Spotykamy się w przestrzeni wirtualnej… Tak, okazuje się, że tak jest łatwiej i szybciej znaleźć czas w kalendarzu niż fizycznie. To nieliczne zalety obecnej sytuacji. Dobry przykład to organizowane ostatnio różne wirtualne targi, które odniosły ogromny sukces i wypełniły lukę po tych w tradycyjnej formie. Oczywiście, czym innym jest rozmowa face-to-face, ale chyba jeszcze długo takich spotkań jednak nie będzie. Niedawno zakończyła się druga edycja Wirtualnych Targów Książki organizowanych przez Empik. Jak wynika ze statystyk, w 60 zorganizowanych spotkaniach autorskich uczestniczyło 1,2 mln widzów. To dwa razy tyle niż w maju, kiedy odbyła się pierwsza edycja wydarzenia. Podobnie jest z liczbą zakupionych książek (120 tys. egz. książek w maju i 270 tys. egz. w październiku). Z czego wynika, pana zdaniem, ta różnica? Czy to dlatego, że majowe wydarzenie trwało sześć dni a jesienne – dwanaście? Dłuższy czas trwania targów na pewno zaprocentował. Wydłużyliśmy termin, ponieważ dzięki temu mogliśmy zrealizować jeszcze więcej interesujących spotkań autorskich. Jak już pani wspomniała, łącznie odbyło się ich 60, z udziałem 1,2 mln czytelników. To robi wrażenie i bardzo cieszy. Zastanawiamy się, jak to zrobić, aby nie wydłużając czasu trwania targów, ciągle powiększać tę liczbę. Czy w tej edycji odbyło się więcej książkowych premier niż w maju? Tak. Wiosną wielu wydawców z powodu niepewności wywołanej pandemią zdecydowało się na przełożenie planowanych premier, dlatego w edycji jesiennej czekało nas dwukrotnie więcej nowości. Kalendarz wydawniczy polskich wydawnictw układał się zawsze pod targi majowe i krakowskie. W tym roku książki, które miały być wydane w maju nie ukazały się – zostały przełożone na jesień. To zrozumiałe, przecież wydawcy zostali pozbawieniu jednego z głównych kanałów sprzedaży, bo salony w galeriach handlowych i księgarnie były wówczas zamknięte… Początkowo wszystkim podmiotom rynkowym towarzyszyła duża niepewność związana z nową sytuacją, jednak okazało się, że w przypadku sprzedaży mocnych tytułów, znanych nazwisk, kanał internetowy przejął znamienitą część sprzedaży. Dzięki temu udało się odbudować kilkadziesiąt procent obrotu. Ci, którzy zaryzykowali, nie żałują tego, bo to generowało gotówkę, która pozwalała spłacić zaliczkę, a ta pozwalała zadbać o dodruki. Warto mieć świadomość tego, że jeśli dochodzi do sytuacji, gdy w tym samym momencie, w tym samym cyklu promocyjnym ukazują się książki z tego samego gatunku, powiedzmy, trzech głośnych autorów, to per saldo czytelnik nie kupi wszystkich trzech czy nawet dwóch tytułów, tylko wybierze jeden z nich. Po kolejną przyjdzie, ale za tydzień lub za dwa miesiące. Ale w międzyczasie wydawcy zaczynają poszukiwania gotówki, uruchamiają promocje, przeceny. W rezultacie zarabiają mniej. Z końcem października było dużo mocnych premier, ale część przeniesiono wręcz na pierwszy kwartał przyszłego roku. I myślę, że to była dobra decyzja. Bo w pierwszym kwartale jest plaża wydawnicza. Wróćmy do pytania o sukces drugiej edycji targów. Z czego on jeszcze wynika? Myślę, że na ten sukces wpłynęło wiele czynników. Poza większą ofertą targową, większą liczbą wydawców, większą liczbą tytułów i większą liczbą promocji, było również więcej naszych działań marketingowych i PR. Na pewno mieliśmy więcej czasu niż na wiosnę. Wtedy to był rollercoaster. Ilu wydawców wzięło udział w jesiennej edycji? Do targów przekonaliśmy dużą liczbę wydawców, bo aż 110. Były to zarówno większe grupy wydawnicze, jak i mniejsi niezależni wydawcy, co pozytywnie wpłynęło na urozmaicenie oferty targowej. A jak to wyglądało przy pierwszej edycji? W pierwszej edycji było z nami 42 wydawców, a więc wzrost jest niemal trzykrotny. Co trzeba było zrobić, żeby wziąć udział w targach? Wystarczyło przesłać zgłoszenie, które następnie było przez nas weryfikowane. Na naszej stronie internetowej umieściliśmy formularz, przez który każdy wydawca mógł się zgłosić. A koszty? Organizacja tego typu przedsięwzięcia jest z pewnością kosztowna. Chociażby rozmowy w ramach studia festiwalowego były tłumaczone na język migowy, do tego dochodziły koszty tłumaczenia spotkań z udziałem zagranicznych twórców… Wirtualna formuła wydarzenia, oprócz możliwości dotarcia do milionów widzów w dowolnym miejscu w kraju, ma także niewątpliwą zaletę pod względem ograniczenia kosztów. Można powiedzieć, że oprócz kosztów realizacji technicznej, które wzięliśmy na siebie, wystarczyły same chęci i zaangażowanie zespołu. A odnosząc tradycyjne targi do targów wirtualnych, to znaczące udogodnienie zyskały same wydawnictwa, którym odeszły koszty wynajęcia i wyposażenia stoiska czy delegacji do innego miasta. W drugiej edycji zaprezentowaliśmy ponad 30 tys. tytułów, co nie byłoby możliwe na stoiskach fizycznych. Była to też szansa na ożywienie backlisty. Nowości nowościami, ale były dostępne też książki wydane dwa czy …