O co, tak naprawdę, chodzi w awanturze o „Kodeks Dobrych Praktyk”, który przyjęła Sekcja Wydawców Edukacyjnych PIK? Po pierwsze czy słowo „awantura” jest odpowiednim określeniem do opisania faktów? Zacząłbym jednak od tego, że cieszy mnie fakt, iż taki dokument w ogóle powstał. Grupa Edukacyjna od zawsze działa zgodnie z zasadami etyki biznesu. Przejdźmy jednak to tego, co wzbudziło nasze obawy i niepokój, a w konsekwencji dyskusję wokół tego tematu. Projekt takiego dokumentu powinien dawać możliwość wypowiedzenia się wszystkim zainteresowanym, a mam wrażenie, że w tym przypadku tego brakło. Z punktu widzenia wydawnictwa i oczywiście mojego, istotne są dwie kwestie: po pierwsze podkreślę – sam dokument jest niezbędnym elementem takiej branży jak wydawnictwa edukacyjne, a słowo edukacyjne jest tu kluczem. Druga kwestia, to zawarte w nim obszary merytoryczne, które nie zabezpieczają w praktyce dobrych praktyk. Co skłania pana do takiej opinii? Odnośmy się tylko do faktów: dokument nie został zaprezentowany całemu, szerokiemu środowisku jako materiał do dyskusji. Zabrakło czasu na merytoryczne i konstruktywne polemiki. Wątpliwość budzi też niewystarczająca możliwość szerokich, środowiskowych konsultacji tekstu dokumentu. Niekorzystny był również okres wprowadzania „Kodeksu” w życie. Takie zmiany powinny być wprowadzane, po szerokiej kampanii informacyjnej dostępnej dla całego środowiska. Być może wrzesień byłby dużo odpowiedniejszym miesiącem na takie zmiany. Tak postrzega pan źródła bieżącego konfliktu między wydawcami edukacyjnymi? Powtórzę, różnica zdań wynika nie z samego faktu powstania „Kodeksu”, a z nieścisłości, których nie brakuje w jego tekście. Sam dokument zbyt wąsko traktuje pewne kwestie, przez co zamiast pielęgnować dobre rynkowe praktyki, w pewnych obszarach stworzył możliwość dowolnej interpretacji. Na rynku można usłyszeć opinie, że dokument ten był próbą przeprowadzenia „zamachu stanu”… To dość śmiała teza. Możemy popatrzeć na to jak na swoiste zagrożenie integralności środowiska edukacyjnego. Siła tkwi w jedności, dlatego istotnym wydaje się zajmowanie integralnego stanowiska w istotnych dla polskiej edukacji sprawach. Proces powstawania dokumentu nie dawał w pełni możliwości wypowiedzenia się wszystkim zainteresowanym w istotnych kwestiach. Muszę z przykrością zauważyć, że mimo pojawienia się „Kodeksu”, mamy jednak wiele przykładów niedobrych praktyk na rynku wydawnictw edukacyjnych. To przykre, że sytuacje takie mają miejsce. Myśli pan o działaniach wbrew zapisom tego dokumentu? Na pewno nie miały one nic wspólnego z dobrymi praktykami… Nie chodzi też o to, czy złamany został konkretny zapis tekstu „Kodeksu”. Powtórzę jeszcze raz: dla mnie kodeks dobrych praktyk to zbiór wartości, który powinien być na co dzień przestrzegany w działalności biznesowej. Natomiast skupianie się na tym, czy któryś z punktów fizycznie istniejącego dokumentu został złamany wydaje mi się kwestią drugorzędną. Powiedział pan wcześniej, że jego zdaniem zapisy „Kodeksu” są zbyt wąskie. Jakie tematy nie zostały w nim poruszone? Moim zdaniem zbiór ten powinien zostać poszerzony o cały obszar działań związanych z czymś, co określiłbym mianem – mówiąc językiem „Kodeksu” – dobrych i złych praktyk konkurowania na wolnym rynku. W tekście „Kodeksu” znalazł się zakaz „negatywnej reklamy”. Czy pana zdaniem jego treść nie daje odpowiedniej gwarancji w tym zakresie? Sam zapis, jak pokazuje praktyka, nigdy sam w sobie nie daje gwarancji. To od sygnatariuszy i pozostałych osób zależy czy będziemy respektować jego zapisy. Oczywiście im większa doza ogólności, tym większy obszar na dowolną interpretację. Dokument ten powinien likwidować mechanizmy wprowadzające elementy niezdrowej konkurencji. Tymczasem nie skupia się na tym, a raczej nad szczegółami, które często nie dotyczą nawet całej branży, a tylko małego jej wycinka. Rodzima edukacja znajduje się w ważnym cywilizacyjnie momencie, którego głównymi wyznacznikami są zmiany demograficzne i technologiczne. Tymczasem na rynku wciąż funkcjonuje podobna liczba firm, co w okresie jego prosperity. W związku z tym walka między firmami jest coraz silniejsza. Czy według pana istnieje w ogóle szansa na stworzenie wspólnego kodeksu dobrych praktyk? Sądzę, że jest to element niezbędny aby móc dobrze funkcjonować. Użył pan sformułowania „walka”, a ja nadal wolę myśleć raczej o zdrowej konkurencji między poszczególnymi podmiotami działającymi na tym rynku. Dlatego, że podkreślę raz jeszcze, kodeks sam w sobie powinien być zapisem standardów i zachowań biznesowych wspólnych dla całego środowiska edukacyjnego. Wtedy będziemy mówić zdecydowanie tylko i wyłącznie o zdrowej konkurencji. Słowo walka wydaje się być zbędne. Również po to, aby była to konkurencja a nie walka, sądzę że warto opracować wspólny standard zachowań biznesowych, ale dla całego środowiska edukacyjnego. Dziesięć lat temu, na targach książki edukacyjnej pojawiało się około 100 wydawców z tego segmentu. Obecnie w walnym posiedzeniu SWE PIK bierze udział niespełna 30 podmiotów. Nie ma pan poczucia, że za rok może być ich na przykład o połowę mniej? Takie ryzyko istnieje zawsze, ale być może jest to dobry czas, aby zastanowić się jak temu przeciwdziałać. Trzeba określić powody tego zjawiska i zaproponować ewentualne rozwiązania. Jest to zresztą jedna z kluczowych kwestii jakie przed nami stają, zwłaszcza w kontekście tego, co dzieje się dziś w edukacji – chociażby w zakresie jej cyfryzacji i przyszłości podręczników. Zmiany, których kształtu jeszcze nie znamy, mogą przeorganizować ten rynek w sposób całkowicie nieprzewidywalny. Zwłaszcza, że mamy do czynienia nie tylko z naturalnym rozwojem cywilizacyjnym, ale także z reformatorskimi planami administracji rządowej. Skoro poruszył pan już ten temat, to czy lepiej być z ministerstwem czy przeciw niemu? Moim zdaniem nie jest to kwestia ustawiania się po którejś stronie i wyboru jednej opcji. Oczywiście wiele zależy też od filozofii, misji i strategii poszczególnych firm… I jeszcze jedno, myślę, że przede wszystkim trzeba dobrze i uważnie przyjrzeć się i zanalizować wszelkie proponowane zmiany, tak aby móc zajmować w stosunku do nich merytoryczne, a nie emocjonalne stanowisko. Czyli udział Grupy Edukacyjnej w zorganizowanym przez Ośrodek Rozwoju Edukacji naborze partnerów merytorycznych projektu stworzenia darmowych e-podręczników do nauczania ogólnego należy traktować jako realizację misji i strategii firmy? To przede wszystkim kwestia odpowiedzialności. Są kwestie, na które nie mamy już wpływu, jak postęp technologiczny, ale mamy możliwość przygotowania się na nadchodzące zmiany. Merytoryka i jeszcze raz merytoryka – taki model wypracowuje się jedynie poprzez konstruktywny dialog. Mówi pan o nieuchronności procesu cyfryzacji szkoły i procesu edukacyjnego czy cyfryzacji przeprowadzonej na zasadach proponowanych obecnie przez rząd? Myślę o cyfryzacji szkoły. Jednak to, jak zostanie ona przeprowadzona i z jakimi efektami zależy również od odpowiedzialności wydawców. Oczywiście można przyjąć skrajne stanowiska i zdecydować się na osławiony „bojkot” działań rządu, tylko według mnie takie postępowanie nie przybliża nas do żadnego rozwiązania. Co gorsza, stwarza ryzyko pozostawienia tego obszaru do zagospodarowania komuś, kto może posiadać w tej mierze znacznie mniejsze kompetencje. A czy jest pan zadowolony ze sposobu traktowania wydawców przez MEN w tej sprawie? Nie miałem możliwości bezpośredniego uczestniczenia w spotkaniach z przedstawicielami ministerstwa. Z zasady nie opieram się na zasłyszanych relacjach, dlatego nie będę dokonywać oceny tego procesu. Z drugiej strony zakładam odpowiedzialność obu stron tworzących ten projekt i to, że ministerstwo powinno przyjąć za dobra monetę fakt, iż rynek edukacyjny w Polsce to bardzo doświadczony i kompetentny partner. Zresztą dotychczasowe zmiany w edukacji pokazały dość jednoznacznie, że bez aktywnego udziału wydawców ich przeprowadzenie byłoby niemożliwe. Z drugiej strony wydawcy muszą zdawać sobie sprawę, że edukacja to także misja społeczna, a nie tylko nasze partykularne interesy. Tylko czy przystąpienie do konkursu ORE nie było właśnie próbą ochrony takich partykularnych interesów Grupy Edukacyjnej? Nie, nie było. Było i jest formą realizacji naszej odpowiedzialności za jakość edukacji. Jak dotąd zostaliśmy zaproszeni jako kandydat na partnera merytorycznego, w zakresie stworzenia cyfrowego podręcznika do nauczania na etapie wczesnoszkolnym. Przed nami negocjacje, które pokażą czy w sposób rzetelny jesteśmy w stanie podjąć się określonych przez drugą …