– Czy uważasz się za człowieka uduchowionego? – Wszyscy uważamy, że jest w nas coś więcej, niż tylko to, z czym się rodzimy. Dla jednych to coś duchowego, dla innych intelektualnego. Jeśli chodzi o mnie… Czy uważam, że Bóg istnieje? Tak. Czy sądzę, że istnieje życie po życiu? Tak. Nie wiem jednak nic ponadto. W tym sensie bliżej mi do bycia agnostykiem. To wszystko są jednak tylko definicje, które w żaden sposób nie określają, kim jesteś naprawdę i jaki jesteś. – Pytam o tę kwestię dlatego, że wielu krytyków porównuje twoją twórczość do południowoamerykańskiego realizmu magicznego, a nawet kwalifikują ją do fantasy. Sam mam inne wrażenie. Pomimo mówiących psów i serwisów randkowych z innej galaktyki twoje dzieła wydawały mi się zawsze bardzo rzeczowe i bliskie człowiekowi. Nigdy nie tak baśniowe jak realizm magiczny. – W wielu wywiadach dziennikarze pytają mnie: „Czy uważa się pan za pisarza fantasy?”. A ja nawet nie lubię tego gatunku! W mojej twórczości są różne motywy. Fantasy, horror, romans i psychologia. Mieszam te składniki jak w sałatce. Dodajesz różne elementy i jeśli wykonałeś to dobrze, z odpowiednią uwagą, to całość ma oryginalny posmak. Nie sądzę bym kiedykolwiek zastosował w książce tylko jedną kategorię. Na pewno realizm magiczny ma swoje odzwierciedlenie w moich książkach. Ale to tylko część sałatki. Może to zabrzmi egoistycznie, ale nie uważam, by moja twórczość mieściła się w jakichkolwiek kategoriach. I dlatego niektórzy bardzo ją lubią, a inni nie. Ludzie często mówią: „lubię fantasty”, „lubię thrillery”, albo wręcz przeciwnie: „nie lubię czegoś innego”. Moje książki są trochę jak zwierzę z dwiema głowami. Niektórych to może przerażać. – A jednak stereotypowo uważa się, że twoje książki podobają się dużo bardziej kobietom niż mężczyznom. Nie boisz się zaszufladkowania jako autor prozy kobiecej? – Generalnie uważam, że kobiety są bardziej interesującymi czytelniczkami. Czytają uważniej i głębiej. Mężczyźni to często albo czytelnicy „poważnej literatury”, albo pożeracze lekkiej prozy. Kobiety przeczytają wszystko pod warunkiem, że przypadło im to do gustu. Najciekawsze uwagi do mojej twórczości pochodzą przeważnie od kobiet, ich spostrzeżenia są wyzywające i trafiają w sedno. Dlatego nie przeszkadza mi taka łatka. Im więcej kobiet na widowni, tym lepiej. – Reakcje czytelników mogą być niekiedy kłopotliwe. Sam znałem kiedyś dziewczynę, która uwielbiała twoje książki. Przeczytała wszystkie, jej matka tak samo. Absolutnie pogardzała jednak twoją ostatnią powieścią „Kąpiąc lwa”. Lepiej kochać i nienawidzić niż być obojętnym? – To interesujące podejście. Jeśli czytała wszystkie moje książki z myślą: „lubię utwory tego gościa”, to jej krytyka jest fair. Sam czuję podobnie na temat poszczególnych książek autorów, których lubię. Nie powiedziałbym, że od razu ich nienawidzę, chyba nigdy nie miałem takiego przypadku, ale wielokrotnie odkładałem książki przed skończeniem. A to po prostu inna forma niezadowolenia. Napisałem dwadzieścia powieści, jeśli ktoś przeczytał kilkanaście i tylko jedna się nie spodobała, to jestem szczęściarzem! „Kąpiąc lwa” to specyficzna książka i rozumiem, czemu miała z nią problemy. Sam je miałem! Żadnej nie pisałem tak długo, ale co ciekawe, myślę o niej bardzo dużo. Wciąż do mnie wraca. – Porozmawiajmy o „Kolacji dla wrony”. Skąd wziął się pomysł na te krótkie formy prozatorskie, tak …