W latach odległych, na przełomie dekad piątej i szóstej minionego stulecia, pobierałem (jako nieletnie pacholę) nauki religii w salce parafialnej warszawskiego kościoła pod wezwaniem Najświętszego Zbawiciela. Uczył mnie tam młody kapłan Tadeusz Józef Dajczer. Myślę, iż osobom związanym z katolicyzmem nie muszę bliżej przedstawiać późniejszego kierownika Katedry Fenomenologii Religii Wydziału Teologicznego ATK, założyciela ważnego dla współczesnych polskich katolików Ruchu Rodzin Nazaretańskich. Hmm, swoją drogą, gdybym miał dokładniej streszczać okres, kiedy przez trzynaście lat we wzmiankowanej parafii Zbawiciela pełniłem posługę ministrancką, zwłaszcza zaś opowiadać o księżach poznanych w tej świątyni… No, siła by gadać, jak wzdycha zawsze i każdy Gall Anonim! Wracam do tematu. Otóż, odszedłszy z czasem od instytucjonalnego Kościoła, właściwie zgubiłem wcześniej posiadaną, nienajgorszą chyba kiedyś, orientację w jego ścieżkach. Kiedy jednak wymieniałem w rozmowach z ludźmi bardziej niż ja religijnymi nazwisko księdza Dajczera, właściwie każdy z moich rozmówców prostował się i spoglądał na mnie z najwyższą uwagą i szacunkiem. Chociaż świeciłem przecież li tylko światłem odbitym. Zaintrygowany, sprawdziłem powody. I znalazłem w bibliografii prac mojego sprzed lat katechety kilkanaście tytułów książkowych, nie licząc mnóstwa artykułów. Kilkanaście książek, powtarzam! Ja, interesując się zawodowo drukami zwartymi, w ogóle się nie orientowałem, że obcowałem w szczenięcych latach z kimś do tego stopnia wybitnym… Ba, jak się okazało, „Rozważania o wierze” oraz „Tajemnice wiary” to dzieła po wielokroć wznawiane, cieszące się ogromnym uznaniem wśród czytelników sięgających po publikacje ściśle religijne. Z tego, co wiem, nakłady tych dzieł liczy się nie mniej niż w dziesiątkach tysięcy (jeśli nie wyższych) egzemplarzy. Anegdota powyższa dobrze ilustruje zjawisko charakterystyczne dla publikacji z obszaru religii dewocyjnej. Aha, tak na wszelki wypadek. Używając terminu „literatura dewocyjna” nie wartościuję, lecz posługuję się określeniem czysto opisowym. Ta grupa tekstów funkcjonuje w swoim własnym obieguj rynkowym, posiada – oprócz typowych –charakterystyczne kanały dystrybucyjne, ze szczególnym uwzględnieniem kiosków przykościelnych. Otóż po raz kolejny zetknąłem się bliżej z grupą dzieł dewocyjnych podczas pracy w departamencie książki i bibliotek ministerstwie kultury i sztuki; spędziłem tam dwa i pół roku na przełomie systemów, bo w latach 1986-1989. Dzieliłem przez chwilę pokój z dwoma paniami, G. oraz E., których kompetencjom podlegały książki publikowane przez wszelkiego rodzaju oficyny wyznaniowe (po cichu więc sądzę, iż MKiS to nie jedyny resort, w którym zatrudniano panie G. oraz E. Lecz mniejsza, nie wnikam zbyt głęboko w szczegóły; za rękę nikogo nie złapałem). W każdym razie na co dzień w robocie obserwować mogłem, jak liczne książki związane z religiami (wieloma religiami) ukazują się w Polsce, choć na powierzchnię oficjalnego życia kulturalnego PRL wynurzały się głównie PAX, Znak, Towarzystwo Więź, Wydawnictwo KUL i Wydawnictwo Świętego Wojciecha. Mało kto jednak – poza osobami wtajemniczonymi zawodowo – orientował się w ogromnej liczbie druków dewocyjnych, jakie się w kraju ukazują, a następnie sprzedawane są zazwyczaj na terenie parafii. Często można tam było wyszukać tytuły …