– W domu rodzinnym książki były ważne i obecne. Ojciec, zanim został aktorem, ukończył polonistykę, miał nawet krótki epizod pracy w bibliotece – wspomina Agnieszka Suchora, aktorka znana z filmów, seriali, nierozerwalnie, od 34 lat, związana z warszawskim Teatrem Współczesnym. Doskonale pamięta pierwszy regał – nieheblowane deski ułożone na cegłach – i czytających rodziców. Urodziła się w Lublinie. Najsilniejsze wrażenie czytelnicze zrobiła na niej seria książek o Muminkach Tove Jansson. Najpierw czytali jej rodzice, a potem już sama. Te pozycje uważa za konstytuujące. – Wielokrotnie wracam do tego doświadczenia, nawet podczas rozmów z przyjaciółmi okazało się, że dzielimy się na tych, którzy „pochodzą z Muminków”, i na tych, którzy „nie pochodzą z Muminków”. Ja jestem z Muminków. Pod przykrywką żartobliwych historyjek kryją się głęboko filozoficzne teksty. Świat wykreowany przez Jansson robił na mnie olbrzymie wrażenie, przeżywałam go najpierw jako dziecko, później – jako osoba dorosła. Byłam przez chwilkę fanką baśni. Rodzice kupowali mi wszystkie wydania, jakie ukazywały się w sprzedaży, od baśni Charles’a Perraulta, braci Grimm, Hansa Christiana Andersena, polskie legendy o Smoku Wawelskim, o Warsie i Sawie Wandy Chotomskiej, czytałam też „Księgę tysiąca i jednej nocy” ze zbiorem baśni, podań, legend, anegdot i opowieści o sułtanie Szachrijarze i jego żonie Szeherezadzie. Czytanie „Awantury o Basię” Kornela Makuszyńskiego wspomina jako wydarzenie prawie traumatyczne, ponieważ na wieść o śmierci mamy Basi, która zginęła pod kołami samochodu, wpadała w taki szloch, że przez kilka dni lektura nie posuwała się nawet o pół strony, a rodzice spierali się, czy czytać dalej wrażliwemu dziecku, czy też nie. Mimo że w pamięci nosi ślady swojej namiętności do książek, to przyznaje, że w szkole podstawowej nie wykazywała szczególnego entuzjazmu do czytania, na dowód czego pokazuje książkę, którą dostała od mamy z dedykacją: „Mam nadzieję, że nareszcie polubisz czytanie”. Czas nauki Prawdziwą radość czytania poczuła w liceum. Fascynacja literaturą iberoamerykańską, amerykańską, a nawet lektury szkolne sprawiały jej prawdziwą frajdę. Ze śmiechem wspomina „Chłopów”. – Strasznie dużo przy tej książce jadłam, bo tam cały czas było o jedzeniu albo o jego braku! Ta książka w ogóle się nie zestarzała, ostatnio rozmawiałam o niej z moją córką, która podziela mój zachwyt. Z powodu ówczesnej mody sięgnęła po książki Edwarda Stachury i choć początkowo szło jej opornie, konsekwentnie wkręcała się w czytanie. Dziś wspomina go dobrze, szczególnie „Siekierezadę” i niektóre wiersze. Z tym większą ochotą zwróciła się w stronę poezji bardziej ambitnej. – Sama odkryłam poezję Herberta, znałam już Miłosza, ale to nie była miłość, więc zaczęłam czytać Zbigniewa Herberta. Taki rodzaj wyzwania. Okazuje się, że jestem „z Herberta”, a „Barbarzyńca w ogrodzie” to jedna z najważniejszych dla mnie książek. Te eseje o fundamentach europejskiej kultury uważam za niezbędnik inteligenta. W mojej pierwszej podróży do Włoch „Barbarzyńca…” służył mi jako przewodnik. Tomiki z poezją Herberta ma zawsze przy sobie, blisko, w podręcznej bibliotece. Gorliwie czytała książki drugiego obiegu, dokonując wielu ciekawych odkryć, m.in. poznała twórczość George’a Orwella. „Rok 1984” otworzył jej oczy i wywarł ogromny wpływ na postrzeganie rzeczywistości i myślenie. Czytając różne „dorosłe” lektury, przeplatała je z tymi, które wydają się być dziecięcymi, ale niosą w sobie dużo mądrości. Dlatego powraca często do „Kubusia Puchatka” A.A. Milne’a. Ta książka pozostaje dla niej ważna po dziś dzień. – Koi, uspokaja. To moja kraina łagodności – wylicza Agnieszka Suchora. Miała serdeczną przyjaciółkę, z którą nie tylko rozmawiały o przeczytanych lekturach, wymieniały się książkami, ale i wspólnie pisały powieść. Liceum to fascynacja dramatami Sławomira Mrożka i Witolda Gombrowicza. Szczególnie wtedy, gdy postanowiła zostać aktorką. Wychowywała się jakby w teatrze, mama była suflerką, ojciec aktorem. Częste wizyty na próbach sprawiły, że była nim kompletnie zafascynowana. – Ojciec uczulał mnie, bym zwracała uwagę na kolejne tłumaczenia sztuk Szekspira, uświadomił mi, że te najdawniejsze, zwykle dość archaiczne, były często tłumaczeniami z innych języków, a nie z oryginału. Później niedoścignionym wzorem przez lata był przekład Macieja Słomczyńskiego, który podobno jako jedyna osoba na świecie przetłumaczył wszystkie dzieła Szekspira. A w latach dziewięćdziesiątych XX wieku ukazały się przekłady Stanisława Barańczaka. Studia aktorskie na PWST w Warszawie przebiegały pod znakiem czytania, mimo że, jak podkreśla Agnieszka, czasu było mało. Żartowali sobie, że szkoła teatralna, ze względu na obłożenie zajęciami praktycznymi i warsztatami, to rodzaj zawodówki, która kończy się magisterką. – Podczas zajęć teoretycznych czytaliśmy głównie dzieła historyka teatru Zbigniewa Raszewskiego, które są kamieniami milowymi w dziejach wiedzy o teatrze. W czasie studiów mieszkała w Dziekance, akademiku przeznaczonym dla studentów szkół artystycznych, i miała nad łóżkiem półki na książki, które wzbudzały ogólne zainteresowanie oraz komentarze, że skoro tak dużo czyta, to pewnie jest z wydziału wiedzy o teatrze. – Odstresowująco działały wtedy na mnie powieści Joanny Chmielewskiej, moją ukochaną jest i była „Całe zdanie nieboszczyka”, która przegania każdy smutek, kolejne hity Chmielewskiej to „Romans wszechczasów” i „Lesio” oraz „Wszystko czerwone”. „Całe zdanie nieboszczyka” przeczytałam siedem razy, to jest powieść, którą czytam w trudnych momentach mojego życia, kiedy potrzebuję totalnego relaksu i kiedy nie potrafię się rozluźnić, a potrzebuję wytchnienia. Spełnia funkcję leku. Podobną rolę odgrywała „Jeżycjada” Małgorzaty Musierowicz. Zaczęła ją czytać jako młoda kobieta, a jej zauroczenie było tak duże, że córce nadała imię jednej z głównych bohaterek, Gabrysi Borejko. Ostatnio zaczytywała się w „Ciotce zgryzotce”. – Odnajduję w tych książkach spokój i coś miłego dla duszy. Lubię bohaterów i ich świat. Nie przejmuję się recenzjami i krytyką, że nie przystają do rzeczywistości. Dla przyjemności czytała również słownik Władysława Kopalińskiego, głównie „Słownik mitów i tradycji kultury”. Książką, do której wraca jak do ulubionej podróży, jest „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta. Zebrała kilka wydań i tłumaczeń; klasyczne Boya-Żeleńskiego i nowsze, każdy z tomów tłumaczony jest przez kogoś innego. W czytaniu Prousta bardzo pomocna i ważna jest lektura książki jego pierwszego tłumacza, Tadeusza Boya-Żeleńskiego, pt. „Proust i jego świat”. – To klucz to czytania Prousta, cudowna zachęta do wejścia w to niesamowite dzieło, które jawi mi się jako nieskończona podróż. Najpierw czytałam „W poszukiwaniu straconego czasu” linearnie, tom po tomie, w każde z kolejnych wakacji, potem wpadałam w dowolne miejsce, …