Poniedziałek, 12 grudnia 2011
New Literacies
CzasopismoBiblioteka Analiz
Tekst pochodzi z numeru316


Popularyzacja mediów elektronicznych nabiera tempa, a my coraz częściej korzystamy z publikacji w nich zamieszczonych. Badacze dzielą użytkowników internetu na dwie grupy: tych, którzy regularnie z niego korzystają i czytają udostępnione w nim teksty oraz tych, którzy sięgają do niego jedynie w celach informacyjnych bądź zadaniowych. Choć druga grupa internautów wciąż dominuje, możemy zaobserwować stopniowy wzrost zainteresowania czymś co można nazwać „czytelnictwem w internecie”. Na zachodzie elektroniczne formy przekazu pisemnego zostały określone terminem „new literacies” (nowa literatura). Nowa, gdyż często ma ona hybrydową postać, czyli łączy się z innymi formami komunikacji, jak dźwięk czy obraz. Jej charakter jest dynamiczny i kontekstualny, dzięki czemu tworzy ona nowe gatunki literackie, które nie wywodzą się z literatury klasycznej, lecz z retoryki. Są to gatunki: klasyczne – e-booki, ewolucyjne – blogi i tzw. „krótkie wiadomości”, hybrydowe – demotywatory, „memy” internetowe.

Czytanie czytaniu nie równe

Rosnąca popularność czytelnictwa w internecie oraz nowe gatunki literackie stawiają pytanie o to, w jakim stopniu zamieszczone treści przyczyniają się do rozwoju potencjału kreatywnego i wspomagają obszar edukacji, kultury i sztuki? Każdy rodzaj komunikatu stanowi bowiem działanie społeczne. W internecie odbiorca treści w jednej chwili potrafi zostać jego nadawcą. Przykładem mogą być demotywatory. Są one nie tylko chętnie czytane przez internautów, ale również przez nich tworzone. Badacze zastanawiają się nad ustaleniem rodzaju takiego komunikatu. Czy demotywator to jedynie prześmiewczy wytwór, sposób na zabicie nudy, czy może dostarcza on głębszych przemyśleń, pozwala człowiekowi kształtować sferę kultury? Niektórzy postulują, by przy ocenie treści zamieszczonych w sieci nie stosować kryteriów przypisanych literaturze klasycznej i nie dzielić ich ze względu na rodzaj komunikacji na wyższą bądź niższą. Powstaje wtedy dość bezrefleksyjny obraz zagadnienia czytelnictwa w internecie, a prowadzone badania wydają się mieć na celu jedynie uzasadnienie słuszności procesu informatyzacji.

Amerykański pisarz Nicholas Carr w swojej książce „Płycizna: Co internet robi z naszym mózgiem” stawia dość zaskakującą tezę, według której kontakt z mediami elektronicznymi zmienia sposób myślenia i przetwarzania informacji. Wychodzi on od założenia, że ludzki mózg posiada zdolność przystosowania się do technologii. Wraz z daną potrzebą, odpowiednie funkcje wzrastają i stają się dominujące, a inne schodzą na dalszy plan. Gdy czytamy tekst elektroniczny, obszar naszej uwagi układa się w kształt litery „f”. Koncentrujemy się na dwóch pierwszych liniach, lecz im dalej wodzimy wzrokiem w głąb tekstu, tym bardzie nasze czytanie przypomina przeszukiwanie treści pod kątem przydatnych informacji. Według badań przeprowadzonych za pomocą funkcjonalnego magnetycznego rezonansu jądrowego (fMRI), mózg, który nigdy nie miał styczności z internetem, jest w taki sam sposób aktywny zarówno przy czytaniu tekstu, jak i przy wyszukiwaniu informacji. U osób, które korzystają z mediów elektronicznych w drugim przypadku włączają się ośrodki odpowiedzialne za strategiczne myślenie podobnie, jak w przypadku grania w grę komputerową. Według Carra człowiek, korzystający z internetu powoli traci umiejętność „głębokiego” czytania, dedukcyjnego myślenia, tworzenia analogii i metafor, syntezy oraz oceny wiarygodności. To może oznaczać pewien regres i wpłynąć na jakość tekstów publikowanych w przyszłości. I tu koło się zamyka.

Mózg pod ścisłą obserwacją

Obecnie trwają w Polsce przygotowania do dużego projektu badawczego, który składać się będzie z trzech etapów. Pierwszy, o charakterze kognitywnym, przy użyciu metody rejestracji ruchu gałki ocznej (eyetracking) oraz wyników EKG, pozwoli zobaczyć, czy istnieje różnica pomiędzy czytaniem książki drukowanej, a czytaniem z ekranu, a także określić anomalie w sposobie postrzegania teksu, jego integracji, skupieniu uwagi, stopniu zapamiętania i umiejętności odtworzenia. Drugi etap to badanie w terenie, nawiązujące do tzw. poznania społecznego („distributed cognition”) i ma na celu dotarcie do naturalnego środowiska czytelników oraz zaznajomienie się z rodzajem czytanych treści i motywami, które im towarzyszą w doborze lektury. Zabieg ten posłuży stworzeniu ankiety, która stanowić będzie trzeci etap badania: zinterpretowanie zasięgu występującego zjawiska w zależności od wyznaczników demograficznych.

Projekt ten budzi pewne wątpliwości w środowisku naukowym. Przede wszystkim dotyczą one zakresu badań, który wydaje się zbyt obszerny, a przez to niemożliwy do zweryfikowania. Poza tym pozostaje kwestia „naturalności” środowiska. Dobór tekstów dla pierwszego etapu badań jest z góry ustalony, a obserwacja ochotników może wytworzyć u nich uczucie stresu. Najbardziej jednak znaczące wydaje się pytanie o zastosowanie tych badań i przełożenie ich na praktykę społeczną. Czy jeśli dowiemy się, że nasz mózg się zmienia to, czy to oznacza koniec epoki informatycznej i milionowe straty dla firm działających w tym obszarze? Czy w ogóle możemy mówić o czytaniu lepszym i gorszym?

Żadnej rewolucji nie będzie?

Według niektórych członków Instytutu Książki i Czytelnictwa proces informatyzacji naśladuje jedynie zjawiska ubiegłych wieków, jak średniowieczne przejście od modelu czytania monastycznego (medytacyjnego) do modelu scholastycznego polegającego na wyszukiwaniu informacji i tworzenia spisów literackich; czy późniejsza, mająca miejsce pod koniec XVIII wieku zamiana modelu intensywnego, ograniczającego się do kilku pozycji ustawicznie rozważnych, na model ekstensywny, wiążący się z wielością dostępnych powieści i bibliotek. Dziś sytuacja wygląda podobnie. Zmienił się jedynie kontekst historyczny, intensywność i zasięg zjawiska oraz rodzaj wykorzystywanych technologii.

Autor: Karolina Anna Kwaśniewska