Cóż to była za kampania! Cóż to był za tytuł! Cóż to była za sprzedaż! Tak ze spokojnym sumieniem można dziś krzyknąć. Bo 30 tys. sprzedanych na rynku otwartym subskrypcji musi robić wrażenie. Zwłaszcza, że w roku 2000 – kiedy wydawało się, że przyszłość publikacji referencyjnych należy do multimediów i Internetu – mało kto wierzył w powodzenie takiej… meblościanki. Tymi bowiem słowy odważny pomysł Wydawnictwa Naukowego PWN podsumował wówczas w „Rzeczpospolitej” Łukasz Gołębiewski. A tu taki sukces… Na pytanie, czy wtedy podjęłaby decyzję o wydaniu tak monumentalnego dzieła, obecna prezes PWN, Barbara Jóźwiak, odpowiada na łamach sierpniowego „Magazynu Literackiego KSIĄŻKI”: – Podjęłabym. Bo w 2000 roku sama kupiłabym tę subskrypcję. Dziś już pewnie nie. Dodaje, że przez te lata sprzedaż „wepki”, jak ją pieszczotliwie nazywają przy Miodowej, stanowiła w firmie kilkanaście procent przychodów, czyli jakieś 10 mln zł rocznie. „W »Wielkiej encyklopedii PWN« znajdzie się 140 tys. haseł, z których 30 proc. ma charakter monograficzny. Będzie tu 15 tys. ilustracji, 700 map, wiele tabel statystycznych. Hasła pisało 3000 autorów ze wszystkich ośrodków i instytucji naukowych w Polsce. (…) Wszystkie tomy »Wielkiej encyklopedii PWN«, wydawane w formacie 20 x 19,5 cm, pokryte będą brązowym materiałem skóropodobnym ze złotymi tłoczeniami i szyldami na grzbiecie w kolorze wiśniowym. Objętość jednego to 576 stron (ok. 133 arkuszy wydawniczych), a na nich 4600 haseł i 500 ilustracji. Komplet encyklopedii zajmie na półkach półtora metra” – egzaltował się statystyką Krzysztof Masłoń („Dla dwóch pokoleń”, „Rzeczpospolita”, 10 stycznia 2001 roku). Trudno mu się dziwić, edycja porażała wręcz swoją – nomen omen – wielkością. A wielkie miało być w niej wszystko. Full-service Przy wszystkich większych projektach wydawnictwo ogłasza przetargi na kampanie reklamowe, do których zaprasza zwykle kilka starannie wyselekcjonowanych tzw. agencji full-service, które obsługują klienta od początku do końca. Przetarg na „Wielką Encyklopedię PWN” wygrała nieistniejąca już Agencja Reklamowa Zebra z Wrocławia. Cała kampania była bardzo dokładnie przemyślana. Pierwszy tom wchodził na rynek w styczniu 2001 pod hasłem „Nowa encyklopedia na nowe tysiąclecie”. Wcześniej przeprowadzono badania, ile tomów – według jej potencjalnych nabywców – powinna liczyć taka publikacja. Badano także, kiedy taki produkt powinien pojawić się na rynku. Aby zapewnić mu odpowiedni prestiż, uzyskano patronat – Nie Aleksandra Kwaśniewskiego, ale urzędu prezydenta RP jako takiego. Zwłaszcza, że wówczas urzędujący wcale nie musiał zostać wybrany na następną kadencję. To miało być obiektywne. Podobnie z patronatami ministra kultury i, jeszcze wtedy, dziedzictwa narodowego oraz ministra edukacji narodowej – opowiada Dorota Okurowska z działu promocji PWN. Patronat medialny nad całością …