W anglojęzycznych mediach gruchnęła wiadomość – na fali wzrastających w siłę ruchów skrajnie prawicowych i takich wydarzeń jak Brexit czy prezydentura Donalda Trumpa, nastąpił globalny powrót do dawnej literatury. Z księgarskich półek zaczęły błyskawicznie znikać słynne rozprawy o totalitaryzmach, a „Rok 1984” Orwella zanotował w niektórych krajach wzrost sprzedaży o prawie 10 tys. proc. (!). W wielu czytelnikach obudziła się naiwna, ale jakże kusząca wizja – książki uratują nas od ostatecznej zguby. Ale nie byle jakie książki, tylko literatura antyutopijna. Burzliwe lata pierwszej połowy XX wieku są czymś tak odległym, że wielu z nas nie potrafi sobie ich wyobrazić. Wydawało się, że ludzkość nauczona makabrycznymi przeżyciami dwóch wielkich wojen i późniejszym stalowym uciskiem konfliktu nuklearnego zmieni się na lepsze. Epoka powszechnej szczęśliwości, jaką miało być nowe stulecie, szybko pokazała ciemniejsze oblicze. I choć teza o końcu historii wygłoszona przez Fukuyamę została skompromitowana już we wrześniu 2001 roku, gdy wraz z atakiem na World Trade Center zaczęła się nowa fala światowego terroryzmu, ludzie kilkanaście kolejnych lat żyli w iluzji szczęścia. Drugiej belle époque równie naiwnej, co pierwsza. A po niej przyszła katastrofa, której początki być może właśnie obserwujemy. Kultura rośnie najmocniej właśnie w okresach burzy i naporu. Wnika ona pod powszechną hipokryzję i wydobywa jej zakłamanie na wierzch pod postacią filozofii lub literatury, w tym wypadku antyutopijnej. Nie bez powodu mówimy o antyutopiach i dystopiach, jako odpowiedzi na utopijne krainy jedności i zgody. W wizjach antyutopistów jedność wymuszona jest przymusem, a zgoda ma w sobie coś głęboko nienaturalnego. Dlaczego tego typu opowieści działały na nas tak mocno? Czy tylko dlatego, że utopia wydaje nam się naiwna i niemożliwa do zrealizowania? W końcu ledwie kilkanaście lat temu ludzkość była przekonana, że dzięki połączeniu technologii (czyli nastawienia na przyszłość) i pamięci o tragicznej przeszłości uda się nam ten stan osiągnąć. I czy teraz, gdy wyraźniej niż kiedykolwiek dostrzegliśmy problemy współczesnego świata, nadejdzie druga fala powieści antyutopijnych? Geneza Korzenie ruchu antyutopijnego w literaturze sięgają końca XIX wieku – krótkiego eseju „Nowa utopia” Jerome’a K. Jerome’a, rozwijających się błyskawicznie technologii, tendencji katastroficznych w sztuce oraz (w kwestii estetyki) twórczości H.G. Wellsa. Jak zaznacza prof. Andrzej Zieniewicz z Instytutu Polonistyki UW ich powstanie było również nieuchronnie powiązane ze zmianą myślenia w europejskiej filozofii: „Cała historia utopijna rozbija się o problem historyzmu hegeliańskiego, który widzi historię jako głęboki proces klasowy. Czy to będzie u Hegla duch dążący do wolności, czy u Marksa walka klas, w zasadzie chodzi o wymianę energii klas. Utopia nie pasuje do takiego widzenia świata. To ideologia stabilnego bycia, a nie drogi ku celu. Na bazie tych filozofii powstały utopie postępu i przeciwnie – katastrofizmu regresywnego. Ten drugi nurt był bardzo popularny w Polsce międzywojnia, choćby w poezji żagarystów”. Tekst Jerome’a to satyryczny paszkwil na głoszoną w jego czasach przez kluby socjalistyczne zasadę równości. Opowiada sen, w którym narrator zostaje zahibernowany i przeniesiony tysiąc lat w przyszłość. Tam napotyka społeczeństwo pełnej, podniesionej do absurdu równości. Wszyscy ludzie muszą mieć czarne włosy, zniesione zostały nazwiska i bogactwo. Ludzkość mieszka w skupiskach bloków, wszyscy mają ściśle ustalony grafik dnia. Państwo ingeruje nawet w takie kwestie jak higiena, życie rodzinne czy żywienie (co ciekawe wszyscy są wegetarianami). Socjalistyczne państwo walczy nawet z naturą – przeprowadza amputacje u osób wyższych od przeciętnej i trepanacji czaszki u osób bardziej inteligentnych. Wiele z użytych przez Jerome’a sloganów i symboli spokojnie mogłoby się znaleźć również we współczesnym tekście jakiegoś konserwatywnego autora, który głosi najwyższą wartości rodziny i natury, a także pokazuje hipokryzję lewicowej równości. Myliłby się jednak ktoś, kto pomyśli, że esej Anglika jest głęboko antysocjalistyczny. Prawdziwym bogiem przyszłości jest bowiem „większość”. Cierpią na tym wszystkie mniejszości, które są zmuszane do życia w zgodzie z normą. A to już jeden z postulatów współczesnej lewicy. Przykład „Nowej utopii” pokazuje pewną zależność, która odnosić się będzie do wszystkich tekstów antyutopijnych. Znacznie ważniejsze, ciekawsze od satyry, metafor politycznych i proroctw technologicznych zawartych w tego typu tekstach, będą idee za nimi stojące. To z nich powinniśmy czerpać, czytając czarne utopie po latach. Kolejne wielkie antyutopie, które wzorowały się na tekście Jerome’a oraz na sobie nawzajem tylko to potwierdzają. Mowa oczywiście o trzech klasycznych tekstach tego gatunku: „My” Eugeniusza Zamiatina, „Nowym wspaniałym świecie” Aldousa Huxleya i „Roku 1984” George’a Orwella. Czy teksty te należy uznawać za antyutopie, czy dystopie? Warto pochylić się nad tym problemem. Zgodnie z teorią naukową antyutopie swoją budową wprost nawiązują do schematów wykorzystanych w kreowaniu utopii (stąd też nazywane są utopiami satyrycznymi), z kolei dystopia opiera swoją wizję na otaczającej autora rzeczywistości. W dystopii mamy w dodatku do czynienia ze ściśle wykreowanym światem i społeczeństwem, które dzieli się na trzy ścisłe i zazwyczaj nie mieszające się ze sobą grupy: władzę (totalną i wszechmocną), opornych (walczących z systemem) i bezwolną większość. To co stanowi prosty podział na papierze, w rzeczywistości bywa znacznie trudniejsze do oddzielenia. W modernizmie, a tym bardziej w postmodernizmie (gdy mowa o możliwym powrocie antyutopii współcześnie) trudno mówić o jednolitym stylu i gatunkowym wzornictwie. Kolejne antyutopie będą do siebie nawiązywać, czerpać z tych samych idei lub je parodiować. Motywy i rozwiązania dystopiczne będą również przenikać na zewnątrz do literatury science fiction czy takich jej podgrup jak cyberpunk. Niektórych badaczy, jak Andrzeja Zgorzelskiego, prowokuje to do nieuznawania antyutopii za oddzielny gatunek literacki. Tak rygorystyczne podejście to przesada. Najbardziej logicznym wydaje się zestawienie: „Każda dystopia jest antyutopią, ale nie każda antyutopia jest dystopią”, choć je również należy traktować z pewną elastycznością. Trzej tytani antyutopii Na początku był jeden. Zamiatin i jego powieść pamiętnikarska „My” (wydana w 1920 roku, potem przez dziesiątki lat zakazana za żelazną kurtyną), w …