Kolejny rok na prowadzonym przez Instytut Badań Literackich Kursie Kreatywnego Pisania prowadzę zajęcia pt. „Pułapki pisarskie”. Uczestnikom opowiadam o tym, na co trzeba zwracać uwagę, pisząc, bo czytelnik bywa niezwykle spostrzegawczy, a gdy wyłapie błąd, potrafi być bezwzględny. Oczywiście błędów nie da się nigdy uniknąć, bo przecież nie myli się ten, kto nic nie robi. Jednak w pisarstwie wielu błędów można się ustrzec, przestrzegając pewnych reguł. Jedną z nich jest zasada zmyślania z głową i liczenia się z konsekwencjami, bo czytelnik sprawdzi wszystko. Mam taki zwyczaj, że na wakacje zawsze zabieram jedną lub dwie (zależy od długości wyjazdu) powieści z dzieciństwa. W tym roku padło na Zbigniewa Nienackiego i oczywiście na jego „Pana Samochodzika”. Wszystko trochę za sprawą filmu, który miałam wątpliwą przyjemność jakiś czas temu oglądać i o czym w swoim czasie tu napisałam. Ale też dlatego, że w pracy awansowano mnie na stanowisko kustosza, więc nieśmiertelne powiedzenie kolegi Bigosa z powieści „Niesamowity dwór” zaczęło dotyczyć i mnie. Całą drogę na wakacje powtarzałam sobie bowiem: „Stówą, pani kustosz” i… tradycyjnie jak Pan Samochodzik, ilekroć nie jechałam autostradą, tylekroć wlokłam się czterdziestką, by tak jak on podziwiać widoki. Na wyjazd zabrałam ze sobą trzy powieści z cyklu o słynnym detektywie. Jako pierwszą zaczęłam czytać wydaną po raz pierwszy w 1975 roku powieść „Pan Samochodzik i tajemnica tajemnic” i już pierwszego wieczora stwierdziłam, że dawno bym to przeczytała, gdyby nie… szperanie w internecie. A po cóż to szperałam? By co nieco sprawdzić. Nienacki miał bowiem zwyczaj pouczania swojego czytelnika. Dziś myślę, że powodowały nim kompleksy. Chciał być dla kogoś mentorem, a w czasach, gdy młodzież miała jeszcze jakieś autorytety, jego alter ego, czyli Pan Samochodzik vel Tomasz NN (Tomasz, bo to było drugie imię autora, a NN to nawiązanie i do nazwiska Nowicki, i do pseudonimu Nienacki), było dla wielu autorytetem. Tym razem, czytając jego powieść, sprawdzałam podawane przez niego informacje, a więc: historię Johna Dee, Edwarda Kelleya, Dawida Katza oraz Wielkiego Rabina Loewe, choć przecież wiedziałam, że Nienacki, pisząc powieść, nazmyślał sporo. Bo o ile John Dee i Edward Kelley zapisali się nawet w polskiej historii jako goście Stefana Batorego, to Dawid Katz nie istniał. W rękopisie powieści autor pierwotnie dał mu na imię Mordechaj. Co z innymi jego pomysłami? Już wiele lat temu podczas pobytu w Pradze i wycieczki zarówno na Złotą Uliczkę, jak i przede …