W książce „No Future Book” wprowadziłem do rozważań nad przyszłością książki – a szerzej przecież nad przyszłością kultury – termin „GEN-ISBN”. Potraktowałem go w kategoriach optymistycznego przesłania – tak długo, jak jest w nas ten gen, tak długo trwać będzie nasza kultura. Powtórzę akapit, który tłumaczy pojęcie owego cudownego genu. GEN-ISBN to określenie nadane nowemu pokoleniu czytelników. Sam znak (zastrzeżony patentem) jest kompilacją dwóch skrótów, które zlepione mają stanowić ideę społeczności czytającej. „GEN” to skrót od słowa „generacja”, choć może tu być także traktowany jako po prostu gen, czyli podstawowa jednostka dziedziczności. Wprawdzie umiejętność czytania i rozumienia treści nie jest dziedziczona, lecz wyuczona w trakcie procesu edukacji, w kontekście kulturowym stanowi jednak nasze „dziedzictwo”. ISBN to skrót od International Standard Book Number czyli numeru statystycznego nadawanego każdej książce, dzięki czemu bibliotekarze potrafią ją odnaleźć i odpowiednio sklasyfikować (w Polsce numeracja rozpoczyna się od liczby 83, od 2007 roku poprzedzonej prefiksem 978). ISBN z jednej strony symbolizuje książkę jako pewne dobro materialne oznaczone swoim numerem katalogowym, z drugiej – to symbol szukania i katalogowania, a więc tego, czym jest Internet. GEN-ISBN to zatem pokolenie czytających, dziedzictwo kultury czytania, ale też pokolenie szukających treści w katalogach. To nowi konsumenci słowa, już niekoniecznie drukowanego. Konsumenci, którzy są nadzieją dla przyszłości książki. Nieśmy zatem GEN-ISBN jak najdłużej i jak najdalej, podtrzymujmy go niczym znicz olimpijski. Dla fanów i przyjaciół Królika Jak jednak dotrzeć do młodych, do tej Net Generation, do pokolenia, które wychowało się przed monitorem komputera? Zapewne musimy zaproponować mu takie formy uczestnictwa w kulturze, które jest w stanie zaakceptować. Jedną z nich są platformy społecznościowe oraz miejsca, w których można „publikować siebie”. Należy do nich np. MySpace dla tworzących muzykę, YouTube i Joost dla tworzących filmy oraz Digart czy Flickr dla fotografujących. Są to strony dla twórców, twórców- amatorów oraz dla fanów i przyjaciół Królika. Zauważmy jednak, że płaszczyzny społecznościowej dla piszących i czytających (pomijam tu formy dziennikarskie) tak wypromowanej jak MySpace nie ma. I czym prędzej powinna powstać. Platforma dla generacji ISBN. Dobrym przykładem, jak można spożytkować ludzką wiedzę, zapał i głęboko humanistyczną wolę społecznikostwa w połączeniu z szybką komunikacją, możliwościami przeglądarki WWW, odpowiednim narzędziem do edycji i podłączonym do Sieci domowym komputerem, jest Wikipedia oraz wszystkie inne projekty oparte o narzędzia do edycji Wiki. Na początku lutego 2009 roku tylko angielska część Wikipedii liczyła ponad 2,7 mln haseł, a łącznie było ich już ok. 10 mln w 24 językach; w wersji polskiej było ok. 571 tys. Wikipedia na głowę pobiła każdą inną encyklopedię, choć jest tworzona w większości przez amatorów i niemal w całości przez wolontariuszy. Powołał ją w 1991 roku Jimmy Wales, który wcześniej pilotował komercyjny projekt tworzenia niezależnej encyklopedii. Projekt pochłaniał ogromne środki i straszliwie się ślimaczył. Kiedy pieniądze się Walesowi wyczerpały, dysponował on liczbą zaledwie kilkuset opracowanych haseł. Wówczas postanowił wpuścić je do Sieci i w oparciu o oprogramowanie Wiki umożliwić Internautom edytowanie ich. Po roku miał już 20 tys. haseł w kilkunastu językach. Dziś Wikipedia to nie tylko największa na świecie wolna encyklopedia, ale też wiele dodatkowych użytecznych publikacji typu Open Source (całe przedsięwzięcie oparte jest o wolną licencję GNU Free Documentation License). Projekt obejmuje m.in.: słownik Wiktionary, …