Arku, jesteś jeszcze młodym człowiekiem, ale twój życiorys biznesowy jest bogaty i bardzo ciekawy… Dziękuję za komplement. Ale tak, czuję się wciąż młody… A zawodowo – faktycznie całe zawodowe życie spędziłem na rynku książki. Całkowicie! Byłeś aktywny na różnych polach działalności na tym rynku… Można powiedzieć, że cały czas szukam swojego miejsca na rynku książki. Zacząłem pracę zaraz po studiach, w 2000 roku, ale nigdy nie przewidziałbym, że z branżą będę związany tyle lat. Cieszę się, że nie spędziłem tego czasu tylko w jednym wydawnictwie, odkrywam meandry tego rynku, czasem poruszam się po jego marginesach. Ale daje mi to bardzo kompleksowy obraz branży. Wszystko zaczęło się od Bellony, czyli od książki historycznej i militarnej, publikacje tego wydawnictwa zawsze wymagały innej promocji i trochę inaczej trzeba je było sprzedawać. Później też poszukiwałem takich miejsc, które byłyby trochę odmienne – bardziej na styku książki i czegoś jeszcze. Gdzie studiowałeś? Ukończyłem Wydział Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego. Mogłeś więc pracować wszędzie... Tak, rzeczywiście! Wówczas wszyscy moi koledzy ze studiów chcieli pracować w firmie Arthur Andersen czy w innych firmach doradczych z tzw. Wielkiej Czwórki. Ale ja chciałem znaleźć pracę w konkretnej branży. Przyznam, że moim marzeniem była praca rzecznika prasowego, chciałem kontaktować się z dziennikarzami, być twarzą jakiejś firmy. Nigdy mi się to nie udało, bo choć w mojej pierwszej pracy – w Bellonie – przyszedłem do działu marketingu i miałem nawet być odpowiedzialny właśnie za PR, to już po trzech miesiącach okresu próbnego dostałem propozycję z gatunku tych „nie do odrzucenia”, żeby objąć stanowisko kierownika sprzedaży. To była trudna decyzja, gdyż nie byłem pewny, czy chcę mieć do czynienia z fakturami, magazynem czy zwrotami. Przecież chciałem rozmawiać z dziennikarzami! Właśnie teraz rozmawiasz! No tak. Wtedy jednak nie byłem przekonany do tej ścieżki kariery. Śp. dyrektor Józef Skrzypiec nakłonił mnie jednak do objęcia stanowiska. No i dziś muszę przyznać, że nie żałuję decyzji. Z Bellony jednak przeniosłeś się do… …do wydawnictwa Langenscheidt. Tam piastując funkcję dyrektora sprzedaży i marketingu, poznałem rynek na styku książki i edukacji. Później związałem się z firmą ABE Marketing, czyli dystrybuującą książki naukowe – znów na obrzeżach rynku, zajmowaliśmy się książkami akademickimi, w większości importowanymi. Tam też po raz pierwszy zetknąłem się z e-bookami i płatnymi dostępami do baz danych. Szybko uświadomiłem sobie, że to jest trend przyszłości, że książka nie musi być, przepraszam za stwierdzenie, antykwaryjna, ale może być nowoczesna, atrakcyjna i sexy, również dla młodych ludzi. Po trzech latach w ABE dołączyłem do wydawnictwa Buchmann, można powiedzieć, że najbardziej mainstreamowego w mojej karierze, bo wydawaliśmy poradniki, a także kryminały i książki sensacyjne. Z Buchmannem też się jednak pożegnałeś… Wydawnictwo dobrze się rozwijało, ale w pewnym sensie stało się ofiarą swojego sukcesu, gdyż spółkę kupił Empik i uznałem, że nie jest to już miejsce dla mnie. Później był jeszcze epizod w Serenissimie. Zostałem prezesem tej specyficznej sieci księgarń zlokalizowanych w różnych muzeach w całym kraju i przez rok starałem się pogodzić rozbieżne interesy zarówno właścicieli spółki, jak i instytucji muzealnych. Pamiętam, że podczas jednej z edycji Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie mieliśmy wspólne stoisko – twoja firma i Biblioteka Analiz… Faktycznie, przypomniałeś mi ten fakt… Doradzałem wtedy wydawcom, jakie książki sportowe wydawać, promowałem i zajmowałem się też sprzedażą w tym segmencie. Były więc i książki sportowe… Tak. Wówczas, w 2014 roku, w Polsce jeszcze nie było tak rozwiniętego segmentu książki sportowej, z kolei na Zachodzie książki sportowe bardzo dobrze się sprzedawały. Znalazłem niszę, byłem na bieżąco z wydawanymi za granicą tytułami i proponowałem je polskim wydawcom. Myślę, że w ten sposób ukazało się w naszym kraju co najmniej 30 pozycji. Sam też wydawałeś? Wydałem dwa tytuły pod marką Duch Sportu i przez pewien czas zajmowałem się też dystrybucją książek sportowych, bo na tamtym etapie współpracowaliśmy z Krzysztofem Stanowskim i prowadziliśmy mu sklep internetowy weszlo.com. A Krzysiek też był autorem, pisał książki. To była świetna przygoda współtworzyć promocję takich bestsellerów jak „Spalony”, „Kowal” czy „Szamo”. Zatem do listy twoich specjalności można dopisać, że byłeś wydawcą książek, chociaż to właściwie mgnienie oka w twoich działaniach. Zajmując się doradztwem, sprzedażą i promocją czy nawet będąc mini-agentem w segmencie książek sportowych, miałem przeświadczenie, że brakuje mi rozmachu, zespołu, ludzi, z którymi mógłbym na co dzień pracować i moglibyśmy się wspólnie inspirować. I wtedy przy jakiejś okazji spotkałem się z Marcinem Beme, którego znałem już wcześniej, gdy pracowałem w wydawnictwie Buchmann. On zaproponował, żebym pomógł mu budować Audiotekę i ugruntował relacje z wydawcami, a docelowo stworzył dział wydawniczy audio. Na rynku było wówczas zbyt mało tytułów, aby segment audio mógł się rozwijać. Dziś może to wydawać się nierealne, ale wówczas głównym moim …