Wtorek, 15 listopada 2011
Rozmowa z Andrzejem Nowakowskim – dyrektorem wydawnictwa Universitas oraz prezesem i dyrektorem generalnym Stowarzyszenia Autorów i Wydawców „Polska Książka”
CzasopismoBiblioteka Analiz
Tekst pochodzi z numeru314
Rozmawiamy dwa dni po Walnym Zgromadzeniu Polskiej Izby Książki. Jakie są pańskie wrażenia? Czy według jej byłego szefa przed Izbą stoi szansa na „nowe otwarcie”? Taka szansa zawsze istnieje, aczkolwiek sam jestem pesymistą. Tu nie chodzi o kwestie personalne. To problem strukturalny, wynikający z charakteru naszej najważniejszej branżowej organizacji. Izba gospodarcza, jako określona prawnie formuła, w ramach której organizuje się jakiekolwiek środowisko, ma sens tylko wówczas, gdy członkostwo w niej jest… obowiązkowe. I będę się przy tym upierał! W sytuacji kiedy tak nie jest – a to właśnie nasz przypadek – nie ma realnych możliwości podejmowania jakichkolwiek decyzji, które obligują wszystkich uczestników danej branży. Proszę zauważyć: zawsze, kiedy mamy do czynienia z jakimś konkretnym problemem, uświadamiamy sobie, że Izba pełni jedynie funkcję platformy do dyskusji, nigdy zaś decydenta w branżowych sprawach. Mówiąc wprost: uchwały Izby nikogo do niczego nie zobowiązują. I to jest niedobre, bo w ten sposób Izba staje się jedynie klubem dyskusyjnym, w czym oczywiście nic złego, ale ów „klub” o niczym nie decyduje, nikogo do niczego nie zmusza, nie dysponuje jakimikolwiek sankcjami itd. Efekt tego taki, że na palcach jednej ręki policzyć można te duże i ważne podmioty gospodarcze naszej branży, które biorą aktywny udział w pracach Izby. Ośmielam się twierdzić, że tak zwanym „dużym” Polska Izba Książki jest, łagodnie mówiąc, mało potrzebna do realizacji ich programów gospodarczych. Ale mogę się mylić, może nie jest to tak oczywiste dla wszystkich. Mam jednak w tym względzie, jako były prezes PIK, własne doświadczenia i pamiętam jak dziś słowa przedstawiciela bardzo dużego wydawnictwa z bardzo dużym kapitałem zagranicznym: „Panie prezesie, jak pan będzie kiedyś prezesem Börsenverein, to wtedy będzie dla mnie partnerem, a teraz to nie pan i nie PIK będzie dyktował mi warunki mojej działalności”. Uśmiechnął się do mnie protekcjonalnie i… sobie poszedł. Czyli według pana izba gospodarcza nie jest partnerem dla decydentów? Może i jest, ale w stopniu daleko niewystarczającym! Rozmaici decydenci, a to komisje sejmowe, a to poszczególne ministerstwa, a nawet sami ministrowie proszą o rozmaite materiały, które będą pomocne w – nazwijmy to – kształtowaniu prawa. Robią to na użytek doraźnych problemów i na ogół te nasze propozycje giną w oceanie… demokracji. Ale też faktem jest, że punkt ciężkości rozmaitych problemów związanych z obszarem działalności książkowej branży przesuwa się obecnie w stronę rozwiązań prawnych i finansowych. Rola PIK w tych sprawach wydaje się fundamentalna. Co więcej: uważam, że zasadniczą i podstawową rolą PIK powinno być skupienie się na dostosowaniu polskiego rynku książki do prawnych standardów obowiązujących w Unii Europejskiej. Albo zgodzimy się na już obowiązujący w Europie „system metryczny”, albo będziemy się upierać, że nasz „system węzełkowy” jest lepszy. Proszę zważyć, że w UE nie mówi się już o książce w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, lecz o „informacji” i „właścicielu praw do tej informacji”… Ale rozumiem, że to pretekst do osobnej rozmowy. Chciałbym dodać, że ta problematyka jest podejmowana w Europie nie przez izby gospodarcze, tylko przez organizacje zbiorowego zarządzania. Takie jak SAiW „Polska Książka”, któremu pan przewodzi? Między innymi, choć z obszaru książki wymienić można także KOPIPOL. Ale rzeczywiście dziś i w przyszłości coraz większą rolę odgrywać będą organizacje zajmujące się zarządzaniem prawami do dzieł, które wchodzą do obiegu komercyjnego, a także tych, w których przypadku własność praw nie jest już sprawą oczywistą. To jest tylko jeden aspekt problemu, ale mam także ogólniejszą refleksję na ten temat. W warunkach polskich PIK miał i ciągle ma do spełnienia bardzo istotną rolę integracyjną. W przeszłości, w okresie kształtowania się wolnego rynku, potrzebowaliśmy takiej platformy do ogólnobranżowej dyskusji. Natomiast obecnie warto by się zastanowić nad redefinicją roli Izby, która na długo pozostanie w naszej świadomości najważniejszą branżową platformą, co powinniśmy sobie bardzo cenić. W moim przekonaniu nasza Izba ma problemy… Dlatego że rynek dojrzał? W pewnym sensie, ale przede wszystkim dlatego, że uległ potężnej dywersyfikacji. Każda z grup wydawców – duzi, średni i mali – ma własne interesy, które coraz trudniej pogodzić. Najlepszym tego dowodem jest klasyczna już „podskórna” dyskusja na temat ustawy o książce. Jeżeli zapytałby pan dużych wydawców, czy rynek potrzebuje regulacji dopuszczającej stałą cenę książki, to gremialnie odpowiedzą, że nie. Średni wydawcy nie potrafiliby na to jednoznacznie odpowiedzieć, natomiast mali stwierdzą kategorycznie, że są za takim rozwiązaniem. Księgarze zaś, zwłaszcza mali, byliby nim zachwyceni. Wszystko dlatego, że podmioty dążące do dominacji czy monopolu są z natury przeciwne jakimkolwiek próbom regulacji rynku. Zresztą trzeba przyznać, że był moment, w którym wprowadzenie takich rozwiązań było możliwe, a my jako branża go nie wykorzystaliśmy. Można było przeprowadzić taki projekt wtedy, kiedy na polskim rynku istniała względna równowaga między poszczególnymi podmiotami. Dziś te dysproporcje, a – co za tym idzie – także rozbieżności w interesach są zbyt znaczne. Inna sprawa to pytanie, czy w galopującej rewolucji technologicznej tzw. „Ustawa Langa” ma dziś jakikolwiek sens. Chciałbym zapytać o coś innego. Często twierdzi pan, że polscy wydawcy myślą jedynie o własnym podwórku i swoje działania planują krótkoterminowo… No tak… Rzeczywiście często to powtarzam. Zbyt często, zważywszy na fakt, że przecież każdy z nas odpowiada przede wszystkim za własne podwórko i z tego jest rozliczany. Mimo wszystko jednak… Na przełomie lat 80. i 90. w naszym środowisku istniało poczucie wspólnoty, między innymi dlatego, że właśnie dzięki książkom następowały dynamiczne zmiany ustrojowe. Branża książkowa była w awangardzie tych zmian i dochodzenia do modelu wolnorynkowego. Dziś jest inaczej. Mam takie poczucie, że na wszystkich poziomach, od wydawców po cały segment dystrybucyjny, łącznie z detalistami, jesteśmy absolutnie opóźnieni w kwestii wiedzy na temat rozwiązań europejskich dotyczących handlu informacją. Innymi słowy: to nie w Polsce zapadają decyzje co do przyszłych warunków gry rynkowej; rozstrzygnięcia takie przyjmowane są w europejskich normach prawnych. Zresztą problem jest jeszcze głębszy. Światowy rynek dużych języków (angielski, arabski, chiński, hiszpański, niemiecki) coraz bardziej separuje się od rynków języków małych, a do takich należy język polski. Dobrze, ale jak koresponduje to z faktem, że polscy wydawcy to przede wszystkim przedsiębiorcy, których podstawowym zadaniem jest dbałość o ekonomiczną kondycję własnych firm i pracujących w nich ludzi… Czyli jak problemy, o których mówię, przekładają się na polski rynek? Tak, jakie mają dla niego znaczenie lub jakie mogą mieć? Rzeczywiście mamy tu do czynienia z ogromnym rozziewem. Trudno mówić o celach i pożytkach ogólnoświatowych czy europejskich konwencji, skoro zmagać się musimy z codziennymi problemami i pewnego rodzaju branżowymi tematami tabu… Jakie tabu ma pan na myśli? W Polsce mamy za dużo wydawców, co skutkuje niższymi sprzedawanymi nakładami. O wiele ważniejszym problemem jest jednak brak informacji (czyli de facto dezinformacja) o tytułach dostępnych na rynku, co oczywiście wiąże się z kolejnym przekleństwem, jakim jest nadprodukcja książek. Z czego ona wynika? Przede wszystkim z tego, że ta część społeczeństwa, która kupuje książki, jest mniej więcej stała. Zdolność nabywcza tej grupy jest więc ograniczona. Dostępność na rynku większej liczby książek nie przekłada się zatem na wyższą sprzedaż. Ponadto, w sytuacji nadmiaru dostępnych tytułów, siła nabywcza czytelników zostaje rozdrobniona. Wróćmy też do kwestii liczby wydawców w Polsce. Te ponad 22 tys. podmiotów zarejestrowanych jako wydawnicze i 200-300 firm, które decydują o obliczu rynku – to dwa zupełnie różne światy. Może problem leży w metodologii tej statystyki? Statystyka nie tłumaczy jednak procesu związanego ze zjawiskiem coraz słabszej informacji o książce. Gdyby zapytał pan w Bibliotece Narodowej o dane na temat bieżącej produkcji wydawniczej w Polsce, to uzyskałby pan jakieś szczątkowe, w dodatku obciążone dużym marginesem błędu informacje. Prawda jest taka, że nikt nad tym nie panuje. Ma pan na to sposób? Podstawowe pytanie brzmi: kto lub co jest obecnie źródłem informacji o …
Wyświetlono 25% materiału - 1231 słów. Całość materiału zawiera 4925 słów
Pełny materiał objęty płatnym dostępem
Wybierz odpowiadającą Tobie formę dostępu:
1A. Dostęp czasowy 15 minut
Szybkie płatności przez internet
Aby otrzymać dostęp kliknij w przycisk poniżej i wykup produkt dostępu czasowego dla Twojego konta (możesz się zalogować lub zarejestrować).
Koszt 9 zł netto. Dostęp czasowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Czas dostępu będzie odliczany od momentu wejścia na stronę płatnego artykułu. Dostęp czasowy wymaga konta w serwisie i logowania.
1B. Dostęp czasowy 15 minut
Płatność za pośrednictwem usługi SMS
Aby otrzymać kod dostępu, należy wysłać SMS o treści koddm1 pod numer: 79880. Otrzymany kod zwotny wpisz w pole poniżej.
Opłata za SMS wynosi 9.00 zł netto (10.98 PLN brutto) i pozwala na dostęp przez 15 minut (bądź do czasu zamknięcia okna przeglądarki). Przeglądarka musi mieć włączoną obsługę plików "Cookie".
2. Dostęp terminowy
Szybkie płatności przez internet
Dostęp terminowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Dostęp terminowy wymaga konta w serwisie i logowania.
3. Abonenci Biblioteki analiz Sp. z o.o.
Jeśli jesteś już prenumeratorem dwutygodnika Biblioteka Analiz lub masz wykupiony dostęp terminowy.
Zaloguj się