Literacka Nagroda Nobla (przyznawana w tym roku po raz sto drugi) od samego początku wywoływała emocje nieporównywalne z żadnym innym pisarskim wyróżnieniem. Bo też i ranga tej nagrody jest zdecydowanie wyższa od innych. Czy jednak lista stu pięciu dotychczasowych laureatów noblowskich usprawiedliwia to coroczne napięcie, w jakim oczekujemy ogłoszenia kolejnego werdyktu Akademii Królewskiej w Sztokholmie? I tak, i nie. Ostatnio — oddajmy honor szwedzki akademikom — zdecydowanych pomyłek zdarza się znacznie mniej niż, na przykład, w katastrofalnych pod tym względem latach sześćdziesiątych XX wieku. Przypomnijmy sobie, jak to wówczas, a i wcześniej, i później z literackim Noblem bywało. Limit głupstw wyczerpany? W 1960 roku Nagrodę Nobla otrzymać miał — według wszystkich znaków na niebie i ziemi — André Malraux. Nigdy jej nie dostał, a przyznano ją — za wstawiennictwem ówczesnego sekretarza generalnego ONZ, Daga Hammarskjölda — przyjacielowi tego ostatniego, francuskiemu poecie publikującemu pod pseudonimem Saint-John Perse. Naprawdę nazywał się Alexis Saint-Léger. Zdaniem Antoniego Słonimskiego „pretensjonalnie bełkotał”. Po latach w jeszcze mocniejszych słowach skomentował Nobla dla Dario Fo (1997) Gustaw Herling-Grudziński. Starsi panowie niewątpliwie mieli rację — w obu wypadkach. Rok po tym, jak uhonorowany został Saint-John Perse, Królewska Akademia — bardzo podówczas postępowa, co czytać należy: lewicowa, a bywało, że lewacka — postanowiła nagrodzić któregoś z pisarzy krajów „demokracji ludowej”. Świeży był jeszcze skandal z Borysem Pasternakiem, któremu Chruszczow zabronił przyjęcia nagrody (1958), nie śmiano więc wskazać na następnego literata z kraju najbardziej w świecie miłującego pokój, zwrócono zatem uwagę na sowieckich satelitów. Ponoć wysoko stały w owe lata akcje Marii Dąbrowskiej, zaszkodzić miał jej jednak boleściwy artykuł jaki wydała z siebie po śmierci Stalina. Podkreślam słowo „ponoć”, jako że całej tej skomplikowanej konstrukcji myślowej przeczy ostateczny werdykt królewskich akademików. Nagrodę Nobla w 1961 roku otrzymał Ivo Andrić, jugosławiański titoista, do śmierci wierny ideologii komunistycznej. Wkrótce, bo w 1964 roku, uparto się, by dopieścić guru lewaków wszelkiej maści — Jean-Paul Sartre’a, nie zwracając uwagi na jego deklarację, że nie uznaje żadnych wyróżnień. Duchowy przywódca egzystencjalistów okazał się konsekwentny i Nobla nie przyjął. Pod koniec życia niemal całkowicie oślepł. Jego przeciwnicy twierdzili, że ślepotą polityczną dotknięty był zawsze. W roku następnym — 1965 splendor noblowski spłynął na plagiatora, dawnego pupila Stalina — Michała Szołochowa. nagrodę otrzymał wprawdzie za wspaniałą powieść — „Cichy Don”, tyle, że nie swoją. W rzeczywistości miał ją napisać inny pisarz kozacki, Fiodor Kriukow, co Szołochowowi nie przeszkodziło nagrodę przyjąć, a przy okazji wygłosić w Sztokholmie płomienne przemówienie o wyższości socrealizmu nad wszystkimi innymi „izmami”. W kolejnym roku — 1966 postanowiono nagrodę podzielić. Sprawiedliwie — między dwoje Żydów: piszącą po niemiecku a mieszkającą w Szwecji poetkę Nelly Sachs oraz urodzonego w galicyjskim Buczaczu, od 1932 roku żyjącego w Jerozolimie i tworzącego w języku hebrajskim prozaika Samuela Josefa Agnona. Opinia publiczna, mocno wtedy jeszcze niepoprawna politycznie, określiła werdykt jednym słowem: egzotyka. Akademicy nie popuścili jednak i poszli za ciosem. W 1967 roku nagrodę otrzymał zapomniany literat z Gwatemali — Miguel Asturias, a w 1968 — pierwszy noblista z Japonii, Kawabata Yasunari. Ten ostatni do dziś jest źle wspominany w polskim salonie literackim, gdyż to ten Japończyk sprzątnął Nobla sprzed nosa Witoldowi Gombrowiczowi, który jak wiadomo najgenialniejszym pisarzem wszystkich czasów był. Tak przynajmniej uważał on sam i zapatrzeni do dziś w jego gwiazdę polscy wyznawcy. Ponieważ — jak się zdaje — akademicy ze Skandynawii popełnili w latach 60. wystarczająco dużo głupstw, dekadę zakończyli w zgodzie z prawidłowo funkcjonującymi szarymi komórkami. Po kolei nagrodzono Samuela Becketta, znakomitego dramaturga, odnowiciela teatru urodzonego w Dublinie, mieszkającego w Paryżu i piszącego po francusku, a następnie tłumaczącego swoje dzieła na angielski i Aleksandra Sołżenicyna, autora „Archipelagu Gułag”, książki, która zapoczątkowała proces rozpadu systemu sowieckiego. Inna sprawa, że koneserzy literaccy kręcili nosami, twierdząc nie bez racji, że „Archipelag…” ma wartość dokumentalną, historyczną, niekoniecznie zaś obezwładnia pięknem języka. Przypominają się w tym miejscu słowa, jakie po ogłoszeniu nazwiska laureata literackiej Nagrody Nobla w 2000 roku — jedynego w dziejach nagrody Chińczyka, Gao Xingjiana wypowiedział sekretarz Akademii Szwedzkiej, Horace Engdahl: „Nie kierujemy się kryteriami geograficznymi ani politycznymi. Jedyną rzeczą, która się liczy, jest jakość pisarstwa”. Dlaczego X a nie Y? W 1953 roku Nobla dostał Winston Churchill za swoje pamiętniki z okresu II wojny światowej. Uzasadnienie nagrody wskazywało na „błyskotliwą sztukę oratorską, z pomocą której laureat bronił najwyższych ludzkich wartości”. Wiedział Demostenes, co robił, oduczając się jąkania, ale co ma piernik do wiatraka. W zeszłym roku uczeni w piśmie mężowie ze Sztokholmu, uzasadniając wybór Jeana-Marie Gustave Le Clézio, nazwali francuskiego pisarza „autorem otwierającym nowe perspektywy poetyckich podróży i zmysłowych uniesień, badaczem człowieczeństwa w oderwaniu od uwarunkowań cywilizacyjnych”. Trudno o większą bzdurę. Przeciwnie, Le Clézio przygląda się owemu człowieczeństwu w kontekście bardzo dokładnie przedstawionych uwarunkowań cywilizacyjnych — takich, jakimi one są, w Meksyku na przykład. A że co krok podkreśla, że cywilizacja grecko-łacińska niszczy to, co w człowieku najbardziej wartościowe, to świadczy jedynie o tym, że facet wie, gdzie w dzisiejszym świecie trzyma się konfitury i kogo opłaca się obrzucać obelgami a nad kim ronić łzy. Od czasu przyznania pierwszego literackiego Nobla dyskutowano zawzięcie: dlaczego X, a nie Y? Pierwszym kwestionowanym laureatem był już w 1901 roku René Sully Proudhomme z Francji. Według dość powszechnej opinii, wspartej nawet listem 40 wybitnych pisarzy do „skrzywdzonego werdyktem” twórcy, nagroda należała się Lwu Tołstojowi. Bywało zresztą, że wyróżniano niekoniecznie literaturę, a już na pewno nie piękną. Tak w 1902 roku nagrodzono historyka Theodora Mommsena, w 1908 mającego dość mizerny …