Książki to małe podróże. Dzięki nim nie ruszając się z salonu, z ulubionego fotela i spod najukochańszego koca zwiedzamy cały znany świat. A co jeśli jedna z tych przygód wydarzy się naprawdę? Jeśli dostaniesz szansę wyprawy w miejsca, które do tej pory znane Ci były tylko z kart ulubionej książki? No i gdyby chodziło o Afrykę… Przeczytałem, wymarzyłem, pojechałem! Tak mógłbym powiedzieć po powrocie z Czarnego Lądu. Zaczęło się niewinnie, bo jak na mężczyznę przystało, nie mogłem się oderwać od przygód dzielnego Tomika „Tomek na Czarnym Lądzie” Alfreda Szklarskiego to dla wielu chłopców moment, kiedy zaczynamy marzyć o wyprawie do Afryki. Trudno mi określić taki moment dla dziewczynki, gdyż nigdy nie byłem przedstawicielką płci pięknej, ale dla ułatwienia możemy chyba przyjąć, że wiele z dzisiejszych pań też przeżyło etap zauroczenia dzielnym Tomaszem. Zanim na podróż jakąkolwiek się zdecydujemy, wielu z nas zaczytuje się tak popularną dziś przecież literaturą podróżniczą. To niezwykły moment, kiedy uczymy się, że świat poza birem i domem istnieje, są ludzie mówiący w dziwnych językach, a za siedmioma górami jest kolejna. Być może taka, na której jeszcze nie było człowieka. Próżno nam wtedy sięgać po Lema czy tak bliskiego mi George’a R. R. Martina i ich wymyślone światy! Nasz jest wystarczająco niezbadany by dać nam przygód bez liku i niebezpieczeństw nad miarę. A to wszystko nie w kryminałach czy fantastyce, ale właśnie w przygodzie podróżniczej. Nie ma przecież szansy byśmy odwiedzili każdy zakątek świata, ale dzięki barwnym opisom możemy doświadczyć namiastki odległych wypraw. Śmiem jednak twierdzić, że po kilku tomach z Wojciechem „Gringo” Cejrowskim czy Martyną „Martą” Wojciechowską, w najzagorzalszym domowniku obudzi się pełnokrwisty podróżnik. Kiedy ten ogień w nas wybuchnie, należy go podsycać najlepszą literaturą. Ale nie w rozumieniu palenia stosów z książek! Czytajmy, moi drodzy, o tym gdzie jedziemy. Dla przykładu… Kenia. Niezwykły kraj położony na równiku, na wschodnim wybrzeżu Afryki. Tak różnorodny, że nie sposób go opisać w jednym zdaniu, książce, powieści czy życiu. Żeby poznać, trzeba zobaczyć. W moim przypadku zaczęło się od Kapuścińskiego. A raczej od nieudanej próby przebrnięcia przez prozę najlepszego z polskich reportażystów. Przyznam otwarcie, że nie potrafiłem zrozumieć o czym jest „Heban”. To trudna lektura, jak chyba wszystko, co wyszło spod pióra Pana Ryszarda. Ale mnie strudziła do tego stopnia, że odłożyłem ją na później. Musiałem dojrzeć literacko, aby w pełni zrozumieć i docenić warsztat, przesłanie, energię, które niosła książka. Bardzo szybko znalazłem jednak zaspokojenie reportażowego głodu w fenomenalnym tytule „Żar” Dariusza Rosiaka. Autor zabrał mnie na długą wyprawę po politycznych, kulturowych i ekonomicznych szlakach z bohaterami tak wyrazistymi, że chwilami zastanawiałem się, czy nie znam ich od wielu lat. Ta …