W wieku 87 lat zmarł Gabriel García Márquez, jeden z najwybitniejszych pisarzy, którzy debiutowali po drugiej wojnie światowej. Nagrodzony w 1982 roku literacką Nagrodą Nobla, autor tak ważnych dla literatury dzieł jak „Sto lat samotności” i „Miłość w czasach zarazy”. Jego twórczość wymyka się szufladkowaniu, choć stawiany jest na półce zwanej „realizmem magicznym”, w istocie tworzył niekończącą się opowieść o meandrach ludzkiego życia, o pragnieniach, lękach, o starości, samotności, ale też o pierwszej inicjacji, o miłości, o pięknie. Outsider Był najbardziej znanym Kolumbijczykiem, ale zmarł w Meksyku. Wielu krytyków wytykało mu jego poparcie dla Fidela Castro, lewicowe sympatie, częste odwiedziny na Kubie. Pisarz bronił swoich poglądów w wywiadach i książkach, konsekwentnie, ale mało przekonująco. Tak naprawdę uciekał od polityki, bardziej zafascynowany rewolucyjnym duchem poezji José Juliána Martí y Péreza, niż komunistyczną propagandą Castro. Tak naprawdę, mimo obyczajowej odwagi, Márquez w swojej twórczości, ale też wyobrażeniach sprawiedliwości społecznej, tkwił głęboko w XIX wieku. Także literacko, wydaje się że znacznie bliżej mu do Tomasza Manna niż Julio Cortázara. Nawet pisząc o historii erotycznego spotkania dziewięćdziesięcioletniego starca z nastoletnią dziewicą, Márquez pozostawał rozczulająco staromodny. Kochał świat, który przeminął, świat własnego dzieciństwa, i taki też obraz pokazywał w książkach. Stąd tak wiele w nich samotności, uczucia wyobcowania, potrzeby ucieczki we własny, wewnętrzny świat. W 1982 roku Márquez otrzymał literacką Nagrodę Nobla za „powieści i opowiadania, w których fantazja i realizm łączą się w złożony świat poezji, odzwierciedlającej życie i konflikty całego kontynentu”. To prawdziwe podsumowanie, jednak nie pełne. Márquez był przede wszystkim wspaniałym gawędziarzem, mógł snuć na dziesiątkach stron drugoplanowe historie, by w ten sposób budować atmosferę tej gęstej, ale też bardzo reporterskiej prozy. Dbał o szczegóły, zarówno w opisach miejsc, jak i ludzkich emocji, snów, marzeń. Właśnie to stawia go w jednym rzędzie z Tomaszem Mannem, choć podobnie jak Argentyńczyk Jorge Luis Borges lubił penetrować podświadomość. Wbrew pozorom był dużo mniej rozpolitykowany niż jego wielki adwersarz i równie wybitny prozaik, też już nieżyjący Peruwiańczyk Mario Vargas Llosa, czy wybitni pisarze z Meksyku – Octavio Paz i Carlos Fuentes. Nie jest prawdą, że Márquez był politycznym radykałem, był outsiderem, a jako pisarz interesował się wnętrzem człowieka, a nie procesami dziejowymi. Władza opiera się na strachu Choć nie zawsze, bo trzeba przypomnieć wczesne książki jak: „Szarańcza”, „Nie ma kto pisać do pułkownika”, a zwłaszcza genialna „Zła godzina”. Ta ostatnia powieść z 1962 roku była przenikliwą analizą nieudolności despotycznej i skorumpowanej władzy, która za wszelką cenę chce zachować przywileje, tak polityczne, jak i finansowe. Na drzwiach mieszkań ktoś nocą przykleja oskarżycielskie informacje, które burzą spokój wielu rodzinom. Sprawujący władzę w mieście ambitny alkad próbuje przywrócić ład, zaprowadzając godzinę policyjną i tropiąc winnego. Znajduje jednak zaledwie kozła ofiarnego, a bardziej niż śledztwo i ewentualne wymierzenie sprawiedliwości interesuje go stan konta. Z sytuacją w miasteczku nie radzą sobie też lokalne autorytety, sędzia Arcadio czy dobiegający emerytury ksiądz Angel. Każdy zresztą woli przymknąć oczy na zło. I choć w mieszkańcach …