Przeczytałem polemikę pióra Andrzeja Nowakowskiego z moją wypowiedzią w sprawie erozji prawa autorskiego. Cenię sobie wypowiedzi, które są pisane z poczuciem humoru, z zachowaniem niezbędnego poziomu kultury, nawet te złośliwe, jednak jeżeli zawierają rzetelny obraz sytuacji. Miłą dla każdego autora jest wiadomość, że ktoś go słucha i czyta jego teksty. Odnoszę jednak wrażenie, iż deklaracja mojego polemisty w tym zakresie jest pustym erystycznym zwrotem. Gdyby mój polemista czytał to, co piszę, znałby bronione przeze mnie postulaty i nie twierdził, że ich nie ma. Nie mam zamiaru wyliczać spraw z zakresu prawa autorskiego, w których zabierałem głos. Myślę natomiast, że byłoby pożyteczne prosić Andrzeja Nowakowskiego, żeby zechciał określić swoje stanowisko co do niektórych z bronionych przeze mnie postulatów, jak również stanowisko organizacji, z którą jest utożsamiany, tzn. Polskiej Książki (stowarzyszenia obecnie działającego pod nazwą: SAiW Copyright Polska). Brak tego stanowiska, jak również szereg działań mego adwersarza i tej organizacji są dla mnie niezrozumiałe, a nie chciałbym niczego memu adwersarzowi imputować. Ograniczam się przy tym do problematyki reprograficznej. Podstawową bronioną przeze mnie tezą jest, że rozwój techniki powoduje coraz rozleglejsze możliwości prywatnego kopiowania egzemplarzy utworów w ramach użytku prywatnego. Powinno to być dozwolone, jednak twórcom i wydawcom kopiowanych utworów należy zabezpieczyć wynagrodzenie proporcjonalne do skali prywatnego kopiowania, trafiające do twórców i wydawców kopiowanych w ten sposób utworów. Oznacza to, że od ministra kultury jako gospodarza należy oczekiwać troski o skuteczne zabezpieczenie równowagi w ochronie twórców, interesu publicznego i interesów użytkowników. Na dzień dzisiejszy nie jest ona należyta. Zależy to także od postawy samych zainteresowanych, w tym postawy instytucji, na rzecz której mój adwersarz działa. Boleję, że Andrzej Nowakowski nie dostrzega postępującej erozji prawa autorskievgo. Że nie dostrzega, co stało się w 2003 roku i w latach późniejszych. Przypomnę: pierwotnie opłaty reprograficzne wynosiły 1 proc. ceny wszystkich urządzeń umożliwiających kopiowanie bez VAT. W 2003 roku ówczesny minister kultury zmienił rozporządzenie w sposób zasadniczy: 1) Uzurpując sobie prawo określania, od których urządzeń naliczane są opłaty (czyli zwalniając importerów od ustawowego obowiązku wnoszenia opłat od innych urządzeń), ponadto drastycznie ograniczając i zamrażając ich zakres, mimo gwałtownego postępu technicznego w tym zakresie. Było to działanie naruszające porządek konstytucyjny, bowiem o tym, co jest objęte opłatami, decyduje ustawa, a nie rozporządzenie. Znamiennym wyrazem omawianej tendencji było ograniczenie opłat reprograficznych od czystych nośników, z dopuszczalnych w ustawie 3 proc. ceny i dotychczas obowiązującego 1 proc. do 0,001 proc., a więc zmniejszenie ich tysiąckrotne! 2) Urządzenia i nośniki objęte opłatami zostały ponadto pogrupowane na sferę fonografii, audiowizualną i reprograficzną, a opłaty za poszczególne rodzaje urządzeń i nośników zostały przypisane do jednej z tych grup, mimo że każde dziś już dziecko wie, że większość współczesnych urządzeń pracujących w systemie binarnym kopiuje zarówno dźwięk, obraz, jak i ruch. W 2011 roku rozszerzono podstawę opłat reprograficznych. Było to rozwiązanie doraźne i fragmentaryczne. W dyskusjach, miejscami bardzo ostrych, nie brał aktywnego udziału mój adwersarz, a szkoda. Ani mój adwersarz, ani przedstawiciel Polskiej Książki nie wziął udziału w dwóch konferencjach na UW poświęconych opłatom i …