Rozmawiamy podczas Targów Książki w Katowicach, gdzie Gutenberg Publisher ma swoje stoisko w Salonie Niezależnych Wydawców Białoruskich. Swoją działalność wydawniczą prowadzicie w Polsce… – Nasi koledzy na Białorusi zostali pozbawieni możliwości wypowiadania się, organizowania spotkań i prezentacji książek. Dlatego ci z nas, którzy opuścili Białoruś, mają obowiązek reprezentować ich głos. Obecnie w Polsce działa siedem niezależnych białoruskich wydawnictw, co jest większą liczbą niż w całej Białorusi. To tutaj na nowo buduje się społeczność wydawnicza i czytelnicza. Na terytorium Białorusi wciąż się wydaje książki po białorusku? Zostało tam chyba nie więcej niż pięciu wydawców. I nie wszystkie z nich wydają książki regularnie, raczej epizodycznie, czasem wydadzą jedną książkę i to wszystko. Wydając książki, mogą się narazić na bardzo duże represje… Najczęściej wydawane są bajki, takie, które trudno uznać za zagrożenie, w których nie ma odniesień do aktualności. Współczesnych książek nie można wydawać, ale też, gdy już wyjdzie jakaś książka, np. przekład „Czarnoksiężnika z Krainy Oz” L. Franka Bauma, to jest ten problem, że w przeciwieństwie do Polski, gdzie można spodziewać się, że biblioteki zakupują ją do działu dziecięcego, dzięki czemu wydawca może liczyć na zwrot chociaż części poniesionych kosztów, na Białorusi biblioteki takiego tytułu nie zakupią, nie zamówią go księgarnie, albo gdy zamówią, to będą sprzedawać, ale spod lady. I to jest wielki problem. Bo jest podejrzane, kiedy kupuje się książki w języku białoruskim... Ile jest bibliotek na Białorusi? Na Białorusi bibliotek jest w miarę dużo. A biblioteki dla dzieci funkcjonują dobrze, jest specjalny oddział komplementacji i wcześniej, kiedy jeszcze pracowałam na terytorium Białorusi, współpracowaliśmy w miarę skutecznie. Myślę, że dla polskich wydawców te liczby nie zrobią wrażenia, kiedy powiem, że biblioteki zakupywały od wydawców po kilkadziesiąt książek, ale proszę mi uwierzyć, że to było znaczne wsparcie dla białoruskiego wydawnictwa, nawet taka wielkość zakupu cieszyła. A teraz? A teraz biblioteki są, ale kupują książki w języku rosyjskim. I z tym nie ma problemu. Kiedy pani trafiła do Polski, do Krakowa? Przyjechałam do Krakowa w sierpniu 2022 roku. I od razu przyjechała tu pani ze świadomością, żeby wydawać książki, żeby nie zawieszać działalności? Tak naprawdę na Białorusi nie miałam własnego wydawnictwa. Współpracowałam z różnymi oficynami, byłam redaktorką. Mieliśmy swoją inicjatywę kulturalną. Kiedy tu przyjechaliśmy, to na początek wydaliśmy kalendarz dla Białorusinów, w którym na każdej stronie, dla każdego dnia proponowane było jedno słowo – w językach białoruskim, ukraińskim, polskim oraz angielskim. To miało pokazać, że języki białoruski, ukraiński i polski są do siebie podobne, że jesteśmy z „jednego worka”, że jesteśmy bardzo bliskimi narodami, że możemy się porozumieć. To był dla nas ważny projekt. A po pół roku, już w marcu 2023 roku doszliśmy do wniosku, że czas założyć wydawnictwo książkowe, nabieraliśmy coraz większej pewności, że na Białorusi może nie zostać żadne wydawnictwo wydające w języku białoruskim, że musimy działać, żeby białoruska książka nie umarła. Chodziło nam też o ludzi, o zawodowców, którzy w razie gdyby nie mogli pracować jako autorzy, redaktorzy, musieliby zmienić branżę, a na tym straciłby cały sektor książkowy. I tak założyliśmy wydawnictwo. Nie mieliśmy kapitału, po prostu stwierdziliśmy, że pożyczymy pieniądze i spróbujemy normalnie wydawać książki, sprzedawać je, a dzięki zyskom ze sprzedaży zwracać pożyczone pieniądze. I ten nasz projekt spodobał się innym Białorusinom, którzy chcą podtrzymywać kulturę białoruską. Zapowiedzieliśmy, że zwrócimy pieniądze, zamierzamy zarobić na swoje utrzymanie. I ludzie byli gotowi nam pomagać. Informowaliśmy też, że chcemy stworzyć normalny organizm, który może funkcjonować samodzielnie. Ale oczywiście wsparcie finansowe, które otrzymujemy, pomaga nam, ponieważ w takim trybie życia, jaki my sami sobie wymyśliliśmy, to łatwo jest przeżyć listopad, grudzień, kiedy kupuje się książki na prezenty. Ale jest gorzej, kiedy następuje styczeń, luty, lato, kiedy ludzie nie kupują książek. Słyszałam, że w Polsce nie ma czegoś takiego jak martwy sezon. U nas niestety jest i ta przerwa działa źle na taką działalność, która nie ma większego zapasu finansowego czy wielkiego rynku zbytu. Dlatego przystępujemy do różnych projektów, taki jak ten, który realizujemy z Ministerstwem Spraw Zagranicznych i Centrum Solidarności Białoruskiej. To są tłumaczenia z języka …