Sobota, pierwsze godziny weekendowego relaksu. W perspektywie telewizyjne emocje formuły 1 z naszym Kubicą, a po południu mecz Urugwaju z Niemcami, co prawda tylko o brąz i bez udziału Polaków, ale zawsze… Wszak to mistrzostwa świata! Krótko mówiąc: radosna perspektywa dnia pełnego atrakcji zdaje się być zapowiedzią nagrody za wszystkie trudny mijającego tygodnia. Oczywiście przyjemności – żeby smakowały lepiej – należy sobie odpowiednio dozować. Zaczynam od kawy i porannej lektury „Gazety Wyborczej”, a dokładnie jej pierwszej strony. Czytam: „Jak pokonać Hiszpanię”, a w nadtytule „W niedzielę cały świat będzie w Johannesburgu”. Szkoda, pomyślałem, że akurat mnie tam nie będzie, ale nie zmartwiłem się zanadto, wszak pomieszkać choćby jeden dzień w wyludnionym na czas finału Krakowie to też nie byle jaka atrakcja… Jeszcze tylko rzut oka na zajawkę tekstu „Stop dla wypraw Damy”, oczywiście z gronostajem, która od prawie roku wędruje po świecie i jakoś nie może wrócić do Krakowa; pobieżne prześliźnięcie się po informacji, że w „Wysokich Obcasach” przeczytam, pod intrygującym tytułem „Srebrna papierośnica i czarna suczka”, że „…obłędny biust, który doprowadzał chłopców do szaleństwa…” (zostawić na „po Kubicy”, pomyślałem)… I już miałem przewrócić pierwszą stronę, co lubię bardzo, i… czar prysnął. Ani Kubica, ani piłkarskie atrakcje w Johannesburgu, ani zapowiedź lektury o obłędnym biuście, ani wyludniony Kraków, ani słońce za oknem, ani nawet myśl o czekającym na pożarcie kilogramie dorodnych, czerwonych czereśni – nie były w stanie złagodzić uderzenia między …