Dlaczego dopiero w 2005 roku udało się państwu osiągnąć dodatni wynik finansowy? Kiedy przyszedłem tu w październiku 2000 roku, przyznam, że zastałem dramacik. Choć wizerunkowo firma była bardzo silna, między innymi dzięki reklamie w mediach, nieporównanie tańszej niż dziś, i na wiele mogliśmy sobie pozwolić. Wydawaliśmy pieniądze na bannery na Pałacu Kultury i Nauki, spoty w telewizji. I wcale nie staliśmy się tak duzi jak mogliśmy. A później… trzeba było się restrukturyzować. W jaki sposób?Przede wszystkim zamknęliśmy oddział w Czechach, po części przejmując produkcję realizowaną na tamten rynek. Ale ani oddział czeski ani nasz nie były rentowne. Dzięki swoistemu połączeniu obu biznesów udało się je zbilansować. W tej chwili mamy tam koordynatorkę wszystkich procesów, która zresztą pracowała wcześniej w Harlequinie jako redaktor naczelna tamtejszego oddziału. A w 2001 roku na łamach „Biblioteki Analiz” utyskiwał pan, że choć żyje tam czterokrotnie mniej ludzi, czytelnictwo jest tylko dwukrotnie mniejsze. I nadal utyskuję! Powiem panu ciekawostkę – w Czechach klasyczne „harlekiny” kupuje się na prezent, nawet pod choinkę. Zrobiłby pan to u nas? Ani ja, ani pewnie wielu innych… No właśnie! Choć książkę Alex Kavy czy Nory Roberts z serii „New York Times Bestselling Authors” już bardziej. Ciekaw jestem, czy czyta pan choćby część tytułów, które wydaje. Głównie mam na myśli romanse. Po kilku latach pracy w wydawnictwie czytam znacznie mniej niż wcześniej. Paradoks, prawda? Jeśli chodzi o nasze książki, przeglądam je. Dostaję także ich streszczenia, przygotowywane specjalnie na potrzeby wydawnictwa, bo wiadomo, że nikt z nas nie jest w stanie przeczytać wszystkiego. I na nich często się opieram. Oprócz Czech gdzie jeszcze jesteście państwo w naszym regionie? Na Słowacji, ale tam trafiają zwroty właśnie z Czech. Mniej więcej po trzech miesiącach od premiery. Książki te mają od razu nadrukowane ceny czeskie i słowackie. Nie jest to ujma „na honorze”? Chyba nie, to w końcu dość mały rynek. Myśleliśmy, żeby robić wydania w ojczystym języku Słowaków, ale okazało się, że i bez tego można tam wyjść na swoje. To dobry rynek i dobre pieniądze. A wracając do cięcia kosztów? Zredukowaliśmy zatrudnienie o połowę w obu spółkach – polskiej i czeskiej. Co ciekawe, tamta zatrudniała dwa razy więcej osób! Dokonanie tych wszystkich zmian to była ciężka praca. Czy obecnie tytuły czeskie powstają u nas? Tak, polska spółka sprzedaje na tamten rynek gotowy już produkt. I jak ta działalność jest księgowana? Jak pozostała – waży na wyniku całej spółki, a generowane w ten sposób przychody pochodzą z działalności eksportowej. I z osiągniętych w ubiegłym roku 19,5 mln zł ze sprzedaży książek jaką stanowiła część? Około 25 proc. Niemało. Niemało, ale proszę pamiętać, że wszystkie koszty, jak na przykład prowadzenie księgowości, zapisywane są po naszej – polskiej – stronie. Choć przychody ze sprzedaży na terenie Czech i Słowacji zapisywane są na kontach w tych krajach. Dwa lata temu – pod marką Mira – wprowadzili państwo na rynek dwie nowe serie, zupełnie inne od znanych wcześniej …