Poniedziałek, 13 lipca 2020
Prywatne biblioteki

Biblioteka Marka Gaszyńskiego jest jak jazz – improwizowana. Jej właściciel tworzył ją spontanicznie, ale nie bez zamysłu, który objawił się mu już w dziesiątej klasie szkoły podstawowej. Od początku pasjonowały go dwa tematy: jazz i brydż.

Słuchając jazzu, ma się wrażenie, że muzyk jazzowy improwizuje „z niczego”. Tymczasem na jazzową improwizację składają się lata poznawania języka jazzu, jego składowych elementów.

Marek Gaszyński jako mały chłopiec dzielił pokój z babcią i to ona zbudowała podwaliny jego intelektu. Dorastał w czasach, gdy nie było komputerów i dlatego czytanie stało się jego ulubionym zajęciem, a rodzice dbali o jego wykształcenie. Babcia pochodziła z okolic Żytomierza na Ukrainie, gdzie przed wojną była właścicielką dużego majątku. Swoje córki, w tym mamę Marka Gaszyńskiego, wychowywała w kulcie polskości, szacunku dla książki – w domu czytali tylko polską prozę i poezję. Co wieczór Markowi nie było dane pójść spać bez wyrecytowania fragmentów „Pana Tadeusza”, wyimków z historii Polski, historii Anglii, świata, pocztu królów Polski. Babci zawdzięcza znajomość poematu Adama Mickiewicza na pamięć oraz umiejętność posługiwania się językiem francuskim. Z lokalnej biblioteki pożyczał i pochłaniał książki Juliusza Verne’a, Karola Dickensa, a najbardziej lubił powieści z okresu napoleońskiego: „Trylogię” Wacława Gąsiorowskiego – „Huragan”, „Rok 1809”, „Szwoleżerowie Gwardii”, książki Walerego Przyborowskiego. Biblioteczka oddzielała część pokoju Marka od części zajmowanej przez babcię. Wszystkie książki kupowali już po wojnie, ponieważ babcia – Stanisława Salis-Żeglińska – uciekając przed rewolucją bolszewicką, nie miała czasu, aby cokolwiek wziąć z domu. Urodę życia na majątku i obyczaje wsi ukraińskiej Marek Gaszyński poznawał z twórczości swojej ciotki Zofii Żurakowskiej, która opisała je w książkach: „Skarby”, „Pożegnanie domu”, „Pójdziemy w świat”. Opisują atmosferę życia dworu. Lektury te przed wojną cieszyły się dużą popularnością, a po jej zakończeniu zostały wydane dzięki staraniom Hanny Mortkowicz-Olczakowej, potem szybko wycofane z obiegu jako „burżuazyjny przeżytek”. Babcia nauczyła Marka mądrej miłości i szacunku do książek.

Dziennikarz wspomina historię, której ojciec mało nie przypłacił zawałem. Pewnego dnia babcia poszła ze swoim wnukiem do szkoły i zdecydowanie oświadczyła – a rzecz działa się w latach pięćdziesiątych – na głos, w pokoju nauczycielskim, że  nie życzy sobie, aby jej wnuk uczył się wierszy o Stalinie! Prośbę uszanowano! To był jedyny raz, gdy interweniowała w tematykę jego lektur. Nigdy więcej jej nie narzucała.

Ludzie ważni: Nowakowski, Niemen i Tyrmand
Literackie obycie, które zyskał dzięki babci, najbardziej wykorzystywał, prowadząc audycję z Markiem Nowakowskim w Radiu dla Ciebie pt. „Wiem, co mówią”, w której przypominali klimat starej Warszawy. Gaszyński był wówczas prezesem RDC. – Chciałem koniecznie mieć Marka Nowakowskiego w audycji, bo go ogromnie szanowałem jako pisarza. Wyraźnie czułem, że ma obawy, czy mu sprostam jako partner intelektualny, ale udało mi się dotrzymywać kroku. Razem prowadziliśmy tę audycję cztery lata, zaprzyjaźniliśmy się bardzo. On do audycji sprowadzał ludzi niesamowitych, np. warszawskich flisaków, bohaterów z karnawału Solidarności, bo sam w swojej twórczości zajmował się ludźmi z tzw. marginesu społecznego i z peryferii wielkomiejskich. Jego opowiadania „Ten stary złodziej”, „Benek Kwiaciarz”, „Silna gorączka”, „Zapis”, „Mizerykordia”, „Książę Nocy” uważam za wyjątkowe.

Marek Gaszyński wspomina anegdoty związane z pisarzem, który opowiadał, jak został wezwany przez Urząd Bezpieczeństwa. Szedł na spotkanie z  poważnymi obawami, tymczasem okazało się, że zwrócono mu uwagę, że przedstawia Warszawę w zbyt… smutnym i ciemnym świetle, jako szare miasto. Przecież dzięki działaniom Partii Warszawa jest takim cudownym i pełnym szczęśliwych ludzi miastem – mówił oficer UB. Marek odparował, że jako mieszkaniec ubogich Włoch nie zna innej Warszawy. Na szczęście nie został za takie „przestępstwo” zatrzymany. Obu Marków zbliżyła miłość do Warszawy. U Gaszyńskiego, odwrotnie niż u Nowakowskiego, kojarzyła się z jasnością i słońcem.

– Warszawa była bardzo ważna w moim życiu. Wynikało to z patriotycznych lektur, które pochłaniałem jako młody chłopak. Ta miłość do Warszawy nie socjalistycznej, nie kapitalistycznej, ale do mojej Warszawy była ogromna i prawdziwa. Zawsze, gdy wjeżdżałem do miasta i widziałem napis „Warszawa”, byłem wzruszony. Samo brzmienie tego słowa mnie cieszy. Bohaterska historia. Pamiętam moment, gdy Czesław Niemen zadzwonił do mnie z Paryża i poprosił, abym napisał dla niego piosenkę o Warszawie. On sam nie mieszkał wtedy w Warszawie, tylko na Wybrzeżu i bardzo chciał się przeprowadzić, aby stać się pełnoprawnym warszawiakiem. Niemen nie znał jeszcze wtedy stolicy, bo gdy przyjeżdżał na koncerty do Warszawy, mieszkał w hotelach, a gdy z nich wychodził, to był atakowany za kolorowy strój.

„Sen o Warszawie” powstawał na odległość: Niemen w Paryżu, Gaszyński w Warszawie. Utwór miał premierę w 1966 roku, a ponownie stał się przebojem niemal czterdzieści lat później, gdy po śmierci Czesława Niemena stał się hymnem… kibiców Legii Warszawa. Zresztą Niemen zamieszkał wkrótce w  Warszawie, w  swoim pierwszym  malutkim mieszkanku na ulicy Niecałej. Marek wspomina Niemena jako poważnego, też czytającego książki artystę. Zarówno on, jak i Marek Nowakowski wywarli na niego duży wpływ. Trzecią osobą, która go fascynowała, był Leopold Tyrmand. Wspomina go jako  niezwykłego człowieka. Nie playboya i ekscentryka, jak o nim się powszechnie myśli.

– Mam duże archiwum wycinków prasowych dotyczących jego osoby. Był głównym prekursorem i propagatorem jazzu w powojennej Polsce, ale większość tekstów, po jego wyjeździe, zawartych w wycinkach jest bardzo krytyczna wobec niego. Mam m.in. list Leopolda Tyrmanda do KC PZPR, w którym pyta, dlaczego nie może otrzymać paszportu. Zdobyłem go z archiwum prasy polskiej. „Szmonces po amerykańsku” to tytuł jednego z artykułów mówiący o nim jako o wielbicielu „wrogiej” muzyki. Dużo mówiący.

Ważna gazeta – „Dookoła świata”
Na kolonii WSM na warszawskim Mokotowie znajdował się kiosk, do którego Marek Gaszyński co tydzień ustawiał się w długiej, zdarzało się, że i parogodzinnej kolejce. Pierwszy numer „Dookoła świata” ukazał się 1 stycznia 1954 roku. Tygodnik zawierał nieco treści rozrywkowych i informacji zza „żelaznej kurtyny”, a wśród nich fascynujące dla młodego chłopaka informacje o jazzie i rock and rollu, muzyce wówczas w Polsce zakazanej. Nauczyciele z warszawskiego liceum im. Jana Kochanowskiego lubili Gaszyńskiego, szczególnie bawiło ich zamiłowanie przyszłego dziennikarza do poznawania i wplatania w uczniowskie wypowiedzi nowych i nieznanych słów. Mimo że matematyka na maturze nie była jego mocną stroną, jakoś przebrnął przez egzaminy, a w nagrodę dostał książkę Jana Parandowskiego. – Do dziś ją uwielbiam. „Mitologię” i „Dysk Olimpijski”, i „Niebo w płomieniach”, i „Alchemię słowa”. Mam je zresztą do dziś, a nie wszystkie książki z młodości przechowuję, bo wiele z nich się okazało ramotami. Książki Parandowskiego przetrwały próbę czasu, podobnie jak i „Popioły” Żeromskiego, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Zaczytywałem się też w książkach Karola Maya, choć z punktu widzenia rozwoju osobistego te ostatnie nic nie wniosły w moje życie.

Ważny klub Hybrydy – drugi dom
Wiadomym było, że żadna z pasji dziennikarza, czyli jazz i brydż, nie jest możliwa do studiowania, aby zatem być najbliżej swoich pasji, wybrał socjologię, a z racji czasowego zawieszenia kierunku – filozofię.

– Miłość do jazzu  była niezwykle silna, ja cały czas, odkąd skończyłem 18 lat, pracowałem w rozgłośni harcerskiej. To była nieformalna szkoła dziennikarska, która zapoczątkowała moją karierę radiowca. Na mój sposób pojmowania świata bardzo silnie wpłynął studencki klub Hybrydy. Dostałem do niego kartę wstępu jeszcze w 10. klasie, bo pomagałem odgruzowywać jego piwnicę, kiedy powstawał w 1957 roku. Klub był właściwie wielką rodziną młodych ludzi. Mówiono o nas „bananowa młodzież”, „niebieskie ptaki”, „warszawka”. Socjalistyczna propaganda twierdziła, że jesteśmy zepsuci, ale to nie była prawda. Większość z nas studiowała i pracowała. Mieliśmy dzięki temu własne pieniądze. Czytaliśmy książki, chłonęliśmy kulturę, uprawialiśmy sporty. Napędzał nas jazz i dobre filmy. To było miejsce, które emanowało wyjątkową energią i panująca w nim atmosfera sprawiała, że każdy musiał trzymać wysoki poziom intelektualny, aby w nim trwać. Hybrydy inspirowały, motywowały. Nazwiska: Wojciech Młynarski, Jonasz Kofta, Jan Pietrzak, Jan Adam Kreczmar, Jacek Janczarski mówią same za siebie, tam polityka nie istniała. Wśród tęgich głów nie brakowało pięknych kobiet, pamiętam aktorki Maję Wachowiak, Teresę Tuszyńską, Barbarę Kwiatkowską i różnych sportowców. To był tygiel, w którym królował jazz, jedyne miejsce, gdzie był wówczas grany na żywo. I tańczono. O książkach nie dyskutowano, ale wszyscy je czytali, fascynowali się nimi.

Najtrudniejsza do zdobycia była oczywiście literatura amerykańska, więc trzeba było przeczytać głośnych autorów amerykańskich: Ernesta Hemingwaya, Johna Steinbecka i jego słynne nowele „Kasztanek. Perła”, „Na wschód od Edenu”. – Amerykańska literatura towarzyszyła mi potem bardzo długo, podobnie jak filmy. Seriali wtedy nie było. Nawet barman Irek robił się na Humphreya Bogarta, wszyscy udawaliśmy Amerykanów. Kochaliśmy wszystko, co amerykańskie, bo to był kraj rock and rolla i Elvisa Presleya.

Marek Gaszyński w  trakcie swojej pracy radiowca stawał się coraz bardziej znany, więc książki było mu wówczas łatwiej kupić niż zwykłemu śmiertelnikowi. Dobrze zarabiał i stać go było na kupowanie książek. – Pamiętam, że w Empiku na Dąbrowskiego ekspedientka odkładała mi książki, także nie miałem problemów z nabyciem popularnych nowości. Druga księgarnia, w której się zaopatrywał, mieściła się na ulicy Nowy Świat.

Nigdy, nawet podczas najwyższego natężenia obowiązków służbowych, a pracował jako konferansjer, radiowiec, tekściarz, członek jury festiwalowych, nie miał przerw w czytaniu. Twierdzi, że swoich  rytuałów czytania książki – wieczorami – zwykle przy specjalnym stoliku, lampce, nigdy nie przerwał. Traktował jak obowiązek.

Książki zbierane 
Marek Gaszyński parę razy zmieniał mieszkania. Książki przenosił do nowego lokum albo do mieszkania rodziców. Dopiero tutaj, w przestronnym domu, gdzie mieszka z żoną Anną, dokonał bardzo dużej selekcji zebranych przez lata książek. Większość trafiła do okolicznych bibliotek. Jego biblioteka rozrastała się za to tematycznie – kupował głównie książki muzyczne i płyty.

– W czasie wojny rodzice wyjechali do Pyr. Po latach tu wróciłem. Myślałem, że odnajdę dom, w którym spędziłem kilka wojennych miesięcy w  dzieciństwie, ale nie udało mi się.

Dom, w  którym mieszka od osiemnastu lat jest piękny, położony na granicy Lasu Kabackiego, otoczony zielonym ogrodem. Idealne miejsce do czytania i pisania.

– Nie zachowała się moja pierwsza książka o  jazzie. Pamiętam, to był rok 1958, tuż przed maturą otrzymałem „Słownik niemieckich artystów jazzowych” i choć nie znałem ani słowa po niemiecku, to już po kilku miesiącach znałem ją na pamięć. Pomagał mi tata. To była świetna książka i nawet koledzy mnie egzaminowali z jej zawartości. A drugą moją najważniejszą książką o jazzie zachowałem. To „The Encyclopedia of Jazz” Leonarda Feathera, nigdy nie wydana w  języku polskim, mam stary, prawie zaczytany egzemplarz, z dedykacją na stronie tytułowej od sekretarza ambasady USA. Tę też znałem na pamięć, mogłem recytować poszczególne hasła encyklopedyczne o każdej porze dnia. Wtedy nie było w ogóle polskich książek o jazzie, bo uważano go za wrogą muzykę. I tylko literatura amerykańska mogła mi dostarczyć jakąś wiedzę na ten temat. Pierwszą polską książkę o jazzie napisał Leopold Tyrmand – „U brzegów jazzu”, kolejną – dziennikarz Jerzy Radliński, a potem zaczęły się tłumaczenia z obcych języków.

– Teraz wychodzi dużo książek muzycznych, śledzę na bieżąco, ale przyznam, że nie wszystkimi jestem zainteresowany. Mój świat muzyczny trochę się zatrzymał parę lat temu i nie wszystkimi jego współczesnymi zjawiskami jestem zafascynowany.

Obok książek, na odrębnej ścianie znajduje się  duża płytoteka, w której panują proste zasady: płyty dzielą się na jazzowe i nie jazzowe, polskie i zagraniczne. Podlegają ścisłej selekcji, część trafia do garażu, część na sprzedaż lub rozdanie. W domu zostają tylko te, których chętnie słucha.

– Starzeję się razem z muzyką, zaczynałem od słodkiej muzyki amerykańskiej, przed erą Elvisa Presleya – Doris Day, wczesny Frank Sinatra, potem  rock and roll amerykański, brytyjski, czyli The Beatles i Rolling Stonesi, potem czarny soul. Z polskich wykonawców szanuję i słucham Niemena, Grechutę, Soykę, Krajewskiego. Dużo słucham Duke’a  Ellingtona, jego „Take the a train” – to był sygnał jazzowej audycji legendarnego Willisa Conovera w Głosie Ameryki, słucham Counta Basiego, bo jego muzyka i orkiestra były symbolem najdoskonalszego swingu. Jazz i Ameryka – te słowa, podobnie jak coca cola czy boogie woogie znaczyły prawie tyle co wolność.

Książki własne
– W 2008 roku napisałem książkę o jazzie. Kuriozalną, bo napisaną trzynastozgłoskowcem jak poemat „Pan Tadeusz”. To historia polskiego jazzu od 1945 roku. Zamiast Soplicowa jest Warszawa, Zosię zastąpiła brytyjska piosenkarka, którą bohater, pianista jazzowy, przywiózł z Londynu. Tadeusz Jazz to młody polski jazzman, który w 1946 roku przyjeżdża do Polski z Londynu. W książce występują też autentyczne postaci, od Tyrmanda po Komedę, opisane są wydarzenia polityczne, kryzysy. Jest to w niemałym stopniu kronika towarzyska tamtych lat, czyli książka nie tylko dla miłośników jazzu, ale i literatury wspomnieniowej. Książkę uzupełnia kalendarium polskiego jazzu z lat 1945-1959.

Za tę książkę otrzymał nagrodę specjalną Ministra Kultury i Sztuki Bogdana Zdrojewskiego.

Marek Gaszyński pisał nie tylko książki o muzyce, „Człowiek do wszystkiego” – to powieść sensacyjno-kryminalna. Niezwiązana z tematyką jazzową, ale za to nawiązująca do jego pasji czytelniczych, w których książki Agathy Christie i Artura Conan Doyle’a odgrywały zasadniczą rolę.

– Zawsze uwielbiałem kryminały, to moje lektury obowiązkowe, a zaraz po tematach kryminalnych jest science fiction – na czele ze Stanisławem Lemem, którego przeczytałem wszystko, a niektóre tytuły zachowałem do dziś.

W 2012 roku Marek Gaszyński, wówczas już dobrze znany polskim słuchaczom dziennikarz radiowy, opublikował zbiór wywiadów pt. „Niepokonani”. Bohaterami są osoby znane z pierwszych stron gazet i telewizyjnych ekranów. Ludzie, którzy odnieśli sukces: medialny, polityczny, finansowy, społeczny czy artystyczny. Rozmawiał z politykami: Henrykiem Wujcem, Aleksandrem Kwaśniewskim, z muzykami: Tomaszem Stańko, Kazikiem Staszewskim, z aktorami: Markiem Kondratem, Beatą Tyszkiewicz, Anną Dymną, z osobami duchownymi: ks. Adamem Bonieckim, ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim, ze sportowcami: Robertem Korzeniowskim, Sobiesławem Zasadą, i wieloma innymi.

Z kolei „Teoria zbrodni uprawnionej” to debiut powieściowy, utwór trochę korespondujący ze „Zbrodnią i karą”. Raskolnikowem u Gaszyńskiego jest Piotr Pawłowicz, peerelowski ubek, a potem esbek, prześladujący przeciwników politycznych. „Teo ria zbrodni upraw nio nej” ukazuje czasy tajem ni czych zagi nięć, nie wy ja śnio nych zbrodni i dra matów. Autor uważa ją za jedną z najważniejszych swoich książek.

Wielokrotnie powracał jednak do tematów muzycznych. Jest autorem książki o Niemenie pt. „Niemen. Czas jak rzeka”, kilku książek o zespołach muzycznych, m.in. „Mocne uderzenie: Czerwono-Czarni i Niebiesko-Czarni”, o festiwalu Woodstock pt. „Woodstock ‘94”, o historii muzyki w powojennej Polsce pt. „Fruwa twoja marynara”, o historii polskiego rocka pt. „Cudowne lata. Moja historia rock and rolla”, o okolicznościach śmierci wybitnych muzyków (m.in. Johnny’ego Casha, Boba Dylana, Czesława Niemena, Edith Piaf, Jacka Kaczmarskiego) pt. „Śmierć artysty”.

W gabinecie Marka Gaszyńskiego na regałach stoją też segregatory z wycinkami prasowymi. Imponujące archiwum muzyczne. Zbierane od 1956 roku, czyli od pierwszego polskiego festiwalu jazzowego, wyłącznie z polskich czasopism, które wspominały o jazzie. Prawie wszystko, co wyszło spod pióra dziennikarzy i ukazało się w polskiej prasie. Dziesiątki segregatorów ułożonych chronologicznie latami, a w nich setki starannie wyciętych i pożółkłych wycinków. Obok stoją segregatory tematyczne, jak np. cała historia festiwalu Jazz Jamboree. Jeszcze nie wszystkie wycinki są poukładane w segregatorach, część czeka na uporządkowanie, w szufladach specjalnej półki na plakaty. Wszystkie zebrane własnoręcznie bądź zakupione w antykwariatach, które regularnie odwiedzał.

Ozdobą drugiego pokoju, zastawionego regałami, jest biurko Juliana Tuwima, przy którym od lat Marek Gaszyński codziennie zasiada i pisze kolejne książki, wiersze i teksty. Biurko otrzymał w prezencie od wdowy po Julianie Tuwimie, od której wynajmował mieszkanie.

– Przy tym biurku zawsze nachodzi mnie wena – śmieje się.

Nad biurkiem różnej maści encyklopedie muzyczne, niezbędne przy tworzeniu, biblioteczka żony, która jest architektem zieleni, oraz stare kolekcje dzieł wszystkich polskich pisarzy. Dużo biografii, wspomnień, książek historycznych i sporo filatelistyki, książki wydane przed laty, ta część biblioteki, która wędrowała z Markiem Gaszyńskim od lat pięćdziesiątych.

– Kupowałem wszystko, co wówczas wydawano. W tym najsłynniejszą czarną serię PIW-owską – „Biblioteka Prozy Światowej” – dzięki której poznałem powieści Güntera Grassa, Umberto Eco, Gabriela Garcii Márqueza, Italo Calvino, Vladimira Nabokova, Jamesa Baldwina. Zachowałem też moją ulubioną powieść wydaną w Polsce w 1958 roku „Drogi wolności” Jeana Paula Sartre’a. O wolności wyborów. Dla mnie epokowe dzieło. Z polskich pisarzy współczesnych uwielbiam Janusza Głowackiego, dlatego tak bardzo ucieszyłem się, gdy BGW wydało 1200-stronicową książkę „Ścieki, skrzeki, karaluchy”, zawierającą prawie wszystkie utwory Głowackiego.

– Wiek robi swoje i teraz coraz rzadziej czytam książki, które mnie rozwijają, wolę te, które dają mi czytelniczą satysfakcję. Jestem wielkim fanem Lee Childa i jego najpopularniejszej na świecie serii sensacyjnej z Jackiem Reacherem w roli głównej.

Marek Gaszyński jest aktywny zawodowo, czyta, pisze książki i teksty, jak sam je definiuje – mądrzejsze i bardziej dorosłe niż swoje pierwsze przeboje, które stworzył, jak np. „Nie zadzieraj nosa”. Jego córka maluje, ma talent plastyczny, syn – pisze książki. Jest autorem dwóch popularnonaukowych książek, które wyszły już w czterech wersjach językowych. „Atlas odkrywców niepoprawnie ciekawych świata” napisał razem z Piotrem Wilkowieckim, a drugą – „Niesamowite budowle” już samodzielnie. Dom Marka Gaszyńskiego jest duży i nie ma problemów z miejscem na książki, dlatego nikogo nie martwi problem ich przyszłych losów. Gdy zabraknie ich właściciela, zostaną w rodzinie.

Autor: tekst i zdjęcia Mirosława Łomnicka
Źródło: Magazyn Literacki KSIĄZKI 6/2020