Wtorek, 4 września 2012
Rozmowa z Marią Strarz-Kańską i Zbigniewem Kańskim – właścicielami Agencji Literackiej Graal
CzasopismoBiblioteka Analiz
Tekst pochodzi z numeru335
Już kiedyś robiłem z państwem wywiad… MSK:MSK: Nic się nie zmieniło, nadal jesteśmy współwłaścicielami firmy… …spółki z ograniczoną odpowiedzialnością? MSK: Od samego początku, czyli od maja 1993 roku, kiedy założyliśmy firmę. Tylko przed tym byliśmy zarejestrowani w Krakowie, a po przeprowadzce do Warszawy w 1996 roku przenieśliśmy też spółkę i zarejestrowaliśmy ją tutaj. Poza tym nic nie zostało zmienione. Na pewno dzisiaj jesteście już legendą w naszej branży. Byliście pierwszą rodzimą agencją, która w sposób profesjonalny zajęła się sprzedażą zagranicznych praw autorskich w Polsce… MSK: Tak jest. I tak chcieliśmy robić od samego początku, chociaż nie wszystko zawsze wychodziło. W połowie lat 90. przenieśliście się państwo do Warszawy, bo tutaj był większy rynek? ZK: Nie tylko dlatego. Podjęliśmy taką decyzję, bo zagraniczne agencje konkurencyjne otworzyły w Warszawie swoje biura i używały jako straszaka dla swoich klientów amerykańskich argumentu, że my jesteśmy na prowincji, a oni w centrum. Kraków to prowincja? Chyba się z tym nie zgadzacie, przecież oboje państwo jesteście z Krakowa! MSK: Ja jestem Ślązaczką, chociaż rzeczywiście od studiów mieszkałam w Krakowie. ZK: A ja jestem z Wrocławia, ale też przeniosłem się do Krakowa na studia, gdzie poznałem moją „pierwszą żonę” czyli Marię i tak już zostało. Można pracować razem? MSK: Można, zwłaszcza jak się ciężko pracuje. Kiedy zarobiliście państwo pierwszy tysiąc dolarów? MSK: Od razu, w pierwszych miesiącach działalności. Ale przez całe lata reinwestowaliśmy wszystkie pieniądze w firmę, a po namowie męża, rozbudowaliśmy biuro, zatrudniliśmy więcej osób i to dało pozytywne efekty. Mamy znakomity, kompetentny i samodzielny zespół, który pozyskuje dla Graala nowych klientów. W ostatnich czasach zauważamy, że dla wielu nowych klientów to już nie my jesteśmy „twarzami” tej agencji, ale właśnie nasi coraz bardziej doświadczeni pracownicy. W 2003 roku, po kilku latach dobrej koniunktury na rynku wydawniczym i sukcesach „naszych” autorów, kupiliśmy stosunkowo duży lokal na nasze biuro w nowym apartamentowcu. To wszystko są znaczne pieniądze. Kupiliśmy zresztą ten lokal, w momencie gdy rozpoczynały się roboty ziemne prowadzone w ramach tej inwestycji i tylko dlatego mogliśmy tę transakcję spłacać w ratach. Jaka jest powierzchnia biura i ile osób pracuje w firmie? MSK: Mamy 125 mkw., a zespół liczy 12 osób. W tym księgowość? MSK: Nie, mamy księgowość zewnętrzną, ale śmieję się, że sama stałam się też księgową, bo zajmuję się wszystkimi wpływami od polskich wydawców i wszystkimi przelewami do naszych klientów. Co to znaczy klientów? MSK: Klientami nazywamy zagranicznych właścicieli praw autorskich, które sprzedajemy w Polsce, a ostatnio też i w innych krajach. Dla wydawców, których reprezentujemy, jesteśmy agentami, a dla zagranicznych agencji literackich jesteśmy subagentami. A kto windykuje należności? MSK: To jest bardzo duży problem! I ja się tym zajmuję. Ostatnio dostaliśmy ofertę windykacyjną od firmy Euler Hermes i zastanawiamy się, czy podjąć z nimi współpracę. Czyli łatwo jest sprzedać prawa, trudniej uzyskać za nie zapłatę… ZK: Zazwyczaj dzieje się tak, że ja jestem „ten dobry”, a Maria „ta zła”. Mówię też wydawcom, że jak nie zapłacą, to Maria się tym zajmie! MSK: To jest kolejny żart Zbyszka! ZK: Jest jednak coś w tym, że ja podchodzę inaczej do windykacji niż Maria, może bardziej łagodnie, bardziej strategicznie. Co może też wynikać z nieco innego charakteru literatury, którą zajmowałem się w pracy agencyjnej i bardziej „seryjnej”, planowanej na kilka lat sprzedaży. Lubię negocjować ugody. Państwa partnerami, którzy kupują prawa autorskie są zawsze wydawcy? MSK: W zasadzie tak, chociaż są jeszcze teatry, czy organizacje pozarządowe. Świetnie współpracujemy z Krystyną Jandą i jej Teatrem Polonia, a także z innymi teatrami w Polsce – z Teatrem STU, z Teatrem Dramatycznym, z teatrem w Łodzi. Niektóre umowy zawieramy przez ZAiKS, bo tego życzą sobie teatry, a niektóre bezpośrednio z nimi samymi. Mamy też umowy ze stowarzyszeniami czy z firmami konsultingowymi w przypadku książek biznesowych i profesjonalnych, bo przecież jesteśmy pierwszą i jedyną agencją w tym regionie, która na większą skalę zajęła się sprzedażą praw do literatury akademickiej i profesjonalnej. Jednak dominują wydawcy? MSK: Zdecydowanie wydawcy… Którzy dzisiaj są w bardzo trudnej sytuacji rynkowej… MSK: Tak, wydawcy walczą… … walczą o przetrwanie, a przy tym mają bardzo duże opóźnienia płatności wobec drukarni czy autorów. Można założyć, że mają również opóźnienia w płatnościach za prawa autorskie… MSK: Oczywiście! I wtedy dla nas powstaje problem. Jaki wygląda kwestia standardowych terminów płatności za prawa autorskie? Zazwyczaj występuje tu zaliczka? MSK: Podstawą jest zaliczka i umowa precyzuje, kiedy ma ona wpłynąć. Jeżeli wszystkie dokumenty naszych klientów są zgromadzone, a chodzi przede wszystkim o certyfikaty podatkowe, które są naszym największym bólem, to wtedy zwykle płatność powinna nastąpić w ciągu 30 dni. Kto potrzebuje wspomnianych certyfikatów? MSK: Polscy wydawcy i z tym jest bardzo duży problem, bo każdy autor, albo wydawca, jeżeli jest właścicielem praw, musi wystąpić o certyfikat do swojego urzędu podatkowego, jeżeli chce skorzystać z ulgowej stawki podatku dochodowego (określonej w odpowiedniej bilateralnej konwencji o uniknięciu podwójnego opodatkowania). Dodatkowo, w ostatnim okresie ministerstwo finansów zwiększa wymagania i nawet w przypadku małych kwot niezbędny jest oryginał certyfikatu podatkowego. Dodam też, że nie wszystkie urzędy skarbowe tak samo interpretują przepisy i nie ma jednoznacznej wykładni dotyczącej postępowania w takich sprawach. Niektóre urzędy skarbowe są niezwykle surowe, a niektóre podchodzą do tego w sposób „bardziej normalny”. ZK: Tylko że w polskim prawie nie obowiązuje precedens, a więc rozumniejsza wykładnia jednej lokalnej izby skarbowej nie może być szablonem czy dyrektywą dla wydawców z innego regionu. A zresztą, jak zauważył jeden przytomny urzędnik skarbowy, odpowiadając na formalne pytanie wydawcy w tej sprawie, przepisy dotyczące ważności certyfikatów rezydencji są wewnętrznie sprzeczne: certyfikat rezydencji zawsze bowiem stwierdza stan faktyczny w momencie wydania certyfikatu, a nie w czasie przyszłym. My powinniśmy wystawić rachunek, a wydawca dokonać płatności z ulgową stawką podatku dochodowego dopiero po otrzymaniu tego certyfikatu, co zwykle trwa kilka miesięcy, czyli w momencie, kiedy stan faktyczny potwierdzony certyfikatem wcale nie musi być już aktualny. Paragraf 22… Nie jest to jednak problem istniejący wyłącznie w Polsce… ZK: Tak, takie same certyfikaty autorzy muszą dostarczać do innych krajów, gdzie wydaje się ich książki. Ale nie wszystkie kraje są tak restrykcyjne jak Polska, gdzie wymaga się za każdym razem oryginałów, a także nowych certyfikatów w każdym roku podatkowym i urzędnikom nie wystarczają oświadczenia. To wszystko jest bardzo obciążające i wymaga żmudnego procesu kontrolnego oraz olbrzymiej „papierkowej pracy”. Jeżeli takiego certyfikatu nie ma, czy nie można płatności od wydawcy przekazać dalej – do właściciela praw autorskich? ZK: Gorzej, bez takiego certyfikatu wydawca nie może nam zapłacić. Albo może zapłacić, ale mniej, bo bez certyfikatu zapłaci większy podatek do polskiego urzędu skarbowego. Jednak wydawca nie może sam zdecydować, że potrąca pełną stawkę podatku wynoszącą 20 proc. honorarium, bo niektórzy pisarze, którym bardzo zależy na pieniądzach, błagają, żeby poczekać, obiecują, że certyfikat zaraz przyślą, a to „zaraz” czasami trwa i pół roku, a nawet i dłużej. Wtedy sytuacja jest beznadziejna. Ale państwa agencja żyje z prowizji? MSK: Tylko i wyłącznie! A ile wynosi ta prowizja? ZK: Nasza prowizja wynosi 10 proc. – przy kontraktach z klientami zagranicznymi. Jednak w przypadku polskich autorów obowiązuje wyższa stawka. Promujecie też polskich autorów za granicą? ZK: Przede wszystkim w Polsce, a także za granicą. Wychodzimy z założenia, że najpierw sami musimy polskiego autora sprzedać i wylansować w kraju, żeby mieć środki i motywację do piekielnie przecież trudnej promocji tego autora za granicą. Jesteście też państwo agentami dla jakichś zagranicznych autorów? MSK: Mamy kilku autorów rosyjskich – z możliwością sprzedaży ich praw na cały świat. A jak to się zaczęło? Chyba nie szukaliście państwo sami klientów na rynku rosyjskim? ZK: Nie, trafili do nas sami. Słyszeli, że jest istnieje taka dobra agencja Graal? ZK: Tak, ale nie jest ich bardzo dużo, chociaż mamy też takich autorów rosyjskich, którzy żyją na emigracji. Reprezentujemy też spadkobierców autorów rosyjskich. Trafiają do nas, bo jedni agenci polecają drugich, albo autorzy wzajemnie polecają sobie agencje. Mamy spadkobierców rosyjskiej autorki Jefrosinii Kiersnowskiej, która napisała kobiece – a takich wcześniej nie było – wspomnienia z gułagu, ilustrowane przepięknymi, choć drastycznymi rysunkami kredką. W Polsce prawa kupił Świat Książki, sprzedaliśmy je także Czechom i Węgrom. Negocjujemy też z Portugalczykami i Amerykanami. Głównie żyjecie jednak państwo z tych 10 proc. od zagranicznych autorów? ZK: Tak, to zdecydowanie podstawowe źródło naszych dochodów, chociaż udział honorariów polskich autorów systematycznie rośnie. Jednak na takie zjawisko i taki sukces jak książki Stephenie Meyer czekaliście państwo sporo lat? MSK: Do 2009 roku. I były to nasze absolutnie największe prowizje pochodzące z tytułów jednego autora. Ale to nie jest tak, że czekaliśmy na mannę z nieba w postaci Stephanie Meyer. „Po drodze” mieliśmy …
Wyświetlono 25% materiału - 1396 słów. Całość materiału zawiera 5585 słów
Pełny materiał objęty płatnym dostępem
Wybierz odpowiadającą Tobie formę dostępu:
1A. Dostęp czasowy 15 minut
Szybkie płatności przez internet
Aby otrzymać dostęp kliknij w przycisk poniżej i wykup produkt dostępu czasowego dla Twojego konta (możesz się zalogować lub zarejestrować).
Koszt 9 zł netto. Dostęp czasowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Czas dostępu będzie odliczany od momentu wejścia na stronę płatnego artykułu. Dostęp czasowy wymaga konta w serwisie i logowania.
1B. Dostęp czasowy 15 minut
Płatność za pośrednictwem usługi SMS
Aby otrzymać kod dostępu, należy wysłać SMS o treści koddm1 pod numer: 79880. Otrzymany kod zwotny wpisz w pole poniżej.
Opłata za SMS wynosi 9.00 zł netto (10.98 PLN brutto) i pozwala na dostęp przez 15 minut (bądź do czasu zamknięcia okna przeglądarki). Przeglądarka musi mieć włączoną obsługę plików "Cookie".
2. Dostęp terminowy
Szybkie płatności przez internet
Dostęp terminowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Dostęp terminowy wymaga konta w serwisie i logowania.
3. Abonenci Biblioteki analiz Sp. z o.o.
Jeśli jesteś już prenumeratorem dwutygodnika Biblioteka Analiz lub masz wykupiony dostęp terminowy.
Zaloguj się