Już dawno nie było w mediach tak głośno wokół produktu zwanego „książką”. Dzieje się tak za sprawą podjętej przez rząd decyzji o zmianie podatku VAT na książki: z tzw. stawki zerowej na pięcio- lub ośmioprocentową. Cóż, należy ograniczać dług publiczny, wydatki na konsumpcję, a także dopinać przyszłoroczny budżet. I dobrze byłoby, gdyby nasza branża podeszła do tego ze zrozumieniem, a nie tak, jak to się dzieje obecnie, czyli z protestami, kontestacją, straszeniem totalnym upadkiem kultury, edukacji i wizją powrotu na drzewa. Na władzy nie robi to najmniejszego wrażenia, więc szkoda się podniecać i rozdzierać szaty. Co prawda, wart około dwóch i pół miliarda złotych rynek książki w Polsce, obciążony paroprocentowym VAT, wzbogaci kasę państwa nieistotną kwotą paru milionów złotych, ale jakie to ma znaczenie wobec rządowej dewizy: „nieważna kwota, ważny gest”, czyli inaczej: lepiej oskubać wielu na małe kwoty niż wprowadzić w życie reformy, które mają tę wadę, że zawsze grożą utratą poparcia elektoratu. A przecież nie ma co ryzykować, wszak samorządowe i parlamentarne wybory już niebawem. Nie warto jednak rozwodzić się nad samym obłożeniem książek ponadzerową stawką VAT, wszak – jak się zdaje – decyzja została już podjęta. Warto natomiast przyjrzeć się argumentom, które za nią stoją: uświadamiają bowiem, na jakich pokładach hipokryzji jest budowana. Projekt zmiany stawki VAT na książki ma co prawda trafić do tzw. konsultacji …