Wtorek, 10 kwietnia 2018
Ten łokieć źle się zgina. Rozmowy o ilustracji

Sebastian Frąckiewicz: Ten łokieć źle się zgina. Rozmowy o ilustracji
proj. typogr. Robert Oleś, Czarne, Wołowiec, 2017, s.368, ISBN 978-83-8049-584-5

Książka jest zbiorem 11 wywiadów z artystami zajmującymi się szeroko rozumianą ilustracją, tytuł zaś jest cytatem, zapożyczonym z wywiadu z Katarzyną Bogucką.

Długość poszczególnych wywiadów jest podobna – ok. 35 stron. Najbardziej rozmowne były Emilia Dziubak i Iwona Chmielewska, natomiast Bohdan Butenko swoje bogate artystyczne życie zawarł na 18 stronach. Zabierałam się do czytania motywowana zawodową ciekawością, ufając, że książka przybliży mi tematykę ilustracji książkowej, bo z taką, jako bibliotekarz dziecięcy i prezes Polskiej Sekcji IBBY, miałam do czynienia. Nie zawiodłam się, bo w tekście przeważają ilustratorzy książkowi znani z twórczości dla dzieci (m.in. Emilia Dziubak, Jan Bajtlik, Józef Wilkoń). Nie znałam dotychczas nazwisk artystów tworzących postacie w grach komputerowych i planszowych, a także zajmujących się rysunkiem prasowym i muralami.

Autor, świetnie przygotowany merytorycznie, jest dziennikarzem kulturalnym (m.in. „Tygodnik Powszechny”, „Polityka”, „Lampa”) i krytykiem, specjalistą od sztuki komiksów (był kuratorem wielu wystaw). Jego wychowanie artystyczne odbyło się w małej wiejskiej bibliotece, gdzie pracowała mama, było to miejsce kontaktu ze znakomitą ilustracją lat siedemdziesiątych. Czytając książkę, odnosiłam wrażenie, że autor pisał ją jako swoisty trybut dla bibliotekarzy i bibliotek.

Sebastian Frąckiewicz porusza w swojej książce wiele tematów, dzięki czemu publikacja jest prawdziwą kopalnią wiedzy. Interesują go z oczywistych względów drogi twórcze artystów, a te są rozmaite. Widać to zwłaszcza w życiorysach osób, które, podobnie jak sam autor, urodziły się w małych miejscowościach i podczas studiów zmagały się z wieloma przeciwnościami i brakiem zrozumienia. Emilia Dziubak długo i wytrwale budowała swoją karierę, podczas gdy u Rafała Wechterowicza zaważył łut szczęścia – bazgroł na serwetce spodobał się adresatowi i stał się początkiem współpracy na rynku muzycznym. Niektórych artystów wspierali od początku rodzice (Jan Bajtlik, Józef Wilkoń), inni (Piotr Socha, Jan Kallweit) długo pracowali na swój sukces.

Euforia lat dziewięćdziesiątych, o której mówi w wywiadzie Rafał Wechterowicz, szybko została zweryfikowana przez realia wolnego rynku i nowe wyzwania, jakie przyniósł. Poruszają ten temat wszyscy twórcy, wiele miejsca poświęcając różnicom między polskim a zagranicznym rynkiem  artystycznym. Warto podkreślić, że wielu z nich mieszka i tworzy za granicą (Bajtlik, Kallweit) lub dla zagranicznego odbiorcy (Dziubak, Wilkoń, Chmielewska).

Wprawdzie nikt z naszych rozmówców nie mówi wprost o pieniądzach, stawkach itp., ale wszystkich razi brak standaryzacji umów, zmuszanie do podpisywania aneksów wypaczających pierwotny sens, opóźniające się przelewy. Nie wszyscy mogą liczyć na tzw. kill fee, czyli 50 proc. obiecanego honorarium, jeśli zamówiona praca nie spełni oczekiwań. Na szczęście w tej sprawie bardzo wiele zmienia się na lepsze, dużą rolę odgrywa agent artystyczny, rzecz za granicą oczywista, w Polsce dopiero się rozwija.

Niektórzy twórcy mają stałego prawnika, który każdą umowę czyta i ocenia. Szeroko na ten temat pisze wspomniany Jan Kallweit, podkreślając wysoką kulturę pracy swoich partnerów. W podobnie ciepły sposób mówi o swojej agentce Iwona Chmielewska, choć Jiwone Lee jest nie tylko agentką, ale prawdziwą ambasadorką polskiej ilustracji w Korei. Poważnym problemem jest piractwo, bo prawo autorskie nie nadąża za rozwojem sieci. Zjawisko to jest trudne do zwalczania w dobie internetu, ale też łatwe do wychwycenia dzięki temu medium. Nowa rzeczywistość, w której przyszło tworzyć, to przede wszystkim rozwój nowych technologii, możliwość dotarcia poprzez Behance i MySpace ze swoim portfolio do szerokiego kręgu odbiorców. Uchwycenie „przyczółka” oznacza w większości przypadków stałą współpracę, co obie strony (np. Alicja Halarewicz, ilustratorka mody i firma Dr Irena Eris) bardzo sobie cenią. Powstał i rozwinął się nowy rynek odbiorców, jakim są organizacje pozarządowe i sektor reklamy.

Starsze pokolenie artystów wspomina boje z cenzurą, bo ilustracja w książkach dla dzieci także musiała mieć pieczątkę wiadomego urzędu z ulicy Mysiej, a wszechwładne komisje specjalistów od socrealizmu odwiedzały pracownie na ASP. Wilkoniowi wytknięto zbytnie użycie czarnej kreski (był to okres stanu wojennego), zaś Bohdan Butenko musiał się tłumaczyć z Gapiszona i ptaszków stojących w kolejce. Okres PRL-u to nie tylko zmagania z cenzurą, ale też z drukarniami. Było ich niewiele i dyktowały warunki, a ulubioną frazą było stwierdzenie „Nie da się”. Dlatego Butenko z satysfakcją pisze, że sam podjął pracę w drukarni i dzięki temu wiedział, co się da, a co nie. Po pewnym czasie był już przez towarzyszy szlachetnej sztuki typografii traktowany z szacunkiem i partnersko. W tej chwili mamy zupełnie inną sytuację, drukarni jest wiele (można też drukować za granicą), ich profesjonalizm się systematycznie podnosi (m. in. dzięki konkursom branżowym), teraz nie mogłaby się zdarzyć opisana przez Iwonę Chmielewską sytuacja, gdzie drukarz samodzielnie i bez konsultacji pogrubił kreskę konturu, żeby lepiej wyszła w druku.

Jak pracują artyści? Każdy inaczej i nie tylko dlatego, że należą do innych pokoleń. Większość (także senior wśród rozmówców, czyli Józef Wilkoń) tworzy na ekranie, ale Piotr Socha przenosi do komputera odręczne szkice, Alicja Halarewicz ma kilka sekund na rysunek podczas pokazu mody, zaś ilustracje do prasy maluje akwarelą. Postacie elfów z gry Wiedźmin Bartłomiej Gaweł rysuje długo, ręcznie i korzysta z rozmaitych źródeł.

Odmienności stylów pracy towarzyszy zróżnicowana filozofia, czym ma być i jak ma funkcjonować w odbiorze dzieło, które powstaje. Butenko długo dochodził od „szancerowskiego” stylu do swojej wizji, że książka jest całością, od okładki poprzez tekst i czcionkę – po prostu książkę robi się jak sweter. Podobnie „całościowo” myśli o książce obrazkowej Iwona Chmielewska. Wg niej filozofia książki to przede wszystkim nawiązanie osobistego kontaktu z odbiorcą poprzez słowo i obraz. Dla Piotra Sochy rysunek prasowy to zjawisko socjologiczne i polityczne, stąd obecna w jego pracach „mrożkowska” symbolika (krakuska, orzeł). Ilustracja, zwłaszcza książkowa, odeszła od „malarskości”, zbliżając się do grafiki projektowej. Mówi o tym Iwona Chmielewska, ale też Emilia Dziubak.

Nie mogę nie zwrócić uwagi na mankamenty publikacji, zaznaczam, że piszę z punktu widzenia użytkownika, a nie specjalisty od edytorstwa. Otóż książka jest ciężka, nie ma nawet 400 stron, a waży ponad kilogram, co wynika niewątpliwie z gramatury papieru. Jest bardzo mocno zszyta i po rozłożeniu automatycznie się zamyka np. na stronie 210, co utrudnia czytanie, bo trzeba książkę trzymać oburącz. W tekście pojawiło się parę literówek, w tym także nazwa własna Nieparyż („W Nieparyżu i gdzie indziej” Anny Kamieńskiej i Józefa Wilkonia) pisana z małej litery. Wydawca zapewnił w korespondencji mailowej, że przy dodruku ten błąd będzie poprawiony.

Tego dodruku z całego serca wydawcy życzę, gdyż książka jest wszechstronna, pełna ciekawostek, więc cóż z tego, że łokieć źle się zgina?

Autor: Maria Kulik
Źródło: Magazyn Literacki KSIĄŻKI 3/2018