Nagła śmierć (ang: sudden death) w języku sportowym oznacza sytuację, w której o rozstrzygnięciu pozostałego czasu gry decydować ma jeden zdobyty punkt. Publiczność czeka więc w napięciu na tego ostatniego gola, wiedząc, że koniec meczu jest kwestią niedługiego czasu. Użyłem tego terminu nie w odniesieniu do relacji z widowiska sportowego, lecz rozważając o przyszłości księgarń, gdyż uważam, że branża ta czeka właśnie na owego… ostatniego gola. W eseju „Śmierć książki. No Future Book” pisałem o zmierzchu księgarń, nie wyznaczając jednak żadnego terminu tej nagłej śmierci. Esej, zgodnie zresztą z zamierzeniem, wzbudził liczne dyskusje i pod koniec roku praktycznie nie było tygodnia, żebym nie gościł gdzieś z wykładem na temat przyszłości książki. Nie bardzo lubię wykładać, w tym przypadku był z tego jednak jeden niewątpliwy pożytek – bezpośrednia dyskusja z czytelnikami pozwoliła mi zradykalizować poglądy. Zmierzch księgarstwa (a przy okazji także poligrafii offsetowej) nie jest kwestią bliżej nieodgadnionej przyszłości. Przeciwnie, właśnie zaczęły się ostatnie minuty dogrywki. Gol musi paść, przedstawienie musi się skończyć, a przegrani pójdą ze spuszczonymi głowami do domu. Nie ma tu miejsca na przytaczanie wszystkich argumentów przemawiających na korzyść książki w formie elektronicznej, które decydują o jej przewadze nad papierową. Omawiam je dość szczegółowo właśnie w „No Future Book”, są to m.in.: możliwość wewnątrztekstowego przeszukiwania treści, możliwość kopiowania i kompilowania, łatwość katalogowania, szybki i tani dostęp. O przyszłości e-książki nie sposób jednak myśleć w kategoriach abstrakcji, czyli samego pliku. Plik ma wiele bardzo przyjaznych cech, ale zawsze będzie jedynie bytem niematerialnym, a wymienione korzyści nie dla każdego są tak oczywiste, wciąż pozostaje i pozostanie w przyszłości, wcale niemała grupa osób, które chcą mieć książkę papierową. Nie mam co do tego wątpliwości. Sam do tej grupy należę! Książka papierowa jako wytwór masowej kultury przegra jednak nie walkę o zaspokojenie potrzeb takiego czy innego czytania, ona przegra walkę ekonomiczną. Przegra ją bardzo szybko. Wtedy gdy czytniki e-książek będą masowo używane. Czytnik za złotówkę Dzisiaj Kindle, Iliad czy Sony Reader – urządzenia korzystające z technologii tzw. e-papieru umożliwiającej wygodne czytanie na monitorze – są drogie (za nową wersję Kindle’a trzeba zapłacić 359 dolarów), słabo dostępne, traktowane jak gadżet dla snobów. Przypomnę jednak, że tak samo 15 lat temu traktowany był telefon komórkowy. Dziś mieści się on w kieszeni dżinsów, ma wbudowany aparat fotograficzny, odtwarzacz muzyki, często filmów, łącze z Internetem plus masę innych funkcji. I… kosztuje złotówkę, dzięki czemu każdy ma co najmniej jeden. Wydaje mi się dość oczywiste, że w bardzo niedługiej przyszłości czytnik e-książek też będzie można kupić za złotówkę. Przestanie być drogim gadżetem dla rozpieszczonych dzieciaków i zblazowanych biznesmenów – stanie się czymś, co każdy z nas ma stale przy sobie. Dlaczego czytnik ma być za złotówkę? Bo można na nim zarabiać tak samo jak na usługach telekomunikacyjnych – wprowadzając opłaty abonamentowe. A opłaty abonamentowe to wielka szansa dla kultury. Szansa dla wydawców i firm dostarczających usługi dostępu do Internetu. Kończy się era sieci peer- to-peer, bezpłatnej wymiany plików. Wydawcy książek, płyt, filmów, a także twórcy, lada moment sięgną po należne im pieniądze. Tylko ich …