Piątek, 29 maja 2015
Rozmowa z Bogusławem Tobiszowskim, szefem marketingu w wydawnictwie Rebis
CzasopismoBiblioteka Analiz
Tekst pochodzi z numeru408
W którym roku zacząłeś pracę na rynku wydawniczym? Cytując Bohdana Smolenia – „ho, ho, ho, a może i dłużej”. Oficjalnie w 1994 roku, a wcześniej przychodziłem do Rebisu jako student dorobić sobie i wykonywałem różne prace od pakowania paczek i listów na pocztę, poprzez spedycje, rozładowywanie ciężarówek, po zakupy, w tym piwa starszym kolegom. No i sobie też. Jak od tamtego czasu zmienił się sposób patrzenia na promocję książki? Teraz są lepsze narzędzia, ale clou pozostaje to samo. Musisz dotrzeć z informacją do jak największej grupy odbiorców. Wtedy był telefon, potem faks i listy tradycyjnie wysyłane pocztą. Teraz masz internet, komórki. Informacja jest szybsza, ale z kolei musi być krótsza, bo w dzisiejszych czasach nikt nie będzie czytać elaboratów, bo ma łatwiejszy do niej dostęp niż kiedyś. Budżety są dziś większe czy mniejsze w przeliczeniu na jeden tytuł niż były dekadę temu? Dekadę temu wydawało się pieniądze na promocję z większą swobodą, teraz jest ich trochę mniej (przynajmniej u nas), więc trzeba działać w myśl przysłowia – „tak krawiec kraje, jak mu materii staje”. To też zależy od wysokości nakładu, ceny książki, prognoz sprzedaży i itd… U nas w wydawnictwie nigdy nie było budżetu z góry – każdy tytuł w specjalny sposób promowany ma swój osobny budżet. W połowie lat 90., kiedy pierwsze miejsca list bestsellerów okupowali William Wharton i Jonathan Carroll, stawialiście przede wszystkim na spotkania waszych gwiazd z czytelnikami. Trasy objazdowe po Polsce Whartona przypominały chyba organizację koncertów, to był prawdziwe maratony. Jak wspominasz tamten czas? Carroll do dzisiaj ściąga tłumy, oczywiście na miarę obecnych czasów, ale target jest ten sam (młode dziewczyny). Tak, wtedy to było szaleństwo, dzikie tłumy na spotkaniach, kolejki gigantyczne do podpisywania książek. Tydzień w trasie, kilkadziesiąt wywiadów, od hotelu do hotelu i co najciekawsze – nie było komórek, e-maili i jakoś się wszystko udawało… Lata 90. to lata Whartona bez dwóch zdań. Od tamtego czasu żaden autor z naszego wydawnictwa nie powtórzył takiego medialnego sukcesu. Carroll to ciut mniejsze zainteresowanie, ale też sale wypełniał po brzegi i wypełnia do dzisiaj, np. w kwietniu na Targach w Białymstoku było 300 osób na sali. Zdarzały się wpadki? Odwołane spotkania? Brak frekwencji? Raczej się nie zdarzały. Bardziej sytuacje komiczne, może takie z dreszczykiem, ale frekwencja zawsze była odpowiednia. Raz odwołano spotkanie w Kaliszu, gdy zmarł papież (to w przypadku Carrolla). Drogo kosztowały te wizyty? Koszty wizyty jest stosunkowo niedrogi. Autorzy na ogół nie pobierają honorarium – w umowach mają wpisaną opcję promowania książek i taka trasa to promocja właśnie. Pozyskiwaliśmy też sponsorów, urzędy miast, wydziały kultury się włączały, więc to nie były wielkie pieniądze i nie są do tej pory A czy zdarzały się pisarskie ekstrawagancje? Lub może jakieś romanse w trasie? Każdy ma tam swoje za uszami, np. Carroll podczas pierwszych wizyt był trochę zakłopotany polskim bałaganem (budki z lodami, budki z jedzeniem, majtki i staniki na łóżkach polowych, itd..), ale już okrzepł i teraz kocha Polskę, a polski żurek to najlepsza zupa na świecie. Jeanette Winterson chciała koniecznie hotel ze spa i basenem, a Allan i Barbara Pease mieli najwięcej żądań – np. opiekunka do dziecka mówiąca po angielsku, konkretne owoce w pokoju. Reszta jakoś nie sprawia kłopotu. Wielu naszych autorów jest po raz pierwszy w Polsce, wiec chłoną naszą kuchnię, naszą polską gościnność, itd. A romanse? Mamy parę atrakcyjnych koleżanek, więc niektórzy autorzy płci męskiej trochę do nich wzdychają. Czy dziś spotkania autorskie nadal odgrywają ważną rolę? Odgrywają, ale to już nie taka skala. Trudno teraz ściągnąć 50 osób na spotkanie autora, który nie jest gwiazdą. Lepiej jeśli jest to organizowane w ramach jakiejś imprezy, czy jakiejś organizacji, wtedy ten podmiot współpracujący stara się zapewniać odpowiednią frekwencję. A jak z targami książki? Wciąż są ważne? Są ważne – to jest tych kilka dni, kiedy możemy spotkać się z czytelnikami, czytelnicy z autorami. Targi to PR w najczystszej formie. Pokazujesz nowości, są zniżki, jakieś dodatkowe atrakcje – ludzie to lubią, a ponadto uczestniczymy w swoistym święcie książki. Kiedy zaczynałeś pracę w Rebisie internet dopiero raczkował, pewnie …
Wyświetlono 25% materiału - 662 słów. Całość materiału zawiera 2648 słów
Pełny materiał objęty płatnym dostępem
Wybierz odpowiadającą Tobie formę dostępu:
1A. Dostęp czasowy 15 minut
Szybkie płatności przez internet
Aby otrzymać dostęp kliknij w przycisk poniżej i wykup produkt dostępu czasowego dla Twojego konta (możesz się zalogować lub zarejestrować).
Koszt 9 zł netto. Dostęp czasowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Czas dostępu będzie odliczany od momentu wejścia na stronę płatnego artykułu. Dostęp czasowy wymaga konta w serwisie i logowania.
1B. Dostęp czasowy 15 minut
Płatność za pośrednictwem usługi SMS
Aby otrzymać kod dostępu, należy wysłać SMS o treści koddm1 pod numer: 79880. Otrzymany kod zwotny wpisz w pole poniżej.
Opłata za SMS wynosi 9.00 zł netto (10.98 PLN brutto) i pozwala na dostęp przez 15 minut (bądź do czasu zamknięcia okna przeglądarki). Przeglądarka musi mieć włączoną obsługę plików "Cookie".
2. Dostęp terminowy
Szybkie płatności przez internet
Dostęp terminowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Dostęp terminowy wymaga konta w serwisie i logowania.
3. Abonenci Biblioteki analiz Sp. z o.o.
Jeśli jesteś już prenumeratorem dwutygodnika Biblioteka Analiz lub masz wykupiony dostęp terminowy.
Zaloguj się