– Peerelowska historiografia przekonywała o polskim zwycięstwie pod Lenino. – Z operacyjnego punktu widzenia ta bitwa zakończyła się osiągnięciem taktycznego celu, wyznaczonego biorącym w niej udział jednostkom polskim i sowieckim. Bo to nie było tak, że tam walczyła tylko nasza 1. Dywizja. Polacy pozostają pod wrażeniem własnych strat, które rzeczywiście były tak wielkie, że sprawiają wrażenie klęski. A na ich wielkość wpłynęło kilka czynników. Po pierwsze – fatalne dowodzenie dowódcy 33. Armii gen. Wasilija Gordowa, znanego wśród Sowietów z nieudolności. Po drugie – słabość obu skrzydłowych dywizji sowieckich. Jedna z nich miała siłę dwóch pułków, druga jednego. Po trzecie – wysłanie przez Gordowa 1. baonu 1. DP na rozpoznanie bojem w sytuacji, kiedy Berling miał już informację, że niemieckie siły uległy wzmocnieniu. Ten baon niemal w całości uległ zagładzie, co przełożyło się na późniejszy ogólny bilans strat. Po czwarte – polska dywizja była niedostatecznie wyszkolona. Żołnierze zdążyli odbyć może 2/3 zaplanowanych ćwiczeń. Ale to nie Stalin nalegał na wysłanie ich do boju na początku października, lecz komuniści z Wasilewską na czele. Stalinowi wystarczyłby termin listopadowy, aby zdążyć przed konferencją w Teheranie. Po piąte – Gordow drastycznie skrócił przygotowanie artyleryjskie przed bitwą – niedawne badania ustaliły, że z powodu niedostatku amunicji. Po szóste – przenoszenie wału ogniowego za atakującą piechotą było nieprecyzyjne, artyleria raziła własną piechotę. Po siódme – w pierwszej fazie bitwy czołgi nie zdołały sforsować bagnistej doliny rzeczki Mieriei, na skutek czego piechota była pozbawiona bezpośredniego wsparcia. Po ósme – zabrakło kontrataku lotniczego wobec nalotów Luftwaffe. Po dziewiąte – nie było koordynacji działań ze skrzydłowymi dywizjami sowieckimi. Po dziesiąte – polscy oficerowie za dużo walczyli, a za mało dowodzili. Dobry dowódca czuwa nad przebiegiem walki i dzięki temu zarówno osiąga sukces, jak i oszczędza swoich żołnierzy. I jeszcze jedno. Nie jest prawdą, że kościuszkowców wycofano spod Lenino na rozkaz Stalina po interwencji Wasilewskiej. Wycofał ją Gordow po awanturze, jaką zrobił mu drugiego dnia bitwy Berling, który zresztą też popełnił sporo błędów w dowodzeniu. Pamiętajmy, że Berling nigdy nie dowodził czymś większym niż pułk piechoty na manewrach, a tu miał pod sobą dywizję piechoty o stanie przekraczającym etat sowieckiej dywizji gwardyjskiej, i do tego jednostki wsparcia – czołgi i artylerię. I to wszystko w prawdziwej bitwie przeciw najlepszej armii II wojny światowej. – Lenino przyniosło Polakom trzy Ordery Bohatera Związku Radzieckiego… – Order nadano pośmiertnie trzem osobom, które wyróżniły się bohaterstwem. Jedną z nich była Aniela Krzywoń, która ratując dokumenty sztabowe ze zbombardowanego jeszcze przed bitwą i płonącego samochodu wyciągnęła z niego także dwóch rannych. Dziś jej imię noszą w Polsce szkoły i ulice. Drugą osobą był kpt. Władysław Wysocki, dowódca baterii moździerzy 1. pułku piechoty, który po śmierci dowódcy 3. baonu objął po nim dowództwo i został śmiertelnie ranny w obronie szkoły w sąsiadującej z Lenino wsi Trygubowa. Trzecim był kpt. Juliusz Hibner, z tym, że po kilku dniach okazało się, iż został on ciężko ranny i leży w szpitalu. Prof. Paweł Wieczorkiewicz słusznie uważał, że była to dla Sowietów przykra niespodzianka, gdyż nie mieli zamiaru mianować Bohaterem Związku Sowieckiego żywego Polaka. – Dlaczego w 1. Dywizji było tak wielu dezerterów? – To jest łatwe do wyjaśnienia, choć jednocześnie dość złożone. Do armii Berlinga przyszli ci, którzy „nie zdążyli do Andersa” – łagiernicy i specosiedleńcy. Owszem, chcieli bić się z Niemcami, ale ich podstawowym celem było wydostanie się z „nieludzkiej ziemi” – ocalenie życia. Jednak od oficerów politycznych dowiedzieli się dwóch rzeczy. Po pierwsze, że Kresy Wschodnie odpadną od Polski. A to byli w większości ludzie właśnie stamtąd. Czyli stanęli przed perspektywą, że wrócą do Polski, ale nie do własnych …