który dość romantycznie postanowił założyć własne wydawnictwo, żeby samodzielnie opublikować powieść, która go zachwyciła. Zostałem jednak potraktowany …