W dniach 23-26 marca (poniedziałek-czwartek) odbyły się w Bolonii 46. Targi Książki Dziecięcej – prawdopodobnie najsympatyczniejsze targi książki na świecie, trawestując slogan reklamowy piwa rodem z Kopenhagi. A tak poważnie, do stolicy północnowłoskiego regionu Emilia-Romania co roku ściągają tysiące „branżowców”, oczekujących nie tylko korzystnych interesów, ale również poznania tendencji rynkowych czy jedynie… zaczerpnięcia w płuca świeżego wiosennego powietrza, które w północnych Włoszech daje się wyczuć znacznie wcześniej niż chociażby nad Wisłą (w tym roku we wtorek, 24 marca, kiedy w Polsce szalały śnieżyce, w Bolonii było w południe blisko 20 stopni, a o godz. 21.30 aż… 13). Swoją ofertę prezentowało w tym roku ok. 1300 wystawców (1200 spoza Włoch) reprezentujących 66 krajów (rok temu 69). Gościem Honorowym „części ilustracyjnej” była Korea, która twórczość swoich artystów pokazywała pod hasłem „Round and Round in a Circle”. Nie wiemy, niestety, ilu gości odwiedziło targi, gdyż biuro prasowe przez kilka tygodni nie było uprzejme odpowiedzieć na zadawane w listach pytanie, a na stronie internetowej (w sumie bardzo udanej!) brak do dziś informacji podsumowującej. W każdym razie rok temu liczba ta wyniosła 4879 (relacjonowało wówczas 500 dziennikarzy z 33 krajów). Czterech wystawców mniej Wydaje się, że widmo ogarniającego (zdaniem niektórych) branżę kryzysu gospodarczego najdobitniej powinno zostać oddane przez targowe statystyki. Te jednak bardziej przemawiają za ostrożnym wyczekiwaniem następstw dekoniunktury lub za stagnacją niż faktycznymi skutkami spowolnienia. Jak nam powiedziała Marzia Samppoli z biura targów, podczas tegorocznej edycji stoiska ma ledwie czterech wystawców mniej niż w 2008 roku. – Sprzedaliśmy natomiast tyle samo powierzchni czyli 20 tys. mkw. Dla branży testem prawdy będą jednak tegoroczne targi książki we Frankfurcie – mówi, a jej słowa potwierdza później Bronisław Kledzik, redaktor naczelny Media Rodziny: – Kryzys objawi się w drugiej połowie roku… A co na to edytorzy zagraniczni? Obsługa stoisk, widząc plakietkę z napisem „press”, zamiast do ludzi odpowiedzialnych za obrót licencjami przytomnie (choć niekorzystnie z naszego punktu widzenia) odsyłała do specjalistów z działów prasowych i PR, których w Bolonii akurat… nie było, co poniekąd zrozumiałe. Wystarczyło prześledzić targowy katalog, by wiedzieć, że trzon delegacji wydawców stanowili „rights managers”, „rights executives” i „rights assistants”. Ci z kolei, pytani o symptomy kryzysu i ocenę targów, z rozbrajającymi uśmiechami odsyłali do… rzeczników prasowych. Może należało przedstawiać się jako fikcyjny wydawca i w ten sposób podpytywać między wierszami, ale gdy człowiek nieprzywykły do kamuflowania tożsamości, jakoś tak głupio i niezręcznie… – Dla nas kryzys to akurat czas koniunktury – uśmiecha się Thomas Göldenitz pracujący w duńskim wydawnictwie New Era, odpowiedzialny za sprzedaż licencji. – Specjalizujemy się w publikacjach z zakresu duchowości i „pozytywnego nastawienia do życia”, a takie – w dobie kryzysu – sprzedają się najlepiej. Bo kryzysu nie ma na giełdach czy w biznesie, kryzys jest tu – mówi z kaznodziejskim zacięciem, dotykając palcem głowy. Nadmienia zaraz potem, że najnowsza oferta wydawnictwa została przetłumaczona na kilkanaście języków, w tym na polski, i jego firma poszukuje nad Wisłą dystrybutora wydrukowanego już nakładu (kontakt przez redakcję). Ale to oczywiście książki nie dla dzieci. Podobnie jak literatura parentingowa amerykańskiej oficyny z Minneapolis, której pracownica rozkłada ręce, gdy pytam o kryzys po drugiej stronie Atlantyku. – O kryzysie to lepiej nie mówmy – uśmiecha się tylko. Mniej luksusówCałe szczęście, znacznie rozmowniejsi okazali się nasi wydawcy, skrzętnie relacjonujący spotkania z zagranicznymi kolegami, a także dzielący się własnymi spostrzeżeniami. – W większości rozmów prędzej czy później padało pytanie o kryzys. Okazuje się, że wszędzie, zwłaszcza w Europie, jest podobnie: wszyscy o kryzysie mówią, lecz w branży wydawniczej nikt go tak naprawdę nie odczuwa. Wydawcy nie zmniejszają liczby tytułów, nie ograniczają produkcji, sprzedaż nie spada – wręcz przeciwnie, jest nawet nieco lepiej niż rok temu. Ograniczają za to koszty reprezentacyjne i rozdawnictwo, np. książek i różnych gadżetów, czyli „luksusy”. Wielu przyjechało do Bolonii w mniejszym składzie niż zwykle, nie planują już wyjazdu do Londynu albo odpuścili sobie Paryż, Lipsk, Warszawę. Jedynie Frankfurt pozostaje bez zmian – tam nawet w dobie kryzysu nie można się nie pojawić – komentuje Alicja Oczko, dyrektor wydawniczy Naszej Księgarni, która na targi pojawiła się w trzyosobowym składzie. Dwukrotnie liczniejszy skład reprezentował wydawnictwo braci Olesiejuków, którego pracownicy tylko na chwilę spotykali się na skwerze dzielącym dwie najważniejsze hale, by zdać sobie krótką relację z dokonanych „łowów” i… ruszyć na kolejne. – Chyba jest mniej gości, ponieważ przed wejściem na targi zwykle tłoczyli się ludzie, a dziś było luźno – podsumowuje pierwszy dzień imprezy Jacek Olesiejuk. Dokładnie takie same refleksje ma wydawca, którego oferta dziecięca stanowi jedynie część katalogu, a który w Bolonii aktywnie poszukuje książeczek dla najmłodszych czytelników. Prosi jednak, by nie podawać jego nazwiska. – Nasi partnerzy z zagranicy otwarcie tego nie mówią, ale widzimy mniej nowości niż w latach ubiegłych. Nie nastąpiło również obniżenie cen licencji, co tłumaczone jest przez oferentów wahaniami kursowymi w ich krajach – twierdzi prezes innego wydawnictwa. – Są grupy kupujących, które kiedyś przyjeżdżały tutaj składami …