Jedną z najsmutniejszych dla polskiej kultury współczesnej decyzji podjął w lipcu tego roku Polski Instytut Sztuki Filmowej, który przyznając dotacje na nowe produkcje filmowe odmówił finansowego wsparcia „Stankiewiczowi”. Paradoksalne, złożony projekt filmu (reżyserować miał go Władysław Pasikowski) według znakomitej prozy Eustachego Rylskiego oceniony został bardzo wysoko. Nie starczyło pieniędzy, te bowiem przede wszystkim pochłonie opowieść o bestialsko zamordowanym kapelanie „Solidarności”, ks. Jerzym Popiełuszce. Oczywiście, podjęta decyzja nie przekreśla planów realizacji „Stankiewicza”, ale jasno pokazuje literaturze, gdzie jest jej miejsce w szyku. Zgódźmy się, że nie jest to miejsce najbardziej prestiżowe. A przecież film literaturą karmi się niemal od swoich prapoczątków. Nie miejsce tu na wyliczanie tysięcy tytułów, ale powiedzieć trzeba wyraźnie: w praktyce nie zdarzają się już wybitne, czy choćby tylko bestsellerowe książki, których nie poddanoby choćby próbie ekranizacji. Kino sięga po wszystkie gatunki literackie, bez wyjątku, oczywiście z ukłonem w kierunku prozy. Ale filmowana jest i poezja, i dramat, dziś w cenie są romanse i fantasy, wczoraj premiowano science fiction i filmy akcji, a jutro? O tym przekonamy się niebawem, choć pewne zjawiska są niepokojące, np. coraz częściej realizowane remaki, sequele i prequele, rzekomo z braku nowej, wartościowej literatury, która sprawdziłaby się na ekranie. Zbuntowani scenarzyści I coś tu jest na rzeczy. Na ekrany kin w Polsce wszedł właśnie film Witolda Adamka z Andrzejem Chyrą i Magdaleną Cielecką w rolach głównych – „S@motność w Sieci”. Jest to, oczywiście, adaptacja bestselleru lat ostatnich, powieści Janusza L. Wiśniewskiego pod tym samym tytułem. Wiśniewski jest zresztą współscenarzystą filmu, obok reżysera, co stanowi z kolei przekleństwo kinematografii. Wiele lat temu, bo na początku lat 70. zeszłego wieku Jerzy Stefan Stawiński zapoczątkował głośny wówczas „bunt scenarzystów” i sam stanął za kamerą kręcąc skądinąd udane filmy. Z podobnych, choć niedokładnie tych samych pobudek, zaczął – jeszcze wcześniej – realizować filmy Tadeusz Konwicki. Ale dość wspomnień… Po obejrzeniu filmu Adamka wydaje mi się, że strawiłbym go lepiej, gdyby został nakręcony ręką Janusza Wiśniewskiego. Może jednak kręcę nosem zgoła niepotrzebnie, poza tym nie byłem nigdy admiratorem tej akurat, moim zdaniem, nazbyt landrynkowej prozy. Ale zależy mi na dobrych, kasowych polskich filmach nie mniej niż na wartościowej literaturze. Dlatego z radością powitałbym wiadomość, że oto „S@motność w Sieci” w ciągu miesiąca od premiery obejrzało 1 milion widzów. Ale cud dwa razy się nie zdarza, a taki miał miejsce stosunkowo niedawno bo w 2004 roku za sprawą filmu „Nigdy w życiu”. Oczywiście, Katarzyny Grocholi? Oczywiście, nie! Scenarzystką była bowiem Ilona Łepkowska, która posłużyła się powieścią Grocholi. Kwestie finansowe zadecydowały o tym, że kolejną książkę autorki „Nigdy w życiu”, a mianowicie niemniej popularną „Ja wam pokażę!” sfilmowała inna ekipa, Grochola była już współscenarzystką, no i powstał knot jakich mało. Bądź tu mądry, bo chciałoby się rzec – pilnuj szewcze kopyta, ale coś tych szewców nie widać ani nad Wisłą ani nad Odrą. A Izabela Cywińska (m.in. …