– Ekstrawagancję Leonor Fini wyniosła z domu? – Gdyby Leonor usłyszała Pana pytanie, prawdopodobnie zareagowałaby zgryźliwą ironią. Bo ekstrawagancja jest cechą bardzo wyróżniającą, występującą rzadko, czymś niecodziennym, rodzajem przywileju, formą przybieraną od święta. Dla Fini była jednym z bazowych składników jej osobowości. Nie znosiła naturalności i spontaniczności. Wychowywała się w Trieście, tam dorastała, w otoczeniu matki, babki, ciotek i wuja Ernesta Brauna. To był dom przesiąknięty kobiecą energią, zarówno matka, jak i babka – Dalmatynka – były silnymi osobowościami. Ciotki należały do kobiet wyemancypowanych. Matka nie dała się zdominować mężowi Herminio Fini, który zabrał ją do Argentyny, by tam zamknąć w wielkiej hacjendzie i trzymać jak swą własność. Uciekła od niego z córką, wsiadła na statek i wróciła do Włoch, mimo jego gróźb i szantażu. Wybrała niezależność. Myślę, że dla Leonor to był mocny grunt, na którym wyrastała – w poczuciu pełnej niezależności, w totalnej niezgodzie na jakąkolwiek formę opresji, wykluczenia, ograniczenia wolności. Z drugiej strony, mała Leonor wiedziała, że jest przedmiotem walki pomiędzy rodzicami, tematem dyskusji i kontraktów prawniczych, obiektem sporów adwokatów. Czuła się bohaterką już jako dziecko. Jako kilkuletnia dziewczynka zachowywała się arogancko, odrzucała autorytety, kpiła z nauczycieli. To wszystko jakoś jej uchodziło, mimo bardzo surowego wuja, u którego mieszkała. Wybaczano jej te dziecięce fanaberie może właśnie dlatego, że jako jedyna córeczka skrzywdzonej matki, trzeba ją było szczególnie chronić, zwłaszcza, że co jakiś czas krążyły pogłoski o tym, że ojciec ma zamiar porwać córkę. Na to, jak kształtowała się jej osobowość miał też wpływ sam Triest – miasto wielokulturowe – o splątanych wątkach: łacińskim, germańskim, słowiańskim i żydowskim – i wielogłosowe, z Włochami, Austriakami i Niemcami, Słoweńcami i Chorwatami, Turkami, Grekami, Żydami. W takim otoczeniu łatwiej wyrastać bez kompleksów, zachować otwartą głowę. No i trzeba wspomnieć o gościach w domu rodzinnym Leonor – często gościli tam artyści, choćby James Joyce i Rainer Maria Rilke. Siadywała z nimi przy jednym stole. – Przystankami na jej życiowym szlaku byli mężczyźni nietuzinkowi, żadnego z nich jednak nie poślubiła. Z racji dezaprobaty dla małżeństwa, czy też macierzyństwa? – Kochała mężczyzn o nieokreślonej do końca tożsamości płciowej, o androgenicznych twarzach i posturze. Lubiła pierwiastek kobiecy w mężczyznach i pierwiastek męski w kobietach. Kochała tych, którzy byli niejednoznaczni seksualnie. Sama zresztą wokół siebie tworzyła aurę niejednoznaczności. Lubiła homoseksualistów. Kiedy mówiła „ciocia”, to niemal zawsze z czułością. A formuła małżeństwa nie odpowiadała jej w najmniejszym calu, na ślub zdecydowała się tylko raz, z Federico Venezianim, prawdopodobnie zresztą tylko po to, by mu pomóc w zdobyciu wiz przejazdowych i pobytowych w czasie wojny. Małżeństwo szybko się skończyło, bo Leonor zakochała się w Stanislao Leprim, niespełnionym artyście, który pod jej wpływem rzucił karierę w dyplomacji i poświęcił się malarstwu. Większość życia spędziła w otoczeniu kilku mężczyzn jednocześnie, ideałem był duży dom, z pracowniami dla niej i jej mężczyzn, …