Rok 2008 powoli przekracza w tych dniach półmetek. Jest dobrze i będzie jeszcze lepiej, w tym dla branży książkowej. Złotówka się umacnia, dolar słabnie, a światowy kryzys paliwowy dotyczy nas w sposób – jak mówią niektórzy – umiarkowany. Warto jednak zwrócić uwagę na coś jeszcze, a mianowicie na to, że „jest dobrze i będzie jeszcze lepiej” także w książkowej branży: otóż czytelnictwo rośnie! Nie trzeba się nawet posiłkować sondażami, żeby zauważyć, że m.in. za sprawą książki Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”, wcześniej zaś dzięki pracy księdza Isakowicza-Zaleskiego „Księża wobec bezpieki” społeczne, a właściwie narodowe, zapotrzebowanie na czytanie się wzmaga. Bez wątpienia na głośnym czytaniu historii „Bolka” się nie skończy, pamiętać bowiem należy, że archiwa IPN liczą kilkadziesiąt kilometrów półek z teczkami, a każde kilka metrów to potencjalnie kolejne dzieło, które może zawładnąć wyobraźnią narodu. Oczywiście, żeby zrozumieć sens tego czytelniczego boomu, należy odpowiedzieć na pytanie: co tak bardzo przyciąga uwagę polskich czytelników i powoduje, że początkowy 4000-ny nakład dzieła o „Bolku” w kilka dni wzrasta do niebotycznej liczby 40 tys.? Wydaje się, że najlepszej i trafiającej w sedno odpowiedzi udzielił na to pytanie Janusz Głowacki, który słusznie zauważył (na łamach „Newsweeka”), że „nawet seks nie daje tyle radości, co publiczne ujebanie wielkiego człowieka. To nasza narodowa specjalność”. Zgadzam się z tą diagnozą. Faktycznie: nic tak nie odpręża (nawet seks), jak możliwość zrzucenia naszych indywidualnych słabości i rozmaitych zakrętów w biografii na zmitologizowaną postać, której co prawda to i owo zawdzięczamy, ale nie godzimy się na to, by była lepsza od nas, a także od naszych …