Słowo Bloomsday nie budzi w sercach Polaków tak wielkiego poruszenia jak u pożeraczy książek z krajów anglojęzycznych i przede wszystkim z Dublina. Nawet u nas wiedza o jednym z największych i najważniejszych festiwali literackich jest jednak stosunkowo powszechna. Wydarzenie odbywające się rokrocznie w dniu 16 czerwca na cześć Jamesa Joyce’a i jego twórczości (ze szczególnym naciskiem na „Ulissesa”) przyciąga tłumy turystów z całego świata, którzy przybywają do Irlandii, by brać udział w licznych atrakcjach, przebierać się w stroje z epoki i przejść po Dublinie trasą powziętą w książce przez Leopolda Blooma. Bloomsday nie jest bynajmniej obchodzony tylko w irlandzkiej stolicy, bo wiele miast na Starym Kontynencie i poza nim przygotowuje 16 czerwca swoje własne obchody. W 2023 roku na liście świętujących znalazły się takie metropolie jak Los Angeles, San Francisco, Lizbona, Manchester, Oslo, Madryt, Filadelfia, Londyn, Triest, Istambuł, Montreal czy Melbourne. Nikt nie ma jednak wątpliwości, że to Dublin jest i na zawsze będzie sercem Bloomsday, tak jak i samego Jamesa Joyce’a. Autor „Dublińczyków” długo nie był mile widziany w swoim rodzinnym mieście i nie wrócił do niego nigdy więcej po krótkiej i pełnej frustracji wizycie w 1912 roku, lecz prawie wszystko, co kiedykolwiek napisał, miało związek z tym miejscem. Odwiedzić Dublin 16 czerwca jest marzeniem każdego fana książek Joyce’a. Sam również kiedyś będę chciał to zrobić, choć osobiście nie jestem wielkim fanem tego miasta. Ma w sobie sporo uroku, a mieszkający tam ludzie potrafią zachwycić swoją otwartością, ale posiada też niezbywalny pierwiastek wsteczności i zaściankowości, czego najsłynniejszy pisarz Irlandii był boleśnie świadomy. Dlatego też bardziej ciekawiło mnie, jak dublińczycy traktują Jamesa Joyce’a, gdy oczy całego świata nie są na nich zwrócone. Wychwalanie go pod niebiosa w Bloomsday jest łatwe i nie wymaga szczególnego wysiłku. Co jednak z pozostałymi 364 dniami w roku? Chodząc za Bloomem Akcja „Ulissesa” toczy się w 1904 roku, ale sam Dublin nie zmienił się wcale tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. To prawdziwe błogosławieństwo dla każdego fana kultowej powieści, bo dzięki temu podążanie śladami jej bohaterów nie jest wcale trudnym zadaniem. Sam Joyce bardzo o to zresztą zadbał, gdyż odmalował XX-wieczne miasto z ogromną dbałością o detale. Gdy „Ulisses” trafił do druku w 1922 roku, jego autor sam nie mieszkał w Dublinie już od grubo ponad dekady, lecz posiłkował się swoją fantastyczną pamięcią na równi ze wsparciem krewnych wciąż przebywających w mieście. Zachowała się choćby korespondencja prowadzona przez Joyce’a z jedną z jego ciotek, którą poprosił o upewnienie się, czy wysokość między granicą ulicy a przydomową wnęką jest wystarczająco niewielka, by Bloom mógł w książce bezpiecznie zeskoczyć na dół. Tu i ówdzie wkradły się oczywiście błędy, Joyce pozwalał sobie też na pewne drobne przekłamanie w imię wolności artystycznej, ale nawet dziś chodzenie tymi samymi ścieżkami co Bloom czy Dedalus nie nastręcza trudności. Można to robić na własną rękę, ale jeszcze lepiej w ramach pieszych wędrówek organizowanych przez The James Joyce Centre. Istniejąca od ponad 40 lat organizacja charytatywna ma za zadanie podtrzymywać pamięć o Joysie lokalnie i w różnych zakątkach świata, a ponadto wspiera turystykę Dublina oraz prowadzi …