– Jaka jest pierwsza reakcja ludzi w Europie, gdy opowiadasz im o okrucieństwach popełnianych przez Boko Haram? – Zwykle szok. Nie pojmują, jak ludzie mogą być tak okrutni wobec innych ludzi. Nie rozumieją logiki i celowości w takim działaniu. – Niektóre z tych osób muszą być przeciwko przyjmowaniu uchodźców do Europy. Czy ich reakcje czymkolwiek się różnią? – Ofiary Boko Haram raczej nie emigrują do Europy, ale to prawda – znam osoby, które były zszokowane działaniami Boko Haram, a jednocześnie nie chciały pod żadnym pozorem widzieć u siebie uchodźców. Większość Europejczyków nie rozumie natury Boko Haram. Wbrew pozorom ta organizacja ma niewiele wspólnego z islamem, który jest w rękach terrorystów tylko propagandowym hasłem. To trochę jakby łączyć Adolfa Hitlera z chrześcijaństwem. Ich ofiary, bohaterki mojego reportażu, są w większości muzułmankami. Tylko nie w oczach Boko Haram, które zmusza kobiety do przejścia na ich wąski sposób myślenia o islamie. Niejako do nawrócenia się z islamu na islam. Dlatego kwestia Boko Haram dotyczy nie tyle religii, co władzy i mieszających się wpływów superplemion w Nigerii. Żeby móc to w pełni zrozumieć, trzeba do tego regionu pojechać i poznać związki między poszczególnymi ośrodkami władzy. – I dlatego właśnie pojechałeś do Nigerii? Żeby przybliżyć Europejczykom prawdziwy obraz konfliktu z Boko Haram i pomóc im zrozumieć? – Przede wszystkim sam chciałem to zrozumieć. Nie jestem misjonarzem i nie mam ambicji głoszenia słowa. Chcę zrozumieć samego siebie, ponieważ pragnę pojąć w pełni, w jakim czasie i okolicznościach żyję. Chęć poznania jak różni ludzie są w stanie uporać się z ekstremalnymi sytuacjami napędza mnie w pracy. Ale oczywiście chcę też informować ludzi o sprawach istotnych. – Czy uważasz, że to kluczowe, by reporter poszukiwał właśnie takich „wielkich” tematów? – Najważniejsze jest, by reporter opowiadał o tematach ważnych, ale w taki sposób, jaki się ich zazwyczaj nie opowiada. Nie wiem, jak to jest w polskich gazetach, ale angielskie i niemieckie media są strasznie powtarzalne. Wałkują te same tematy w jeden sposób… – W Polsce jest nawet gorzej, bo gazety są dodatkowo podzielone na dwa obozy i często porzucają dziennikarstwo na rzecz propagandy. – Na szczęście „Die Zeit”, dla którego pracuję, nie jest ani prawicowy, ani lewicowy. Dzięki czemu czytają ich przedstawiciele wszystkich partii, bo nigdy nie mogą być zawczasu pewni, jakie artykuły znajdą się w numerze. Praca dla takiej gazety to rzadki przywilej, bo reporter potrzebuje absolutnej wolności. Ograniczać go powinna tylko jego własna wyobraźnia. – Oba reportaże pełne są zdjęć. Uważasz, że fotografie pomagają czytelnikom zbliżyć się do bohaterów i lepiej ich poznać? – Kocham pracować z fotografami. To dla mnie niezbędna część reportażu. Jak się mawia: „jedno zdjęcie jest warte więcej niż tysiąc słów”. Fotografia i reportaż to dwie strony tej samej monety. Zdjęcia dotykają emocji czytelników w inny sposób, co wzmacnia przekaz. Oprócz tego jestem raczej pisarzem-wzrokowcem. Zdjęcia pozwalają mi zwizualizować i wgłębić się w historię, dlatego w trakcie pisania mam nimi wytapetowany cały gabinet. – Reporter, który w pełni angażuje się w swoją historię nawiązuje jednak bardzo silne relacje ze swoimi bohaterami. W „Przez morze. Z Syryjczykami do Europy” próbowałeś nielegalnie przekroczyć Morze Śródziemne wraz z syryjskimi uchodźcami. Ale po waszym złapaniu ty i twój fotograf Stanislav Krupar zostaliście szybko wypuszczeni i odwiezieni do Europy. – To z pewnością był jeden z najtrudniejszych momentów tamtej wyprawy. Wypuszczono nas jako jednych z pierwszych, a wielu naszych przyjaciół pozostało w więzieniu. Ale właśnie dlatego wybieram takie niełatwe tematy. To była dla mnie ważna życiowa lekcja. Leciałem nocą z Aleksandrii do Stambułu, mając wciąż w pamięci nasze nieudane próby przedostania się przez morze. Oddano mi też mój europejski paszport, który w tamtych stronach oznacza przepustkę do raju. A przecież w niczym nie jestem lepszy od tych, których pozostawiłem. Nie mamy moralnego prawa, by korzystać z zachodnich luksusów, gdy wielu wokół nas cierpi. To dla mnie niezwykle irytujące. …