Poniedziałek, 1 lipca 2019
Między wierszami

10 marca 2019 roku obchodziłby osiemdziesiąte urodziny. Ale trudno wyobrazić go sobie w roli emeryta. „Był nadzwyczaj urokliwym chłopcem. Zawsze, do końca, do swej przedwczesnej śmierci, właśnie chłopcem. Mimo że miał gruntowne wykształcenie operatorskie i już duże doświadczenie, zachował w sobie pewną naiwność amatora. (…) Zrobił ze mną trzy filmy fabularne: »Sprawę Gorgonowej «, »Lekcję martwego języka« i »Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny «, no i dwunastogodzinny serial »Królowa Bona«, więc spędziliśmy ze sobą kawał życia i bardzo się zżyliśmy.

Zazwyczaj w filmie pracuje się w stanie stresu, bo jest to nieunikniona walka z oporną materią, stawianie oporu kompromisom, bezustanna łamigłówka terminów aktorskich, więc ogromnie ważne jest mieć przy sobie życzliwego sojusznika i Zyzio taki był: lojalny i oddany bez reszty, niezawodny. Nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek podniósł głos, żebyśmy się posprzeczali” – wspominał go na kartach „Retrospektywki” Janusz Majewski.

Zygmunt Samosiuk – bo o nim mowa – trzykrotnie odbierał nagrodę za zdjęcia na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych; kunszt jego zdjęć docenili jurorzy na festiwalach w San Sebastian i Madrycie. Współpracował z czołówką polskich reżyserów: Skolimowskim, Wajdą, Kawalerowiczem, Trzosem-Rastawieckim, Morgensternem, Majewskim, Berem…

Tym bardziej zdumiała jego absencja w pracy Bartosza Michalaka „Zatrzymani w kadrze”, prezentującej sylwetki czołowych polskich operatorów filmowych. Czyżby autor nie oglądał młodopolskich kadrów „Brzeziny”, sfotografowanej w konwencji dokumentu biografii Stefana Starzyńskiego pt. „…gdziekolwiek jesteś, Panie Prezydencie”, widma nadciągającego kataklizmu utrwalonego kamerą w „Austerii”, dekadencji i misterium śmierci uwiecznionego na taśmie filmowej „Lekcji martwego języka”?

Samosiuk urodził się w Kaliszu w rodzinie inżyniera, osiadłego tam po ucieczce przed bolszewikami z rodzinnego Podola. Po maturze Zyga – jak go określali bliscy – przeniósł się do Wrocławia. Nie dostawszy się na Politechnikę, zarabiał na wikt jako fotograf prasowy. Jednocześnie podjął współpracę z lokalną wytwórnią filmową. Tak rozpoczął się jego romans z X Muzą.

Ukończywszy wydział operatorski łódzkiej filmówki, znalazł zatrudnienie w Wytwórni Filmów Dokumentalnych. Realizował tematy do „Polskiej Kroniki Filmowej”, czuwał przy kamerze podczas realizacji dokumentów Marka Piwowskiego „Psychodrama, czyli bajka o Księciu i Kopciuszku wystawiona w zakładzie dla nieletnich dziewcząt w D.” i „Korkociąg” – należących dziś do kanonu kinematografii. W końcu porwała go fabuła.

Jerzy Skolimowski zaprosił do pracy nad „Walkowerem”, dla Wajdy filmował „Polowanie na muchy” i „Krajobraz po bitwie”, z Morgensternem stworzył „Trzeba zabić tę miłość”, z Walerianem Borowczykiem „Dzieje grzechu”, z Trzosem-Rastawieckim „Zapis zbrodni”, z Gruzą „Dzięcioła”, z Łomnickim „Poślizg”…
Oddajmy głos Piotrowi Szulkinowi – Samosiuk odpowiadał za zdjęcia do „Golema” i „Wojny światów” w jego reżyserii – który po nagłej, przedwczesnej (44 lata!), jak na wybrańca bogów przystało, śmierci przyjaciela poświęcił mu poniższe wspomnienie, zamieszczone w tygodniku „Ekran”.

„Skierowano film. Z kim robić zdjęcia? Rozmowy w zespole. Samosiuk – pada nazwisko. Ale czy on zechce? Ja – debiutant w fabule, on – jeden z największych? Wieczorem telefon – do Ciebie, Zyga. Przecież przedtem nie widziałeś mnie na oczy, widziałeś jedynie moje filmy i wiedziałeś, że byłem plastykiem. A więc telefon. – Mówi Zygmunt Samosiuk, maluję obraz, a pan jest plastykiem, czy mógłby pan mi pomóc? – tak zacząłeś. Przyszedłem do Ciebie. Faktycznie malowałeś obraz. Czy potrzebowałeś jakiś moich rad? Pewnie, spryciarzu, zrobiłeś to wszystko, by mnie ośmielić, by ułatwić mi start, zmniejszyć dystans między żółtodziobem a starym wygą.

Na obrazie plątanina żółtych, zielonych i czerwonych plam tworzących kobiecy akt. Kto to jest? – pytam. – No, jak to – zająknąłeś się. – Oczywiście, że Irena (Karel – żona Samosiuka – przyp. TO-RT). Ten obraz wisiał w Twoim pokoju cały czas. Potem nie namalowałeś już żadnego innego. (…)

Ile razy zatrzymywała się kamera, patrzyłem na Ciebie. – Jak jest, Zyga? – pytałem. – Wspaniale! – zawsze tak odpowiadałeś, choćby było bardzo kiepsko. – Wspaniale! – A ja patrzyłem się na Twoje oczy i jeśli nie było w nich Twoich iskierek, to krzyczałem: kręcimy jeszcze raz! I dodawałeś z uśmiechem: – Widzicie, jaki ten reżyser jest… Nikt nie wiedział, że naprawdę to rozmawiamy w milczeniu, bo jeżeli w Twoich oczach były iskierki, to wtedy obaj wiedzieliśmy, że żadne duble nie są potrzebne.
Bywały takie noce, kiedy już wszyscy padli ze zmęczenia, piąta rano. A nam zostawały jakieś ujęcia. Rzucałeś się wtedy na światło, przesuwałeś reflektory (choć to pogwałcenie reguł filmowego planu) i kończyliśmy scenę, jak z fruwającymi gazetami pod mostem Poniatowskiego. Każdy mógł się urwać, zgubić, nawalić. Każdy, prócz Ciebie. (…)

Nikt nie oświetli planu jak Ty, Zyga. Bo w tym jak świeciłeś nie było zasad, których można kogoś nauczyć. Oświetlałeś plan na nosa, intuicję, na czuja. Rozstawiałeś cztery lampy i jeszcze gdzieś z boku, stojąc w dziwacznej pozycji, doświetlałeś aktora kieszonkową latarką. Tyle że te cztery lampy stały dokładnie tam, gdzie stać powinny, by wyczarować tajemne Samosiukowe efekty”.

Autor: Tomasz Zb. Zapert
Źródło: Magazyn Literacki KSIĄŻKI 6/2019