T emat podręczników szkolnych od kilku miesięcy powraca w mediach za sprawą zamierzeń rządzącej partii, która zapowiada wielką reformę systemu edukacji. Pomysłami resortu edukacji oburzeni są wydawcy i księgarze, gdyż to głównie oni poniosą koszty zmian. Prawo i Sprawiedliwość zapowiada zmiany podstaw programowych. Wiele wskazuje na to, że nowe podręczniki oceniane będą nie tylko przez pryzmat dydaktyki, lecz także ideologii, dotyczy to w szczególności nauk humanistycznych. Niewykluczone, że na swoistym indeksie znajdzie się część autorów podręczników. Czyżby wrócić miały stare czasy, kiedy nauczano z książek „jedynie słusznych”? Trwają prace nad kolejnymi zmianami dotyczącymi zdawania matur. Na pewno nikogo (może poza samymi uczniami liceów ogólnokształcących) nie zadowalają wyniki matur ubiegłorocznych, ale tempo prac rodzi obawy, że wprowadzone zostaną kolejne nieprzemyślane decyzje. Od 2009 roku uczniowie obowiązkowo będą zdawali matematykę. Prawo i Sprawiedliwość zapowiadało obniżenie wieku rozpoczęcia obowiązkowej nauki oraz wprowadzenie od pierwszej klasy informatyki i języka angielskiego. Już wiadomo, że nie da się tego zrobić od września 2006 roku. Populistyczne hasła wyborcze zderzyły się z rzeczywistością. Bez wątpienia wydawcy i księgarze mieli pecha, że kampania wyborcza przypadła na wrzesień, kiedy w mediach roi się od artykułów na temat „drogich podręczników”. Stąd jedna z obietnic PiS – obniżenie cen książek. Zdaniem polityków podręczniki mogą być tańsze nawet o połowę. Jak tego dokonać? – najlepiej zabierając marżę wydawcom i dystrybutorom. Dość już zarobili! Książka jak samochód Zacznijmy od tego, że bzdurą jest mówienie o rzekomo za drogich podręcznikach. Opinia publiczna uważa, że wszystko jest za drogie, a najlepiej żeby ceny regulowało państwo. Nie wyciągany jest wniosek z przykładu towarów objętych akcyzą, który pokazuje, że tam gdzie państwo może ingerować w wolny rynek – cena jest wyższa. Z badań przeprowadzonych przez „Rzeczpospolitą” wynika, że aż 81 proc. Polaków chce ustawowego ograniczenia cen podręczników. I co z tego? Zapewne tyle samo, albo i więcej, osób chciałoby ustawowego ograniczenia cen pieczywa, leków, a może też biletów do teatru. To oczywiste, że każdy lubi kupować tanio. O ile jednak w przypadku leków czy pieczywa wybór mamy ograniczony, to akurat z podręcznikami jest jak z samochodami – kogo nie stać na nowy, może kupić tańszy używany. Nie potrzeba do tego polityki i żadnych ustaw. Rynek reguluje ceny. Wydawca „za drogiego” podręcznika nie sprzedaswojej książki. Można się spierać czy podręczniki są „drogie” (na pewno tańsze niż w Europie Zachodniej), ale nie czy są „za drogie”. Mamy w Polsce ogromny wybór podręczników, do niektórych przedmiotów nawet po kilkanaście tytułów. Minister edukacji uważa, że to źle. Tworzone są listy podręczników najczęściej używanych. Te, które używane są rzadko, można skreślić z list książek dopuszczonych do użytku szkolnego. Jaki będzie efekt? Pozostaną podręczniki najbardziej przeciętne, adresowane do leniwego nauczyciela, bo takich – nie łudźmy się – jest w naszym kraju większość. Bardziej ambitne książki, te tworzone z myślą o nauczycielach-eksperymentatorach, najlepiej wycofać. Po co uczeń ma wiedzieć zbyt wiele, wystarczy być przeciętniakiem, jak inni. Osobisty sukces ministra Minister zapomina, że duży wybór podręczników to duża konkurencja. A konkurencja lepiej reguluje ceny niż ustawy i koncesje. Wydawcy konkurują zresztą nie tylko ceną, także jakością. Współczesne podręczniki są estetyczne, praktyczne, kolorowe, pełne ćwiczeń, zadań, odnośników do dodatkowej literatury, nierzadko wzbogacone o materiały multimedialne. Jeśli chcemy żeby były tanie, to trzeba z nich wyrzucić wszystko to, co czyni je atrakcyjnymi, drukować na makulaturowym papierze, zdecydowanie „odchudzić”, pozbawić kolorowych ilustracji itp. Eksperymentalnie resort edukacji może zlecić jakiemuś wydawcy przygotowanie tanich i byle jakich podręczników, zobaczymy jak będą się sprzedawały i jak potraktują je nauczyciele. Niestety, wydawcy znaleźli się …