Nie ma chyba na rynku książki w Polsce segmentu, który byłby zdominowany przez jednego gracza w takim stopniu. W sektorze „historyjek z dymkiem” Egmont dzieli i rządzi. I tak jest od lat kilkunastu. Nawet w najlepszych latach PWN nie miał takiej pozycji w dziedzinie słowników i encyklopedii. Co i rusz podgryzał go a to Kurpisz (z encyklopediami), a to Wilga (ze słownikami). Nawet w internecie dawny potentat sobie nie pohulał, bo skutecznie spacyfikowała go nieznana wielu krakowska Fogra zawiązując sojusz z już wtedy liczącym się Onetem… Tak mocno dominująca pozycja jednego tylko gracza powoduje, że choć rynek ten można opisać pod względem jakościowym (z racji na specyfikę łamów, na których publikowany jest raport, nie możemy poświęcić tej – jakkolwiek niezwykle interesującej – tematyce zbyt wiele miejsca, odsyłamy w tym celu do rozmowy z odpowiedzialnym za komiksy w Egmoncie Tomaszem Kołodziejczakiem, która ukazała się w numerze 23/2013 Biblioteki Analiz), ujmowanie jego poszczególnych cech w cyferki napotkać musi spore trudności. Dlaczego? Bo Egmont milczy. Na niewiele zda się ani lektura sprawozdań finansowych, ani ankiet, jakie co roku gromadzi Biblioteka Analiz. Trochę w nich informacji na temat produkcji książkowej czy kanałów dystrybucji, ale o komiksach – tyle, co nic. Nawet składane do Krajowego Rejestru Sądowego dokumenty pozbawione są sprawozdania zarządu, które mogłoby zawierać informacje na temat części przychodów przypadających na komiksy. Jak więc opisać tę różnorodną materię, ująć ją w liczby, nie mając dostępu do tych najważniejszych? Ilu i ile? Nim przejdziemy do złotówek, rzućmy okiem na materię, której chcemy zaglądać do portfela. Obraz rynku komiksów w Polsce tworzy kilku liczących się edytorów oraz tzw. plankton, czyli drobnica. Jak już powiedzieliśmy, czołowe i niezagrożone miejsce należy tu do Egmontu, w rękach którego leży ponad połowa segmentu – bez względu na to, które z parametrów będziemy brać pod uwagę (obrót, sprzedaż egzemplarzowa, liczba nowości, liczba recenzji i omówień w prasie itp.). Wśród wydawców, którzy potencjałem mu nie dorównują, kształtują jednak szeroko rozumiane środowisko, wymienić należy (kolejność przypadkowa): Kulturę Gniewu, Timofa i Cichych Wspólników, Mucha Comics (duński wydawca działający na polskim rynku), Centralę, Ongrysa (piękna nazwa) i Taurus Media (dwie ostatnie nie zgodziły się na udostępnienie informacji o sobie…). Są to firmy, które publikują komiksy stosunkowo regularnie i tylko komiksy. Nie wliczamy zatem do tej grupy podmiotów, którym przydarza się z nimi romansować, chociaż z romansów tych rodzi się potomstwo tyleż liczne, co wartościowe jakościowo (Nasza Księgarnia i seria „Fistaszki”, przede wszystkim jednak Prószyński Media mający właściwie monopol na „Tytusa”). 2013 rok to mocne wejście na rynek Wydawnictwa Komiksowego, które – jeżeli wystarczy mu determinacji (i środków!) mocno jeszcze namiesza na tej półce. Nie bierzemy również pod uwagę firm, dla których komiksy to tylko część działalności (Instytut Pamięci Narodowej czy Muzeum Powstania Warszawskiego oraz inne placówki edukacyjne czy muzealne). Włączyć do tego grona należy też wydawców mangi, czyli komiksu japońskiego. Jest ich niewielu, ale z racji na płodność trudno nie zauważyć. Swoją drogą, mangi początkowo nie zamierzaliśmy w ogóle brać pod uwagę w niniejszym opracowaniu. Bo niszowa, bo kulturowo obca, bo… No właśnie. Bo co? Ostatecznie o włączeniu przesądziła niezwykle ciekawa rozmowa z Janem Godwodem, właścicielem największego w kraju wydawnictwa mangowego Studio JG, oraz przejrzenie niezliczonych zeszytów, którymi ponoć zaczytują się nasi nastolatkowie (zwłaszcza dziewczęta w wieku 14- 16 lat, do których są adresowane osobne linie estetyczne) i osoby w wieku 20-25 lat (tu dominują panowie), główni odbiorcy tej formy edytorskiej. Firma Godwoda konkuruje z takimi oficynami jak Waneko czy JPF (Japonica Polonica Fantastica), która sygnuje takie serie jak „Naruto” czy „One Piece”. Sam Godwod mówi o siedmiu wydawcach mangi w Polsce. Ale liczy się trzech. Wśród firm publikujących efemerycznie, niekiedy zahibernowanych, znalazły się m.in.: K&L Press, Post, Smallpress, Pro-Arte, Zin-Zin Press, BM Vision (wydawca słynnego Wilqa, który ukazuje się nakładem autorów – Tomasza i Bartosza Minkiewiczów), Znakomiks czy Wizuale, dzięki którym ukazał się cykl z pierwszym w „nowej” Polsce superbohaterem, a mianowicie Białym Orłem, udanie naśladującym amerykańskie wzorce. Do edytorów, którzy komiksy traktują jako incydentalne uzupełnienie oferty, zaliczyć powinniśmy Ambera (komiksy „Hobbit” i „Gra o tron”– trudno się dziwić chęci pójścia za ciosem), WAM, Czarną Owcę, Heliona („Zen Steve’a Jobsa”), W.A.B. (mająca wiernych fanów seria o kocie Simonie, którą ponoć chciano wydać w formie… audiobooka), Muzę (przede wszystkim „Kapitan Kloss” – daj Boże takie „uzupełnienie”, ale i komiks erotyczny – choć jeden zeszyt) czy Albatrosa (cykl „Mroczna wieża”, pod którą podpisał się m.in. Stephen King). A i tak pozycję lidera zajmuje w tym gronie Nasza Księgarnia, mająca za sobą doświadczenie (chyba nie do końca udane) z edycją komiksowej wersji animowanego mega hitu pod tytułem „Włatcy Móch” oraz znacznie lepiej radzących sobie zbiorów „Fistaszków” z lat 1950- 1968 (w sumie dziewięć tomików), których sprzedaż – jak na komiksy – nie przynosi wstydu (niestety, firma nie zgodziła się na upublicznienie danych handlowych). Cóż jednak może być ciekawszego od parametrów, dzięki którym określić możemy lukratywność (atrakcyjność inwestorską?) analizowanego segmentu wydawniczego? Nie wdając się w jego rentowność (u lidera oszacowanie jej jest po prostu niemożliwe – firma wydaje przecież także książki i czasopisma, Bóg jeden raczy zatem wiedzieć, jak księgowane są jej koszty stałe, a reszta rynku nie opływa w luksusy), postarajmy się skupić na przychodach, jakie wydawcy mogą osiągać ze sprzedaży swoich tytułów. W środowisku mówi się, że jest mało możliwe, by te mogły być większe niż 10 mln zł. Najczęściej mówi się o kilku milionach, co jest – jak wiadomo – określeniem nieszczególnie precyzyjnym. Kilka to bowiem zarówno 4, jak i 7 albo 9 mln zł. Pytany o to Tomasz Kołodziejczak zamyśla się i mówi „o rynku wartym ok. 10 mln zł” – zachęcam do lektury wspomnianej już rozmowy. Święcący mu w oczy w jej trakcie monitor kryje wiele interesujących nas danych. Ale co z tego? Mina pokerzysty to jego (interlokutora, nie monitora) święte prawo. I to tyle, jeżeli chodzi o wielkość rynku. 10 mln zł odpowiada przychodom nie średniego, a wręcz niewielkiego wydawnictwa o profilu ogólnym, którego oferta oparta jest o książki. Potencjał zatem skromniutki… Ile wydają? Ponieważ nie wiemy, ile zarabiają, spróbujmy się dowiedzieć, ile… wydają. Nie kasy, rzecz jasna, a tytułów. To akurat informacja, którą szczęśliwie podzielił się z nami i dominator. Dzięki temu mamy dane na temat liczby nowości, jakie ukazały się w latach 2010-2013 (tutaj naturalnie znalazła się tzw. prognoza – ponieważ jednak rok ma się ku końcowi, zakładamy, że stan ten ulegnie ledwie niewielkiej korekcie). Największym wydawcą jest, rzecz jasna, Egmont (32), ale tuż za nim plasuje się Centrala (30), dalej Timof (22), Kultura Gniewu (16) oraz Wydawnictwo Komiksowe (14). Reszta edytorów (tych, którzy odesłali ankiety) może się pochwalić zdecydowanie skromniejszą produkcją. Gdyby jednak do statystyk włączać mangę, to właśnie firmy takie jak Studio JG czy JPF zajęłyby pozycję liderów, albowiem ich nakładem ukazuje się obecnie średnio 40 nowości rocznie (stanowi to nieco mniej niż jedną czwartą całej produkcji mangowej w Polsce liczonej przez Godwoda na 180 pozycji, co i tak przebija liczbę nowości u wszystkich pozostałych uczestników tego sektora, nie włączając Egmontu). Jakby jednak nie liczyć, komiksy stanowią niewielki ułamek wprowadzonych rokrocznie do sprzedaży tytułów książkowych – a metodologię dodatkowo komplikuje fakt, że niektórych tytułów nie sposób jednoznacznie zakwalifikować do wydawnictw zwartych lub ciągłych. A może książkowych serii? Im bardziej jednak wchodzimy w ten las, tym w nim gęściej i o znalezienie drogi do celu trudniej. Sądząc z liczby realizowanych przez wydawców wznowień i dodruków można dojść do wniosku, że rynek historyjek z dymkiem, podobnie jak cały rynek książki w Polsce, nowościami stoi. Informacji na ten temat udzieliła nam garstka firm. Szafowanie nimi, a już …