Eleganckie mieszkanie w starej warszawskiej kamienicy mieści zasadniczą część biblioteki znanego bibliofila Jana Strausa, inteligenta w czwartym pokoleniu: prawnuka Piotra – nauczyciela łaciny w gimnazjum w Kielcach, i Augusta Haertiga – fabrykanta, właściciela największej farbiarni w Łodzi i pałacyku przy ulicy Piotrkowskiej 234, wnuka Jana – literata i przedsiębiorcy, bratanka Stefana – satyryka, historyka teatru i bibliografa, syna Jana Andrzeja – z wykształcenia ekonomisty, a z temperamentu społecznika, który ochronił przed zniszczeniem ponadstuletnią lipową aleję posadzoną przez swojego ojca w Milanówku. Biblioteka, obfitująca w rzadkie i cenne druki, liczy kilka tysięcy tomów. Druga jej część – książki współczesne i liczne publikacje poświęcone książce – znajduje się w domu na Warmii. – Tak do końca to nie jestem klasycznym bibliofilem, a przede wszystkim namiętnym czytelnikiem, prawie wszystkie posiadane książki dokładnie przeczytałem. Jestem również klasycznym bookhunterem. Uwielbiam rzadkie książki, pod warunkiem, że są interesujące. Szkoła podstawowa Jako dziecko godzinami bawił się bogato ilustrowanymi książkami historycznymi: „Ilustrowanymi dziejami Polski” Sokołowskiego, albumami Grottgera i albumem Łunińskiego „Napoleon. Legiony i Księstwo Warszawskie”, z których przez kalkę przerysowywał ryciny, niszcząc wykwintne woluminy. Dzięki tym „lekcjom rysunku” poznał narodową ikonografię, umundurowanie Wojska Polskiego. Ojciec postanowił go posłać do szkoły wcześniej, jako sześciolatka. Babcia, która się nim zajmowała, wpadła na podstępny pomysł mobilizujący go do nauki czytania: obiecała wnukowi, który uwielbiał lody, 5 złotych za każdą samodzielnie przeczytaną książkę. Już pierwsza – „Bajki koreańskie” – tak rozochociła małego chłopca, że po następne pozycje sięgał bez finansowej zachęty. – Pamiętam, że bajki te opowiadały o smokach, o dobrych uczynkach. Przewijał się w nich motyw korzenia żeń-szenia, co sprawiło, że do dziś interesuję się botaniką i chętnie kupuję książki z tej dziedziny, również zabytkowe. Moim zainteresowaniom sprzyjał ogromny, pełen szlachetnych roślin, dziczejący ogród otaczający dom rodzinny w Milanówku. Aktualnie posiadam duży ogród na Warmii. Czytał różne książki, głównie sięgał do biblioteki dziadka, którą zarządzał stryj, satyryk i historyk teatru. Odwiedzający stryja znajomi, a byli wśród nich Paweł Jasienica, Lew Kaltenbergh i Jerzy Śliziński, prowadzili dysputy na tematy, które małego chłopca zadziwiały swoją zażartością. Przysłuchiwał się im ukryty w cieniu głębokiego klubowego fotela. W ten sposób usłyszał o „Fenomenologii ducha” Georga Friedricha Wilhelma Hegla i postanowił ją przeczytać. – Nie rozumiałem z tej książki nic, ale konsekwentnie przeczytałem ją do końca – wspomina Jan Straus. – Inne książki dla dorosłych, które wówczas ambitnie wertowałem, dostarczały mi równie zaskakujących wrażeń. Czytając w wieku dziewięciu lat „Dobrego wojaka Szwejka”, śmiałem się w zupełnie innych momentach niż dzisiaj. Nie zniechęcał się, a nawet pomimo tego dysonansu czytelniczego jego głód książek wciąż rósł. Nałogowe czytanie kolejnych pozycji z domowej biblioteki sprawiło, że kilkakrotnie przeczytał i bardzo polubił dramaty Aleksandra Fredry. Znajomość na pamięć „Zemsty” bardzo przydała mu się w siódmej klasie szkoły powszechnej, polubił wtedy lekcje polskiego. Czytał również książki przygodowe: „Winnetou” Karola Maya, książki Umińskiego i Verne’a, „Trylogię” Sienkiewicza („Potop” przeczytał ponad 30 razy), bez lektury „Tajemniczej wyspy” nie zostałby później inżynierem. Szkoła średnia To dobre, przedwojenne Liceum im. Fryderyka Chopina w Milanówku. Języka polskiego uczyła młoda, ambitna polonistka, pragnąca przekazać uczniom interpretację klasyki zgodną z wytycznymi nowego ustroju. Potrafiła zniechęcić podopiecznych nie tylko do dzieł Żeromskiego, ale i do „Lalki” Prusa. Książkę tę i całą twórczość jej autora, m.in. „Kroniki tygodniowe” i kapitalne „Wspomnienia cyklisty”, polubił dopiero jako człowiek dorosły. Dziś jest właścicielem bardzo rzadkiego pierwszego wydania „Lalki” z 1890 roku. Uczeń Straus czytał przede wszystkim w domu, korzystał również z bogatej, przedwojennej biblioteki szkolnej. – Z kolegą z ławki szkolnej pobudzaliśmy się nawzajem intelektualnie. Każdy z nas na własną rękę poszukiwał ciekawych pozycji spoza listy lektur szkolnych. Z kolegą tym o przeczytanych książkach i potencjalnych lekturach dyskutują do dziś. Studia Na pierwsze, poważne zakupy książkowe, wyposażony w samodzielne pieniądze, wybrał się tuż po maturze. Trafił do księgarni wojskowej na Krakowskim Przedmieściu, gdzie zostawił ponad trzysta złotych, co na rok 1963 było sporą kwotą. W paczce znalazły się beletrystyka i pozycje z klasyki światowej, pamięta „Stąd do wieczności” Jamesa Jonesa. – Ekspedientka, przejęta sporymi zakupami, dołożyła mi jeszcze jedną pozycję „spod lady”: „Zwierzyniec albo świta Orfeusza” Guillaume Apollinaire’a, ozdobiony drzeworytami Raoula Dufy’ego, w tłumaczeniu Artura Międzyrzeckiego. Po raz pierwszy zachwyciłem się wtedy książką jako pięknym przedmiotem. Od tego czasu prawie wszystkie pieniądze przeznaczał na książki. Od deski do deski czytał „Twórczość”, zwłaszcza przeglądy najważniejszych zagranicznych wydarzeń literackich, co ułatwiało mu dalszy wybór lektur. Kupował książki wydawane przez trzy największe wówczas oficyny w Polsce mające środki na zakup praw autorskich za granicą: PIW, Czytelnik i Wydawnictwo Literackie. Kompletował popularne serie beletrystyczne: „Nike”, „Proza Światowa”, „Proza Iberoamerykańska”, „seria ceramowska”. Pierwszy tom tej ostatniej serii, „Bogowie, groby i uczeni”, i kilka następnych tomów otrzymał od babci jeszcze jako nastolatek na imieniny. Kupował też serie poetyckie: „serię celofanową” PIW-u, tomy „Biblioteki Klasyków Filozofii”. Pozycje wydane wcześniej starał się dokupić w antykwariatach specjalizujących się w sprzedaży książki współczesnej. Miał wówczas zabawne przekonanie, że bez znajomości dzieł Ernesta Hemingwaya, Johna Dos Passosa, Williama Faulknera – literatura amerykańska była wówczas w modzie – czy innych światowych prozaików, trudno mieć status człowieka wykształconego. Choć czytał dużo i zachłannie, to jednak niewiele z przeczytanych wówczas książek wywarło na nim niezatarty ślad. Należały do nich niezaprzeczalnie „Czarodziejska góra” Tomasza Manna, „Gra w klasy” Julio Cortazara, „Biała gwardia” Bułhakowa, książki Hermana Brocha i Andrieja Płatonowa. – Dziś wolniej smakuję literaturę piękną i choć generalnie zajmuje mnie inna tematyka, chętnie wracam do lektury tylko kilku książek. Gdy pracowałem zawodowo, w samochodzie zawsze miałem miniaturowe wydanie „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza. Dziś, gdy siedzę i odpoczywam, nad jeziorem, na pomoście, najchętniej sięgam po tomy „W poszukiwaniu utraconego czasu” Marcela Prousta, w przekładzie Boya. Zawsze mam jeden w torbie z ręcznikiem i kluczami. Swoją fascynację literaturą piękną sumuje wnioskiem, że każde pokolenie ma własnych mistrzów, a literatura starzeje się równie szybko i bezlitośnie jak człowiek, który ją czyta. – Kto dziś pamięta o książkach wydawanych w przedwojennej „Bibliotece Laureatów Nobla”? Kto czyta Rabindranatha Tagore, Maeterlincka, Grazię Deleddę, Sigrid Undset, Henrika Pontoppidana, choć to dobra literatura. Chyba tylko historycy i maniacy – stwierdza. Sam ich książki przeczytał. Kupił je ze względu na dobrze zachowaną, zabytkową, o dużej wartości artystycznej okładkę. Dlatego też rozstał się ze swoją współczesną – gromadzoną przez 30 lat – biblioteką beletrystyczną po rozpadzie pierwszego małżeństwa. Nie żałuje jej i z tego powodu, że nie miałby już miejsca na pomieszczenie kolejnych 8 tys. tomów. Do dziś chętnie kupuje poezję, lubi ją głównie ze względu na dobrą …