Jesteś autorem wielu książek… Sześć powieści w trzech, a nawet czterech wydawnictwach. A jaki tytuł miała ta pierwsza? Nosiła tytuł „Opowieść nawiasowa”. Napisałem ją jeszcze w czasach studenckich, gdy miałem 24, a może 25 lat. Długo jednak leżała w szufladzie, ponieważ nadal nie byłem pewien, czy jestem wystarczająco dojrzały i literacko, i jako osoba, żeby podejmować próby wydania. Wydawało mi się, że trzeba troszkę przeżyć, czegoś doświadczyć, coś przemyśleć, aby mieć prawo powiedzieć ludziom – proszę, czytajcie! Gdy miałem 25 lat, wychodziłem z założenia, że jestem za młody, że to wręcz nie wypada. Dużą odpowiedzialnością jest bowiem wychodzenie z własnym tekstem i mówienie ludziom: „czytajcie to, co napisałem”. Jeżeli ich szanujemy, to musimy sami mieć przeświadczenie o tym, że jesteśmy wystarczająco przygotowani, aby przedstawiać im swoją prozę. Bez tego nie wyobrażam sobie pisania. Później pracowałem w gazecie i „robiłem” dziennikarstwo lokalne, więc dużo było pisania, tylko na trochę innym poziomie. W końcu nieco tę pierwszą książkę przerobiłem i ukazała się w 2006 roku w niewielkim wydawnictwie Progres w Sosnowcu i niewielkim nakładzie. Dzisiaj nie mam o niej najlepszego zdania, bo to jest powieść przepełniona, jak to określam, „metafizycznym bełkotem”. Kiedy człowiek nasyci się dobrą literaturą, to potem sam próbuje taką tworzyć, zanim odnajdzie swój własny rytm, ale niestety częściej z marnym skutkiem niż z dobrym. Wydaje mi się, że teraz tę książkę mógłbym napisać ponownie, ale – mówiąc szczerze – nie chce mi się. O czym jest? To opowieść o malarzu, który zakrada się do pięknej kobiety, mieszkającej w kamienicy naprzeciwko jego mieszkania, gdy ona zasnęła pod wpływem silnych środków nasennych. Zakrada się i „rysuje jej sen”, rysuje jej postać, a potem z tych rysunków tworzy piękne obrazy. Jest trochę „zafiksowany” na jej punkcie. On się zakochuje, a ona w ogóle nie wie, że ktoś ją rysuje. I co było dalej? Żyłem sobie spokojnie, aż w końcu postanowiłem napisać „Relikwię”, czyli książkę o Kościele i ideach. To wzięło się także z dużego zainteresowania rozwojem ortodoksji i historią chrześcijaństwa. Na poziomie fabularnym powieść jest o księdzu, który zastanawia się nad istotą swej wiary, doświadcza zwątpienia w znaczenie swego powołania. Znajduje się na rozdrożu. Dochodzi do tego wątek miłości mężczyzny do kobiety, a także ciemne strony Kościoła, akcenty związane z pedofilią. Punktem wyjścia całości jest objawienie, jakiego doświadcza główny bohater. Ukazuje mu się św. Dominik Savio i mówi, że odkryte pod kościelną posadzką kości mają moc wpajania wiary. Chyba wszystko to zostało całkiem interesująco pokazane w tej książce. Pisałeś odważnie i to w czasie, gdy dopiero zaczynała się dyskusja o problemach w Kościele… Tak, bo książka była pisana w latach 2007-2008, a ukazała się w 2009 roku. Cóż, prawda jest taka, że każda struktura stworzona przez człowieka ma swoje ciemne strony, ponieważ sam człowiek je w sobie ma. Kościół to organizacja skupiająca ludzi, więc ciemna strona i związane z tym problemy są wpisane w jego naturę. Trzeba przy tym pamiętać, że dziś księża znajdują się w trudniejszej sytuacji aniżeli kiedyś, ponieważ znacznie wzrosła atrakcyjność świata, a co za tym idzie – również skala wyrzeczeń i konieczność trzymania się mentalnie systemu pojęć nieprzystającego do współczesności, jeśli chce się w tym Kościele zaistnieć. To rodzi frustrację i nie ma się czemu dziwić. Ale to też powieść o zakazanej miłości. Z tego, co powiedziałem, wyłania się obraz bezmyślnej prozy antykościelnej, a zapewniam, że jest zupełnie inaczej, co zresztą podkreślali recenzenci i czytelnicy. Powieść jest diagnozą – nie atakiem. Ogólnie rzecz biorąc, mam duży sentyment do tej książki, chociażby z powodu bohaterki, mimo że głównym bohaterem jest ksiądz. Niezmiernie lubię postać Eli, wydaje mi się prawdziwa jako kobieta, być może to pierwsza żeńska postać, która – jak przypuszczam – udała się pod względem psychologicznym. Twoja „Relikwia” ukazała się w wydawnictwie Bliskie, które stworzyła nieżyjąca już Elżbieta Majcherczyk, znakomita edytorka… Bardzo miło wspominam panią Elżbietę. Moja powieść była chyba ostatnią książka, jaka ukazała się w jej wydawnictwie. Pamiętam też, że gdy otrzymałem tekst po redakcji, którą wykonała Elżbieta Rojewska-Olejarczuk, gdzie były konieczne poprawki, to jednak pani redaktor na końcu napisała: „bardzo dobra książka”! Jak trafiłeś do wydawnictwa Bliskiego? Wysłałem tekst, a po jakimś czasie pani Elżbieta do mnie zadzwoniła. Można powiedzieć, że Elżbieta Majcherczyk ciebie …