Jest wesoło, coraz weselej. Tak wesoło, że aż mało śmiesznie. Powiem więcej, ponuro. Tak ponuro, że aż wesoło, coraz weselej. Błędne koło. Trwa werbalna (i nie tylko) ofensywa zwycięskiej w ostatnich wyborach partii, dla kawału zwanej partią prawicową. PiS ma tyle wspólnego z prawicą, ile ja z wegetarianizmem. Piszę to, zakąszając krwistym stekiem. Partia oparta na związkach zawodowych, jawnie antyliberalna, realizująca socjalistyczne ideały, głosząca równość i solidarność traktowana jest jako prawicowa. To się może zdarzyć chyba tylko w Polsce. A ludzie w to wierzą. Za dużo wierzących, za mało myślących. Partia braci Kaczyńskich uwzięła się (między innymi, bo lista długa) na wydawców. Tak naprawdę, to nie wiadomo czemu. Może bracia ich nie lubią? Może kiedyś im podpadli? A może po prostu Kaczory nie wiedzą, czym zajmuje się wydawca. Niewykluczone, iż przypuszczają, że wydawca to ktoś, kto wydaje pieniądze. Skoro wydaje, znaczy – ma. Skoro ma, trzeba mu zabrać i rozdać biednemu społeczeństwu. Albo coraz prędzej idziemy w stronę manifestacyjnego komunizmu, albo PiS nie wie, co czyni. Obawiam się niestety, że i jedno, i drugie. Najnowszym pomysłem dzielnych funkcjonariuszy rządzącej partii jest sugestia, by minister od edukacji narodowej (dopuszczając podręcznik do użytku) kierował się wagą książki. To wcale nie dowcip. Pewnie dadzą mu wagę sklepową, odważniki, i facet będzie odmierzał. Nudzi się najwyraźniej, więc przynajmniej będzie miał jakąś robotę. Zawsze to jeden bezrobotny mniej na koncie. Najpierw (w zeszłym roku) padło hasło o ustanowieniu sztywnej ceny na podręcznik, teraz dochodzi jeszcze waga. Nie zdziwiłbym się ani trochę, gdyby za chwilę tęgie głowy PiS wymyśliły dyrektywę, iż należy badać podręcznik pod kątem gęstości, sprężystości i odporności na gradobicie. Ministrem od odważników jest Jarosław Zieliński, i niechaj imię jego nie będzie zapomniane, bo pojawiające się w MEN idee godne są wiekopomnej chwały, niczym gagi słynnych braci Marx. Różnica polega na tym, że Groucho i spółka dowcipkowali świadomie. Wydawcy dostali szału, ale księgarze zacierali ręce. Równowaga w przyrodzie została więc zachowana. Nie od dziś wiadomo, że jeśli chce się komuś dać, trzeba innemu zabrać. To podstawowe prawidło ekonomii. Zabierze się wydawcom i uczniom, a świętować będą księgarze. Okrojony do niezbędnego minimum podręcznik przyniesie mniej zysku wydawcom, tudzież mniej wiadomości uczniom. Ale jego ustalona ministerialnie cena spowoduje, że księgarz (pozbawiony konkurencji w postaci tańszych podręczników) będzie mógł żyć jak pączek w maśle, odbębniając swoją robotę niemalże w czynie społecznym. Pamięta ktoś jeszcze czyny społeczne z lat 70. ubiegłego wieku? To taka forma przymusowej rekreacji, podczas której uczestnicy udawali, że pracują. Nie będę po raz setny pisał o wolnym rynku, bo w Polsce to ciągle fikcja. Co się polepszy, to się popieprzy, jak trafnie oceniała Olga Lipińska w swym Kabareciku. Zawsze może przecież dojść do władzy (dzięki średnio rozgarniętym wyborcom) pupo…, przepraszam, populistyczna formacja z socjalistycznym programem, i narzucić niezależnym podmiotom gospodarczym kaganiec sztywnych uregulowań. Rynek się i tak obroni, gdyż nie ma już możliwości powrotu do czasów PRL. Kłopot w tym, iż będzie to trwało …