Telefon odebrałem prawie na granicy polsko-ukraińskiej w Bieszczadach. Konkretnie w drodze do źródeł Górnego Sanu, tuż obok Grobu Hrabiny. Kto chadzał po tamtej okolicy, ten pewnie od razu się uśmiechnie. Ładna droga, nizinna właściwie. Dzwonił Adam Zelga, kumpel ze studenckich lat. Tak się złożyło, że dziewiąty tom przygód legendy kilku pokoleń, czyli Tomka Wilmowskiego, dokończył z notatek po Alfredzie Szklarskim właśnie Adaś, a książkę „Tomek w grobowcach faraonów” w 1995 roku opublikowała Muza. Zdarzyło mi się kiedyś, znacznie później, opowiadać o tej współpracy w jakiejś audycji Polskiego Radia; widać Zelga usłyszał, zareagował, dziękując. Usiadłem na jakimś pieńku, gadaliśmy przez dłuższą chwilę, nieuchronną w takich razach rzeczy koleją wspominając studenckie to oraz owo. Zwłaszcza pochłonęły nas wspomnienia pasji Adasia, czyli piłki nożnej. Ukończywszy uniwersytet, Adam Zelga wstąpił do seminarium duchownego, został przykładnym kapłanem, proboszczem nawet jednej z warszawskich parafii. „Tomka…” dopisywał zatem już w księżowskiej sukience. Lecz jeszcze ciekawszy wydaje mi się inny fakt. Otóż jeśli ksiądz Zelga jako polonista uporał się z prozą Szklarskiego, to jako nieujarzmiony piłkarski kibic załapał się na jeszcze lepszą, z jego punktu widzenia, fuchę. Mianowicie za kadencji Jerzego Engela pełnił funkcję kapelana reprezentacji Polski w piłce nożnej. Czyli przez lata 2000–2002 mój wyświęcony druh znajdował się w raju! Nie pisałbym o tym, gdybym nie wyczytał wspomnienia słynnego piłkarza, który – wspominając własny ślub – zwierzał się: „Najbardziej zdziwił mnie [udzielający sakramentu – przyp. TL] ksiądz, trzy czwarte długiego kazania poświęcił piłce nożnej. A jak on się na tym doskonale znał!”. Od razu przyszedł mi do głowy ksiądz Adam, tyle że daty się nie zgadzały. Ów bowiem piłkarz, o którym mowa, ożenił się w roku 1969, kiedy Zelga, pacholęciem wciąż będąc, uczył się jeszcze w starachowickim liceum. Wszelako w życiu się tak rozmaicie plecie, że nie mogłem odmówić sobie przytoczenia tej anegdotki. Jeśli ktoś czytuje systematycznie moje felietony, wie: futbol nie mieści się od dość dawna w prawdziwym horyzoncie moich zainteresowań. Choć nie wypieram się intensywnego kibicowania w młodości. Ceterum censeo, dodam: w dniach niedawnych minęła trzydziesta piąta …