– Opowiesz, jak zaczęła się twoja przygoda z pisaniem? – Dawno, dawno temu, za siedmioma lasami i siedmioma górami żyła sobie dziewczynka z zezem zbieżnym lewego oka i lekką nadwagą. Czy była szczęśliwa? Otóż bardzo! Bo zawsze chciała nosić okulary, a jedzenie wprawiało ją w tak dobry humor, że żadne skutki uboczne nie były w stanie go popsuć. Dziewczynka miała jeszcze jedną pasję – pisanie. Pewnego dnia poznała dobrą wróżkę – Danutę Wawiłow. Dziewczynka zrozumiała, że pisanie to jest coś, czego trzeba się nauczyć i że wróżka jej w tym pomoże. Tak to się zaczęło... Miałam wtedy 12 lat i byłam zielona jak pierwsze papierówki. – Co sprawia ci więcej radości: tworzenie tekstu czy ilustrowanie? – Ach, zapomniałam wspomnieć, że dziewczynka z zezem i nadwagą lubiła również rysować! Rysowała zanim nauczyła się pisać – jak wszystkie dzieci. Ale potem poszła na kółko plastyczne, na którym trzeba było rysować tak, żeby pani była zadowolona. A pani była zadowolona wtedy, kiedy martwa natura była jak żywa. Więc na długi czas zraziła się do rysowania. Jednak nadrabiała pisaniem. Czuję się przede wszystkim poetką, potem pisarką, a dopiero potem ilustratorką. Co sprawia mi największą radość? Wiersz, proza i obraz to trzy różne rodzaje przyjemności. Przy czym prawdziwa przyjemność pojawia się dopiero po stworzeniu „dzieła” (pod warunkiem, że „dzieło” nas stuprocentowo satysfakcjonuje, co nie zdarza się aż tak często, a jeżeli się zdarza, z reguły trwa krótko – taka natura twórcy, że poprawiałby w nieskończoność sam siebie). Tworzenie to nie jest jakieś czarowne zajęcie. Wiąże się ono z wielką koncentracją i wysiłkiem. Ale kiedy już się trochę odsapnie i kiedy się poczuje, że dotknęło się czegoś ulotnego, wtedy przez chwilę jest się ptakiem. – W jednym z wywiadów powiedziałaś, że twoje książki skierowane są do całej rodziny. Ostatnio na rynku wydawniczym pojawił się bardzo ciekawy tytuł – „Obczyzno moja” – określany jako twoja debiutancka powieść dla dorosłych. Tylko dla dorosłych? Określiłabyś jakieś granice wiekowe dla tej lektury? – „Obczyzno moja” to powieść dla dorosłych. Nie wszystkich, zapewne. Nie jest to ani książka łatwa, ani przymilna, zarówno jeśli idzie o temat, jak i formę. Tytuł jest nieco dwuznaczny, a nawet prowokacyjny – z jednej strony nawiązuje do mickiewiczowskiej inwokacji, z drugiej – jest jej zaprzeczeniem. Ojczyzna, jeśli nie traktować jej posągowo, to nie jest jednolity twór. Dużo w niej zgrubień i zrostów. Ojczyzna nie jest rajem, choć takie są jej narodowe ambicje, jest czymś więcej. Będąc zaś czymś więcej, wymyka się tandetnemu patosowi i czarno-białym podziałom. Wkracza w strefę światłocienia,przestrzeni filozofów, a nie polityków. Ojczyzna jest w nas, bo człowiek również jest miejscem. Ten egzystencjalny wymiar interesuje mnie najbardziej. – Książka „Obczyzno moja” koresponduje z tematem patriotyzmu, tak intensywnie podejmowanym w tym roku. Miłości ojczyzny, której ciągle się uczymy. I nie jest to łatwe. – To prawda. „Obczyzna” świetnie wstrzeliła się w narodowe rocznice. Nie był to jednak celowy zabieg. Książka powstawała siedem lat. Rodziłam ją w bólach, ponieważ babrałam się we własnych bebechach, co zawsze jest najtrudniejsze. Mierząc się z Polską, mierzyłam się sama ze sobą. Miłość do ojczyzny – boję się narodowej egzaltacji – również na poziomie języka (a co dopiero czynu!). Nie wiem, czy miłości w ogóle można się nauczyć. Miłość trzeba dostać, żeby potem móc ją przekazać dalej. Ale jedno jest pewne – kto nie kocha swoich bliskich i nie szanuje drugiego człowieka, nie będzie kochał i szanował swojej ojczyzny. Z ojczyzną jest trochę jak z rodzicem. …