Ameryka Trumpa żyje rasizmem, bo Ameryka Obamy nie była końcem rasizmu. Grzech pierworodny amerykańskiego państwa objawił się po raz kolejny pod postacią masowo obalanych pomników „bohaterów” Południa i pochodu neonazistów w Charlottesville. Nietrudno zgadnąć, co o tym wszystkim powiedziałby najwybitniejszy pisarz Południa, William Faulkner. Gdy na początku sierpnia w Stanach Zjednoczonych toczyła się debata o miejsce konfederackich bohaterów w przestrzeni publicznej, na którą reakcją były zamieszki w Charlottesville, pochód neonazistów i tragiczna śmierć niewinnych osób, trudno było nie oprzeć się wrażeniu, że to wszystko już się kiedyś widziało. Nienawiść i rasizm kontra zamazywanie niewygodnej historii i hipokryzja. O obu tych typowych amerykańskich emocjach doskonale wiedział William Faulkner, pisarz Południa, noblista, modernista, wielbiciel koni i szkockiej whisky. Nie dziwi więc, że do Faulknera odwołują się wszyscy piszący o południowych stanach i wszyscy autorzy poruszający temat rasizmu. Nawet dzisiaj. Fakt, że Toni Morrison wspomni o pisarzu w „New Yorkerze” nie oznacza jednak, że równą estymą cieszy się wśród czytelników. Każdy krytyk literacki wie, że krytyka a rzeczywisty odbiór dzieła to często dwie zupełnie różne rzeczy. Jak więc jest z Faulknerem? Krótka odpowiedź mogłaby brzmieć: świetnie, ale niezbyt dobrze. Powszechnie uważa się Faulknera za twórcę bardzo trudnego i wymagającego. Nie bez powodu, w końcu sam autor przekornie powiedział w wywiadzie dla „Paris Review”, że czytelnikom, którzy nie zrozumieli jego książek po dwóch-trzech lekturach, poleca przeczytać je po raz czwarty. W tej trudności, w potoku słów i znaczeń, z których słyną książki Faulknera, krytycy, literaturoznawcy, a przede wszystkim pisarze znajdują coś niepowtarzalnego i uniwersalnego. Zachwyt nad dziełami pisarza urodzonego w New Albany i wychowującego się w Oxford, w stanie Missisipi, nie był jednak wcale tak oczywisty w momencie jego debiutu (a nawet wiele lat później). Czytając recenzje, eseje krytyczne i opinie innych pisarzy, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że właściwie każda kolejna książka Faulknera miała tylu samo zwolenników, co przeciwników. Z perspektywy lat zwykło się uważać, że pierwszą godną uwagi książką pisarza było „Sartoris” (a właściwie „Flags in the Dust”), zaś dwie debiutanckie powieści to niegodne noblisty i literackiego eksperymentatora wstawki. Współcześni Faulknerowi nie zgodziliby się jednak z takim uproszczeniem. „Żołnierska zapłata” w momencie debiutu wzbudziła niemałe poruszenie. Jej aktualność robiła wówczas znacznie większe wrażenie, a bliski naturalizmowi defetyzm antywojenny niósł za sobą silny polityczny wydźwięk. Jeszcze lepiej oceniono „Moskity”. Wobec tych pierwszych sukcesów nierówność wątków i monumentalny ogrom oraz skomplikowanie narracji zaprezentowane w „Sartoris” sprowadziło na głowę Faulknera niejedną krytykę, choćby ze strony „New York Times Book Review”. Równie zróżnicowane były reakcje na powieść obecnie uważaną za pierwsze arcydzieło pisarza, czyli „Wściekłość i wrzask”. Pisarka Evelyn Scott w zapowiedzi do wydania amerykańskiego zachwycała się podziałem na cztery narracje, zwłaszcza widzeniem niepełnosprawnego umysłowo Benjy’ego. Potrafiła z tej pozornie obłąkańczo-nihilistycznej powieści wyciągnąć silne moralne motywy. Ale już recenzent „Sunday Journal” z Providence napisał: „Jego powieść nie mówi nam niczego. Tylko w jednym czy dwóch przypadkach jego metoda zostaje usprawiedliwiona, dzięki szczególnej plastyczności dramaturgii. Całość powieści, którą Evelyn Scott tak się entuzjazmowała, jest ze wszech miar nużąca. To z całą pewnością wściekłość i wrzask – nic nieznaczące”. Powiedzieć tak o powieści, która najpewniej mocniej niż jakakolwiek inna przyczyniła się do Literackiej Nagrody Nobla dla Faulknera, to gorzej niż pech. To strzał w kolano z dubeltówki. Kolejne powieści amerykańskiego pisarza również były przyjmowane różnie (po „Azylu” wielu uznało pisarza wręcz za gorszącego skandalistę i erotomana), ale mniej więcej od premiery „Światłości w sierpniu” można zauważyć początek czegoś w rodzaju budowania mitu Faulknera w społecznym odbiorze. Nie oznacza to oczywiście, że wcześniejsze powieści nie weszły do kanonu światowej literatury, bo „Kiedy umieram” oraz „Wściekłość i wrzask” uznawane są niekiedy za najlepsze jego powieści (choć wydaje się, że na to miano zasługuje raczej „Absalomie, Absalomie…”), ani że nie doceniano jego późniejszych dzieł. Większość krytyków i badaczy jest wszakże zgodna, że najlepsze książki pisał w latach 1929-1939. Świat po prostu potrzebował do tego dojrzeć: „Odbiór Faulknera na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych, kiedy zyskał bardzo dużą popularność, kojarzy mi się z nowym myśleniem o literaturze po II wojnie światowej. Faulkner w swoim przemówieniu noblowskim wprost stwierdza, że cała amerykańska literatura powojenna jest przeniknięta strachem przed katastrofą nuklearną. Pisarze przyjmują postawę nihilistyczną i zapominają o wewnętrznych ludzkich konfliktach. Według niego należało przeniknąć w głąb ludzkiej psychiki, nieważne, że można tam znaleźć miejsca ciemne i poskręcane” – mówi prof. Dominika Oramus z Instytutu Anglistyki UW. Portret na białym tle Nawet najbardziej szczegółowe badanie pierwotnego odbioru dzieł Faulknera nie odpowie nam w pełni, skąd bierze się jego ponadczasowość i aktualność. Nie ma co ukrywać, że amerykański pisarz jest autorem trudnym, …