W 2007 roku amerykański publicysta Andrew Keen, zdeklarowany przeciwnik Web 2.0, opublikował głośną książkę pt. "Kult amatora". Bez wątpienia tendencyjną, emocjonalną, ale skłaniającą do debaty zarówno nad przyszłością kultury, jak i nad samą publicznością, która dziś nie tylko przyjmuje, ale także współtworzy treści, jest tym, co wiele lat wcześniej, bo już w 1980 roku, Alvin Toffler nazwał "prosumenckim stylem życia". Andrew Keen z przerażeniem odnotował postawy prosumenta, a używając zgrabnej metafory zaczerpniętej od Thomasa Henry'ego Huxleya, porównał ją do działania nieskończonej liczby małp. "Dzisiejsze małpy aktywne w czasach kultu amatora mogą wykorzystać połączone w sieć komputery, by opublikować wszystko - począwszy od głupiego politycznego komentarza, przez nienadające się do oglądania domowe filmy wideo, żenująco amatorską muzykę, a skończywszy na wierszach, recenzjach i powieściach, których nie da się czytać". Dodajmy, że sam w sobie akt twórczy, choćby najbardziej grafomański, choćby "żenująco amatorski" nie ma w sobie niczego złego i obecny był w kulturze od zawsze, tyle, ze wraz z usieciowieniem naszych form ekspresji przybrał miary wcześniej niespotykane. Dzięki technologii powstał efekt kuli śnieżnej, w krótkim czasie powstało ok. pół miliarda blogów, na których "z bezwstydnością równą małpom blogujemy na temat naszego życia prywatnego, życia seksualnego, marzeń, braku szczęścia w życiu". Treści publikowane na blogach, ale także w innych miejscach - nie wyłączając samej Wikipedii - dostarczają informacje prawdziwe, ale i fałszywe, a odbiorcy trudno się w tym, rozeznać, bo Sieć nie ma redaktora. Ten brak redaktora (sita) z jednej strony jest wysławiany jako ucieleśnienie wolności słowa, z drugiej jednak wprowadza uciążliwy medialny chaos, który często uniemożliwia wręcz weryfikowanie prawdy. Wykorzystują to nie tylko "małpy", często szum informacyjny służy konkretnym celom - od marketingu wirusowego, przez kryptopropagandę polityczną, po pedofilię. Nie jest to bynajmniej cena wolności, lecz braku redakcji. Błędem byłoby bowiem uważać, że fachowo zredagowana treść ogranicza wolność wypowiedzi, przeciwnie - wzmacnia ją, bowiem wypowiedź bez sita przypomina proces mówienia do samego siebie. Takie właśnie są blogi, to ekshibicjonistyczne pamiętniki, forma autoterapii, ale też bardzo często mówienia samemu do siebie. A im więcej będzie w Sieci treści, tym większa będzie samotność amatoranadawcy. Władza w rękach małp "Rewolucja Web 2.0 rozpowszechniła obietnicę dotyczącą pokazania prawdy większej liczbie ludzi - miało być więcej istotnych informacji, globalna perspektywa, więcej obiektywnych, a nie emocjonalnych opinii obserwatorów. Ale to tylko zasłona dymna. To, czego naprawdę dostarcza nam rewolucja Web 2.0, to powierzchowne obserwacje otaczającego nas świata zamiast głębokiej analizy, głośne opinie zamiast rozważnej oceny. Biznes związany z informacją zmienia się dzięki internetowi w kakofonię setek milionów blogerów, którzy jednocześnie mówią o sobie samych" - konstatuje Andrew Keen. Opisując odbiorcę i nadawcę, człowieka Sieci 2.0, Andrew Keen epatuje negatywnymi ocenami. To oczywiście tylko wycinek prawdy, a może zwyczajnie chwyt publicystyczny, nie mniej oddam mu raz jeszcze głos w dyskursie na temat kondycji współczesnego społeczeństwa Sieci. Keen stawia pytanie: "co się stanie, gdy ignorancja zmiesza się z egoizmem, ze złym smakiem i z rządami tłumu?", i natychmiast odpowiada: "władzę przejmą małpy. Pożegnajmy się z ekspertami i strażnikami bram kulturowych - z ulubionymi reporterami i prezenterami, redaktorami, firmami muzycznymi, studiami filmowymi w Hollywood. W czasach kultu amatora to małpy pociągają za wszystkie sznurki". Poglądy Keena nie znalazły szerokiej aprobaty, choć wywołały oczekiwaną dyskusję - czy internet istotnie niszczy kulturę? Z punktu widzenia społeczności 2.0 Keen popełnił grzech niewybaczalny - stanął po stronie znienawidzonych korporacji medialnych, w opozycji do tego wszystkiego, co wywrotowe, co rewolucyjne, co pędzi ku zmianie. Konserwatywne oczekiwania Keena (ale i oczekiwania przemysłu muzycznego, filmowego, wydawniczego, poligraficznego - tych wszystkich, które odchodzą do lamusa historii) zderzają się z anarchistyczną postawą społeczeństwa Sieci. Analiza socjologiczna odbiorcy (a od niedawna także nadawcy) w internecie pozwala zrozumieć, dlaczego korporacyjny świat jest na przegranej pozycji. Walka z chaosem, z anarchią w Sieci, z brakiem poszanowania praw autorskich, z dezinformacją, z ekshibicjonizmem, to tak naprawdę walka z wielką grupą aktualnych lub potencjalnych konsumentów informacji i kultury. A walki z własnym klientem wygrać nie można, można jedynie klienta do siebie zrazić i go stracić. Możemy nie lubić anarchistycznych postaw prosumenta, ale nie mamy wyboru - musimy je uszanować. I musimy jego potrzebom sprostać. Zmiana doświadczeń Społeczeństwo Sieci, takie jakim je definiują współcześni socjologowie, określa siebie w kontekście do technologii. W równym stopniu społeczeństwo Sieci jest produktem technologii, jak technologia jest produktem społeczeństwa. Proces komunikacji w tym systemie jest binarny, następuje w coraz większym stopniu poprzez samą Sieć, w coraz mniejszym - w kontaktach interpersonalnych (te zastępowane są przez wirtualne społeczności jak Facebook czy Nasza-Klasa, przez czaty, Skype, Gadu-Gadu itp.). "Jest to system, w którym sama rzeczywistość (tzn. materialna / symboliczna egzystencja ludzi) jest całkowicie schwytana, w pełni zanurzona w wirtualnym układzie obrazów, w świecie wyobraź-sobie-że, w którym pozory nie tylko znajdują się na ekranie, za pomocą którego komunikuje się do świadczenie, lecz stają się doświadczeniem" - charakteryzował Sieć Manuel Castells. A zatem cena jaką płacimy jest wysoka, to nie tylko nasz czas, nasza uwaga, ale być może też nasza tożsamość. Sieć narzuca …