Czwartek, 18 marca 2021
Rozmowa z MARIUSZEM SZEIBEM, autorem książki „Ósmy kontynent. Przez 7 kontynentów w głąb umysłu. Historie prawdziwe”

Czym jest tytułowy ósmy kontynent?
Czymś niematerialnym. Przemierzając siedem kontynentów, zobaczymy lądy otoczone oceanami i morzami. Jednak nie to jest siłą napędową, jest nią zupełnie coś innego – coś, czego nie możemy dotknąć ani zobaczyć. Jest nim nasz umysł, to wszystko, co w nim się znajduje, co stanowi źródło naszych marzeń i motywacji. O tym, że umysł jest dużo mocniejszy niż ciało, wiemy nie od dziś i mamy na to wiele przykładów. Są takie osoby, jak np. Stephen Hawking, które mają kruche ciało i genialny umysł. O ósmym kontynencie wiadomo, że nie znajdzie się go na mapie, nie można do niego dojechać, to nie miejsce, gdzie się podziwia piaski pustyni. Możemy tam jednak zawsze dotrzeć i będzie to z pewnością najważniejsza podróż naszego życia.

Czy trzeba się do tej podróży jakoś specjalnie przygotować?
Pamiętajmy, że każdy z nas odbywa taką podróż codziennie. Każdego dnia korzystamy z naszego umysłu, każdy więc w tę podróż się udaje. Niektórzy ograniczają ją do najbliższego otoczenia, inni do granic swojego kraju czy kontynentu; niektórzy szukają wszędzie i ciągle im mało.
W tę podróż musimy udać się sami i od nas tylko zależy, jak dogłębnie się w nią zanurzymy. Ta podróż to także największe wyzwanie dla naszego życia, bo musimy umieć sobie powiedzieć: to jest najważniejsze, a to nie. Dobra materialne – oczywiście, one też mają ważną rolę do odegrania w naszym życiu – są tylko narzędziami. Ważniejsze jest to, co nosimy w sobie i co sobie ułożymy w naszym ósmym kontynencie.

A jaki związek ma ósmy kontynent z bieganiem?
Ma duży. Wiąże się bowiem z podjęciem decyzji. Gdzieś czytałem, że codziennie podejmujemy około siedemdziesiąt decyzji, z kolei inne źródło podaje, że podejmujemy ich dziennie blisko 10 tys. Wiele z nich odbywa się poza naszą świadomością czy naszym wyborem. To jednak my decydujemy, czy pozostawiamy nasze życie na zasadzie „niech się dzieje, co chce”, czy podejmujemy decyzje świadomie i je realizujemy. Decyzji w życiu podejmujemy całą masę, pytanie, ile z nich realizujemy.

Przebiegnięcie maratonu zależy więc od tego, czy świadomie podejmę decyzję i ją zrealizuję?
Trzeba podkreślić, że podjęcie decyzji o bieganiu jest stosunkowo łatwe w porównaniu z decyzją, że przebiegnę maraton. Cytuję w mojej książce motto Emila Zatopka, który powiedział: „Jeśli chcesz biegać, przebiegnij jeden kilometr, jeśli chcesz zmienić swoje życie, przebiegnij maraton”. Podjęcie decyzji o przebiegnięciu maratonu może być trudne, ale przecież w życiu mamy nie tylko bieganie, mamy cały szereg innych, jakże istotnych rzeczy, co do których musimy podjąć decyzje o poważnych życiowych konsekwencjach: małżeństwo, zmiana pracy, jakaś nowa działalność itp. Tylko od nas zależy, czy pozostaniemy w sferze marzeń, czy zdecydujemy, że chcemy je realizować.

Twierdzi pan, że żeby tę decyzję zrealizować, trzeba popisać się nie lada determinacją…
To trudna decyzja, musi więc być dobrze przemyślana. Porównuję ją do „aktu zakupu”, o którym piszę w pierwszym rozdziale książki. Na ten akt składa się pięć etapów, z czego czwartym jest podjęcie decyzji i planowanie. Jeżeli chcę przebiec maraton, muszę odpowiedzieć sobie na pytanie: czy aby na pewno chcę to zrobić, a potem wyznaczyć termin tego maratonu, który zamierzam przebiec. Następnie muszę zaplanować wszystko tak, żeby nie zrobić sobie krzywdy: trzeba przetestować wytrzymałość swojego organizmu, pójść do odpowiedniego lekarza i przebadać swój organizm, porozmawiać z kardiologiem. No i zacząć trenować. Nie wystarczy po prostu biegać, trzeba mieć plan treningowy, zadbać o dietę. Warto przeczytać którąś ze specjalistycznych książek (szczególnie polecam te autorstwa Jurka Skarżyńskiego) i posłuchać doświadczonych biegaczy. Maraton to jest znacznie poważniejsza sprawa niż przebiegnięcie pięciu kilometrów po pobliskim lasku.

Wróćmy do roku 2004, kiedy przebiegł pan swój pierwszy maraton. Jestem ciekawa, jak u pana przebiegała ta decyzja.
Decyzja o przebiegnięciu maratonu zapadła w momencie, gdy wydawało mi się, że życie stoi przede mną otworem. Za chwilę miałem skończyć pięćdziesiąt lat, więc pomyślałem, że warto byłoby podkreślić to, że ileś rzeczy udało mi się zrealizować. Myślałem, że może pojadę w podróż dookoła świata, może zrobię coś ciekawego, może coś wybuduję, może zrobię sobie portret… Cieszę się, że zrobiłem coś innego. Postanowiłem, że spróbuję to podkreślić sobą. Maraton chodził mi już po głowie, bo zawsze lubiłem sport i wyzwania, byłem ciekawy świata. Zatem to wszystko się jakoś połączyło i zamiast na portret, zdecydowałem się na maraton.

Czy przebiegnięcie maratonu zmieniło pana życie, tak jak to ujął Emil Zatopek?
Nie spodziewałem się tego, ale tak. Jak wspomniałem, decyzję o przebiegnięciu maratonu podejmowałem, gdy wszystko rozwijało się pomyślnie. Jednak kilka lat później przyszedł światowy kryzys, który mnie mocno doświadczył. Przebiegnięcie maratonu pomaga w determinacji, buduje siłę. Wiem, że nie poddam się, póki nie dobiegnę do końca, skoro mam wytyczony cel, muszę go zrealizować; choćby lało, choćby dopadł mnie cyklon (jak przydarzyło mi się w Stanach Zjednoczonych) czy siarczysty mróz (jak na Antarktydzie), choćby piach wiał w oczy i żar lał się z nieba (jak na Saharze) – muszę to skończyć, bo tak sobie postanowiłem.

Jak się nauczyć tej determinacji?
Determinację nabywa się podczas kolejnych ćwiczeń, treningów, wtedy, kiedy mówię sobie, że nie odpuszczę, że zrobię to. Po maratonie człowiek nabiera całej masy cech albo rozwija te, które już miał, ale wcześniej nie zdawał sobie sprawy z ich posiadania. Jest jeszcze jedna, bardzo ważna rzecz: poczucie szczęścia.

Proszę wyjaśnić…
Maratończycy – i to właśnie opisała świetnie jedna z osób, które spotkałem podczas któregoś z moich maratonów – są ludźmi szczęśliwymi. Doktor Piotr Michoń z Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu, który badał szczęście i podejście do życia wśród maratończyków, stwierdził, że są oni dużo bardziej szczęśliwi niż przeciętny Polak czy obywatel naszej Ziemi. Badania pokazały, że wśród maratończyków prawie nie ma osób nieszczęśliwych lub prawie nieszczęśliwych (łącznie zaledwie 2,5 proc.). Maratończycy są ponadto bardziej otwarci na nowe znajomości, widzą życie w kolorowych barwach.

I są bardziej chętni, by pomagać innym…
Tak. Człowiek, który osiąga wysoki poziom samosprawdzania, w pewnym momencie czuje się na tyle mocny, że zaczyna dzielić się swoimi doświadczeniami z innymi, niekoniecznie tylko z najbliższymi. To nazywa się altruizmem niekrewniaczym i polega na tym, że pomocy nie ograniczamy do siebie i swojej rodziny, ale rozciągamy ją na innych. To daje moc.

Autor: Rozmawiała Katarzyna Domańska