Poniedziałek, 19 kwietnia 2010
Rozmowa z Tadeuszem Zyskiem – współwłaścicielem i prezesem wydawnictwa Zysk i S-ka
CzasopismoBiblioteka Analiz
Tekst pochodzi z numeru272
Jak to robisz, że jednocześnie rozmawiasz z ludźmi o poglądach prawicowych i lewicowych? Uważam, że właśnie na tym polega sztuka współżycia. Mam swoje prywatne poglądy, które pozostaną głęboko skryte ale są moim rozmówcą znane. W kontaktach z innymi ludźmi ważne jest to czy ktoś jest otwarty, inteligentny, czy mimo różnić ma coś ciekawego do powiedzenia. To pozwala mi na przykład rozmawiać z Marianem Zacharskim równie swobodnie jak z Krzysztofem Kąkolewskim. Obcowanie z różnymi światopoglądami wzbogaca życie człowieka, a tym bardziej korzystam na tym jako wydawca, ponieważ mogę podkreślać różnorodność rzeczy i zjawisk, a właśnie to jest najbardziej ciekawe. Wspierasz różne światopoglądy. Często wydajesz książki, których kto inny by nie wydał… To w zasadzie mit. Ostatnio organizowaliśmy spotkanie poświęcone promocji książki Jana Pietrzaka, połączone z 50-leciem jego pracy artystycznej. W jego trakcie jeden z – tak to określmy – prawicowych pisarzy zapytał mnie, jak książki, które wydaję, mają się do takiego czy innego „salonu”. Stwierdziłem, że nie obchodzą mnie żadne „salony”, bo mam swój własny – na wsi, do którego zapraszam kogo chcę, a w Warszawie bywam głównie służbowo, ale gdyby ktoś zaprosił mnie na jakieś spotkanie, na pewno bym nie odmówił. Zresztą przy pracy nad książką o ostatnim dwudziestoleciu „Historia ruszyła z kopyta” autorstwa Marii Graczyk rolę bohatera jednej z publikowanych w niej rozmów zaproponowaliśmy Adamowi Michnikowi, który ostatecznie nie zdecydował się na udział w tym projekcie. O naszym wydawnictwie, jak się dowiedziałem, wypowiadał się bardzo pozytywnie, ale odmówił – szanuję jego decyzję i nie mam żalu. Na szczęście na nikim nie ciąży przymus publikowania w wydawnictwie Zysk i S-ka. Zresztą z identyczną propozycją wystąpiliśmy do o. Tadeusza Rydzyka, bo uznałem, że obydwie wizje naszej rzeczywistości są ciekawe i byłoby dobrze, gdyby znalazły się w jednej publikacji. Czyli warunek jest taki, aby autor książki przez Ciebie wydawanej miał jakąś ciekawą wizję… Dokładnie tak, wolę jak dyskutują książki, niż gdyby ludzie mieli nawalać się po szczękach. Wszystkie moje bestsellery obchodziły się w zasadzie bez wspomagania recenzjami. O „Pamiętniku Bridget Jones” pies z kulawą nogą nie chciał pisać, a sprzedawał się znakomicie. To samo działo się w przypadku książek Małgorzaty Kalicińskiej, czy biografii Zacharskiego. Przede wszystkim muszę być biznesmenem, czyli zadbać o dobry projekt, znaleźć dobrego autora i tekst, wymyślić ciekawą promocję i sprzedawać efekt tych działań. A jak będę chciał, żeby o mnie mówili, to wykupię reklamę w mediach, ale na razie takiej potrzeby nie mam. A jak określiłbyś profil twojego wydawnictwa? Masz na myśli ujęcie merytoryczne czy światopoglądowe? Chodzi mi o przekaz, jaki wysyłacie do odbiorców waszych książek… Najważniejsze jest, aby pokazywać rzeczy nowe, oryginalne, a przy tym różnorodne. Podstawową chorobą rynku wydawniczego jest to, że 90 proc. publikowanych książek stanowią w pewnym sensie plagiaty. To w zasadzie jest przerażające. Wydawcy pracują na co dzień w oparciu o prawo autorskie, a w gruncie rzeczy non-stop wzajemnie plagiatują swoje pomysły. Masz na myśli sytuację, w której jeden wydawca odnosi sukces z określonym rodzajem książki, a następnie na rynku pojawia się kilkadziesiąt czy kilkaset podobnych tytułów? Tak, termin plagiat należy oczywiście wziąć w cudzysłów, ale tak właśnie jest. Wszystko sprowadza się do tego, że naśladowcy zarabiają przecież pieniądze na wtórnym powielaniu czyichś innowacyjnych pomysłów. Zresztą w ten sposób można zarobić tylko niewielkączęść tego, co ten wspomniany „lider”. Prawdziwy biznes robi ten, kto znajduje nowy obszar działalności, tak jak nam udało się to zrobić w przypadku prozy Małgorzaty Kalicińskiej. Zresztą wystarczy popatrzeć na to, co działo się z wydawcami, którzy poszli hurmem za sukcesem „Dziennika Bridget Jones”. Nigdy nie osiągnęli takiego poziomu sprzedaży jak oryginał. Czyli? Łącznie sprzedaliśmy ponad 1 mln egz. obydwu tomów. A książki Katarzyny Grocholi? Według mnie nazywanie jej bohaterek „polskimi Bridget Jones” jest nieporozumieniem. To oddzielny, można powiedzieć autorski fenomen, który należy rozpatrywać osobno. Myślę raczej o dostępnych na naszym rynku tłumaczeniach promowanych pod hasłem „następczyni Bridget Jones”, albo tytułów anonsowanych sloganem „Dla miłośników ‘Domu nad rozlewiskiem’” czy „Dziennika Bridget Jones”. Oczywiście taka strategia pewnie się opłaca, bo bez tego wydawca sprzedałby 20003000 egz., a w efekcie udało się sprzedawać 5000-7000 egz. Tylko według mnie należy się zastanowić, czy w ogóle jest sens wydawania takich tytułów. Czy według Ciebie do takiej strategii nie trzeba odwagi? Wywodzę się ze środowiska naukowego, gdzie nauczono mnie pewnych podstaw, jak na przykład opowiadania się za prawdą. Dlatego mówienie, że wydanie książki o „Bolku” było aktem odwagi jest bzdurą („Sprawa Lecha Wałęsy” Sławomira Cenckiewicza – red.). Dla mnie jako byłego uczonego jej autor spełnił podstawowe standardy badawcze, poszukiwał prawdy i napisał dobrą, rzetelną książkę o Lechu Wałęsie. I właśnie to się liczy, podobnie jak kreatywność, stałe poszukiwanie nowych tematów, które można by poruszyć. Właśnie to różni biznes książkowy od innych. Niestety większość wydawców rzadko decyduje się na eksplorację nowych obszarów. Mamy modę na książki o wampirach. Świetny przykład. Pamiętam, że kilka lat temu Wydawnictwo Dolnośląskie żaliło się, że nie ma żadnego tego rodzaju hitu. W tym czasie inni biegali po targach we Frankfurcie i krzyczeli, że już mają. Rzeczywistość okazała się inna, to Dolnośląskie trafiło na niezaprzeczalny bestseller, a nie konkurencja. Chodzi o to, aby w odpowiednim momencie znaleźć i zaprezentować to co nowe, a przez to interesujące. Oczywiście bywa tak, że to co staje się właśnie popularne nie musi być wcale zupełnie zauważalne, a może na przykład stać w opozycji do aktualnych rynkowych trendów. I niektórzy wydawcy potrafią to wyczuć czy zauważyć… Ty to czujesz? Mimo zaawansowanego wieku – w sensie …
Wyświetlono 25% materiału - 888 słów. Całość materiału zawiera 3554 słów
Pełny materiał objęty płatnym dostępem
Wybierz odpowiadającą Tobie formę dostępu:
1A. Dostęp czasowy 15 minut
Szybkie płatności przez internet
Aby otrzymać dostęp kliknij w przycisk poniżej i wykup produkt dostępu czasowego dla Twojego konta (możesz się zalogować lub zarejestrować).
Koszt 9 zł netto. Dostęp czasowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Czas dostępu będzie odliczany od momentu wejścia na stronę płatnego artykułu. Dostęp czasowy wymaga konta w serwisie i logowania.
1B. Dostęp czasowy 15 minut
Płatność za pośrednictwem usługi SMS
Aby otrzymać kod dostępu, należy wysłać SMS o treści koddm1 pod numer: 79880. Otrzymany kod zwotny wpisz w pole poniżej.
Opłata za SMS wynosi 9.00 zł netto (10.98 PLN brutto) i pozwala na dostęp przez 15 minut (bądź do czasu zamknięcia okna przeglądarki). Przeglądarka musi mieć włączoną obsługę plików "Cookie".
2. Dostęp terminowy
Szybkie płatności przez internet
Dostęp terminowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Dostęp terminowy wymaga konta w serwisie i logowania.
3. Abonenci Biblioteki analiz Sp. z o.o.
Jeśli jesteś już prenumeratorem dwutygodnika Biblioteka Analiz lub masz wykupiony dostęp terminowy.
Zaloguj się