Co panu przyszło na myśl, by w tak trudnych czasach dla stacjonarnego handlu książkami, do tego w czasie pandemii otworzyć antykwariat?
Na rynku książki antykwarycznej działam już 15 lat. Początkowo sprzedawałem książki wyłącznie przez internet, przez Allegro. To były moje początki, tak zdobywałem pierwsze umiejętności. Później – przez 12 lat – miałem szczęście współtworzyć i współprowadzić dobry warszawski Antykwariat Kwadryga przy ul. Wilczej. W wyniku różnych koncepcji na życie i na rozwój biznesu rozstałem się ze swoim wspólnikiem Arturem Jastrzębskim. On nadal z powodzeniem prowadzi Kwadrygę, a ja postanowiłem otworzyć własny – całkowicie autorski – antykwariat na warszawskiej Pradze. To jest moja ulubiona dzielnica, ale też mieszkam niedaleko stąd. Tu jest mi dobrze i mogę realizować swoje pomysły. Prowadzę antykwariat w taki sposób, żeby mieć z tego jak najwięcej przyjemności.
I brać wyłącznie na siebie odpowiedzialność za biznes…
Tak. A czy to są trudne czasy? Wydaje mi się, że są takie same jak przed pięcioma czy dziesięcioma laty. Zainteresowanie dobrą książką z przeszłości jest duże, a nawet można powiedzieć, że rosnące.
To dobra wiadomość!
Tak, książki z drugiej ręki są coraz bardziej doceniane. Właśnie w związku z tym, że oferta księgarń, jak i oferta współcześnie działających wydawnictw jest taka, jaka jest (można by poświęcić temu odrębny artykuł), to czytelnicy coraz częściej szukają dobrych książek – dobrze napisanych, dobrze wydanych, ciekawie zaprojektowanych – właśnie w antykwariatach.
Ile klient wydaje średnio w pańskim antykwariacie?
A to bardzo różnie. Staram się dostosować swoją ofertę do różnych możliwości finansowych klientów. Mam więc książki tanie i mam też publikacje droższe. Można u mnie kupić „Zbrodnię i karę” w trzech różnych wydaniach. I niezbyt zamożny student wyjdzie ode mnie z książką, i ktoś, kto szuka czegoś bardziej wyrafinowanego. Czasem paragon opiewa więc na 10-20 zł, a innym razem – na 200 zł i więcej. A jeśli ktoś kupuje plakat czy inną grafikę, to cena jest jeszcze wyższa.
Właśnie! Porozmawiajmy o ofercie. Lokal ma niestety ograniczoną powierzchnię. Ile mieści się w nim książek?
To prawda, lokal jest mały, zajmuje 33 mkw. Całe szczęście jest dość wysoki, więc regały mają po 3,2 m. A książek, szczerze mówiąc, nie przeliczyłem skrupulatnie, ale jest tu około 5 tys. tytułów. Plus plakaty, pocztówki i dość dużo czasopism z okresu PRL-u.
Jakie to czasopisma?
To dobre tytuły, takie jak „Projekt”, „Ty i ja”, „Polska”, „Stolica”, „Przekrój”, „Szpilki”, czyli takie pisma, które były dobrze zaprojektowane, wyróżniały się jakością i ciekawą treścią.
Oprócz sprzedaży stacjonarnej cały czas kontynuuje pan sprzedaż przez internet, w tym na Allegro…
Allegro jest największym kanałem sprzedaży książki używanej. Większość klientów, która szuka takiej książki, pierwsze kroki kieruje właśnie tam. Ale rozwijam też własny sklep internetowy: https://antykwariat-zakladka.pl, m.in. po to, aby uniknąć kosztów związanych z prowizją Allegro. Stoję więc na trzech nogach: sprzedaż w lokalu, sprzedaż przez swoją stronę internetową i sprzedaż przez Allegro.
A która z tych trzech nóg jest najsilniejsza?
Ta trzecia. Sprzedaż przez własny e-sklep wymaga czasu, a ponieważ wystartowałem w sierpniu 2021 roku, to w pierwszej kolejności skupiłem się na urządzeniu lokalu, a dopiero od niedawna pracuję nad stroną internetową i e-sklepem. Ale wierzę, że z czasem przyniesie to owoce.
Nie widzę szyldu przy wejściu…
To prawda, działam już pół roku, a jeszcze nie mam szyldu, ale pojawi się on w najbliższych dniach. Chociaż w dzisiejszych czasach najlepszym szyldem jest Facebook i Instagram.
A trochę takim drogowskazem jest wizerunek Deyny przy wejściu!
A tak. Ale to jest inicjatywa mojego sąsiada, szewca, który jest wielkim kibicem Legii.
Jak pan wspomniał, oferta w antykwariacie jest całkowicie autorska. Jakie gatunki są w kręgu pana zainteresowań?
Ponieważ lokal jest mały, bardzo dbam o to, żeby mieć na półkach naprawdę to, co najlepsze. I wcale nie mam na myśli, że najdroższe. Raczej chodzi mi o wartość merytoryczną, artystyczną, ponadczasową. Najlepiej sprzedającym się działem jest klasyka literatury światowej. Czytelnicy poszukują Kafki, Dostojewskiego, Joyce`a, tego, czego, moim zdaniem, brakuje w księgarniach. Mam też sporo polskiej poezji i prozy. Dość rozbudowany jest dział z naukami humanistycznymi, o sztuce i historii. W ofercie są również książki o Warszawie. Varsaviana to w zasadzie jedyny dział, którym jestem trochę rozczarowany, bo spodziewałem się, że właśnie tutaj, na Pradze, gdzie przychodzi sporo turystów, ten dział będzie wzbudzał większe zainteresowanie.
A książki dla dzieci? Przy wejściu widziałam kilka tytułów.
Rzeczywiście, mam trochę książek dla dzieci. Ale to starsze tytuły, które mają wartość antykwaryczną. Książki wydawane w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych i siedemdziesiątych były ładnie zaprojektowane, Butenko, Szancer czy Stanny – ich nazwiska są gwarantem wysokiego poziomu szaty graficznej. To jest klasa i warto takie książki mieć. I zbierać. Dla sentymentu lub budowania kolekcji.
A encyklopedie, słowniki?
Odmawiam ich zakupu, chyba że są to słowniki czy encyklopedie wydawane przed wojną, wtedy mają wartość antykwaryczną. Bardzo często dzwonią też klienci, którzy chcą sprzedać podręczniki szkolne. Takich publikacji też odmawiam.
Czy na rynku książki antykwarycznej można mówić o sezonowości?
Na pewno przed Gwiazdką jest w antykwariacie większy ruch i mam wrażenie, że ożywienie jest też na początku roku akademickiego, kiedy studenci szukają lektur. Natomiast z doświadczenia mogę powiedzieć, że jest pewne falowanie, ale jest ono trudne do uchwycenia, do opisania, dlaczego jest tak, a nie inaczej. Czasami miesiące wakacyjne bywają słabe, a innym razem całkiem dobre. Nie ma tu jakiejś zasady.
Powiedział pan w jednym z wywiadów, że antykwariat jest dla pana czymś więcej niż tylko skupem i sprzedażą książek.
Antykwariat to nie tylko sprzedaż, nie tylko skup, ale to też miejsce codziennych spotkań. One są najistotniejsze. Z klientami, którzy też są czytelnikami, prowadzę rozmowy o książkach i wszystkim, co jest z nimi związane. Wiele się od nich dowiaduję i mam nadzieję, że oni też wychodzą wzbogaceni. Udało się mi się też zorganizować już kilka spotkań dla szerszego grona. Jednak w ostatnim czasie, z uwagi na pandemię, wstrzymałem się przed tym, aby skupiać na małej przecież powierzchni większą liczbę osób. Najciekawsze spotkanie odbyło się przy okazji promocji publikacji o architekturze warszawskiej Pragi, wydanej przez Centrum Architektury, czyli książki „PRA. Ilustrowany atlas architektury Pragi”. To wydarzenie wzbudziło duże zainteresowanie, było ponad 20 osób. A autorzy niezwykle ciekawie opowiadali.
Jak to się stało, że trafił pan właśnie do lokalu przy ulicy Inżynierskiej. I czy otrzymał pan wsparcie ze strony władz lokalnych czy władz miasta?
Bardzo lubię Pragę, a szczególnie tę okolicę. Uważam, że ulica Stalowa to jedna z ładniejszych ulic w Warszawie i marzyło mi się, żeby właśnie na niej otworzyć lokal. Nie udało się niestety wygrać przetargu. Trochę przypadkiem trafiłem na pobliską ulicę Inżynierską, gdzie wystartował kolejny przetarg. Mogli w nim wziąć udział przedstawiciele wybranych branż. W sumie o lokal rywalizowało sześć osób, łącznie ze mną. I wygrałem! Jestem bardzo z tego zadowolony. To jest dość ruchliwe miejsce, niedaleko jest stacja metra i Dworzec Wileński. Próby pomocy ze strony miasta są, moim zdaniem, epizodyczne. Kiedyś był pomysł, aby ulica Chmielna, w samym centrum miasta, stała się ulicą antykwariuszy i księgarzy. Zorganizowano jeden czy drugi przetarg, ale bez spektakularnego efektu. Chyba zabrakło konsekwencji.
A jak podsumowałby pan te pół roku na Inżynierskiej?
Jestem pozytywnie zaskoczony, dużym lokalnym zainteresowaniem tym miejscem. Zdziwiło mnie bardzo to, że większość moich klientów to ludzie z okolicznych ulic, ludzie ze starej i nowej Pragi. I to jest bardzo przyjemne. To już są zwykle stali klienci, dobrze znane mi twarze. Myślę, że to jest bardzo rozwojowa sprawa. W tej okolicy mieszka dużo osób czytających książki, osób z kulturalnymi ambicjami.
Pewnie też zgłaszają się do pana z tytułami, których poszukują?
Tak, koncepcja antykwariatu ewoluuje, bo staram się reagować na potrzeby osób odwiedzających antykwariat. Zorientowałem się, że w okolicy mieszka sporo ludzi ze Wschodu. Dla nich mam trochę wydań w ich języku. Dla turystów, którzy odwiedzają Pragę, staram się mieć wydania angielskie, francuskie i inne.
Nieodłączną częścią pana pracy jest też skup książek. Zapewne odwiedza pan różne domy i widzi, jakie księgozbiory Polacy mają…
Z tym bywa rozmaicie. Różna jest świadomość wartości książki, różne jest rozumienie słowa „księgozbiór”. Czasem bywa zabawnie, gdy ktoś mówi, że ma do sprzedania duży księgozbiór, a w rzeczywistości to zaledwie 30 książek. Dla niektórych Polaków 30 książek to jest duży księgozbiór! To niestety przejaw niskiego poziomu czytelnictwa, naszego zacofania czytelniczego.
Na zdobywanie książek poświęcam poniedziałki, lokal jest wtedy zamknięty, a klientów zapraszam od wtorku do soboty. A w poniedziałki odpowiadam na zgłoszenia i jeżdżę po mieszkaniach.
I jak to wygląda? Przyjeżdża pan do klienta i kupuje wszystko „jak leci”?
Nie, właśnie nie. Przez to, że mam ograniczone warunki lokalowe, to wybieram to, co mnie interesuje. Czasem biorę więcej książek, a wtedy – za porozumieniem – przekazuję książki do Fundacji Zmiana, która ma po sąsiedzku siedzibę. Fundacja robi bardzo dobrą robotę, bo takie niechciane książki ocala przed wyrzuceniem i trafiają one do bibliotek w zakładach karnych. A te biblioteki, w przeciwieństwie do publicznych, są niedoinwestowane.
Na rynku skupu książek działają takie firmy jak Skupszop, czyli portal, na którym można kupować, jak i sprzedawać książki.
Technologicznie to jest majstersztyk, logistycznie też to jest dobrze dopracowane. Ale myślę, że na rynku jest miejsce i dla potentatów, i dla takich antykwariatów jak mój.
Według Ogólnopolskiej Bazy Księgarń w całej Polsce działa ponad 140 antykwariatów. Ale są też różne firemki czy też osoby, które dają ogłoszenia typu: „skupuję książki”.
Przypuszczam, że te firmy i ogłoszenia o skupie książek są dawane przez sprzedawców tych książek. Nie ma oddzielnego skupu i rynku sprzedaży.
Czy to są antykwariusze, czy handlarze?
Ja tego nie rozróżniam. Można być antykwariuszem i bez lokalu. Jeśli ktoś się zajmuje książką i wykazuje przy tym jakąś wiedzę i szacunek do książki, to jest to antykwariusz.
Tak sobie myślę, że jednak nie każdy może otworzyć antykwariat. Przecież za panem stoi duże doświadczenie, trzeba wiedzieć, co warto kupić i za ile można sprzedać…
Jeśli ktoś bardzo lubi książki i ta idea prowadzenia antykwariatu podoba mu się, to jak najbardziej droga jest otwarta. Nie ma przecież żadnej uczelni, która by kształciła antykwariuszy. Musi wystarczyć codzienna praca i codzienne zdobywanie doświadczenia. Pod koniec 2020 roku było takie smutne wydarzenie, że zmarł właściciel antykwariatu Gryf – Paweł Juzwa. Legenda warszawskiego rynku antykwarycznego. Nagle, z dnia na dzień, jego syn, dwudziestoparoletni mężczyzna, który zupełnie nie miał takich ambicji i pomysłów na życie, stał się antykwariuszem. Odwiedził mnie zresztą kilka dni temu i przyznał, że coraz bardziej to mu się podoba, ma swoje pomysły i chce antykwariat utrzymać.
Antykwariusze często biorą udział w targach, gdzie prezentują swoją ofertę. Czy Antykwariat Zakładka będzie się wystawiał na targach?
Na razie skupiam się na sprzedaży w lokalu i w sklepie internetowym. Mam doświadczenia związane z targami i kiermaszami i wiem, że to jest zwykle duży wysiłek organizacyjny, a ponieważ prowadzę antykwariat sam, to raczej nie będę w najbliższym czasie decydował się na taki udział. Warszawskie targi czy Targi Książki Historycznej – dwie, moim zdaniem, najbardziej atrakcyjne imprezy wystawiennicze – trwają cztery dni, ale dla sprzedawcy to jest co najmniej tydzień pracy. To duże wyzwanie dla antykwariusza.
Czy środowisko księgarskie i antykwaryczne powinno mieć swoją aktywną organizację?
Funkcjonuje Stowarzyszenie Księgarzy Polskich, ale jego członkowie to osoby w wieku emerytalnym. Mam natomiast doświadczenie – kilkuletnie i bardzo przyjemne – z nieformalną grupą pod nazwą Warszawski Kolektyw Księgarzy Kameralnych, która powstała z inicjatywy Ani Karczewskiej. Ona potrafiła nas zmobilizować, poznać ze sobą. Kolektyw tworzą głównie ludzie z młodszego pokolenia. Udało nam się zrobić kilka wspólnych imprez, ale najfajniejszy w tym jest aspekt towarzyski. Nie wiem, czy sformalizowane struktury są ważne. Mam do tego dystans. Przez to, że zajmuję się książką używaną, to jestem trochę z boku aktualnych problemów branży, widzę bolączki księgarń i je rozumiem. Ale do SKP nie planuję się zapisywać.
A jak to się w ogóle stało, że swoje życie związał pan z książkami?
Od dziecka bardzo lubiłem książki, ale gdy planowałem swoją edukację, a potem karierę zawodową, to nie wiązałem z książkami swojej przyszłości. Ukończyłem liceum o profilu humanistycznym, a potem poszedłem na politologię na Uniwersytet Warszawski. Przez parę lat byłem związany z instytucjami publicznymi, gdzie wykorzystywałem wiedzę zdobytą na studiach, ale jak to w takich instytucjach bywa, są one mocno związane z polityką. To jest karuzela. Nie chciałem się wiązać politycznie i przyszedł czas, że straciłem pracę. Ale już wtedy miałem pierwsze doświadczenia z Allegro, bo w ramach porządków domowych zacząłem sprzedawać książki, które mi zbywały. I tak powoli na nich zarabiałem. Gdy zawodowo zostałem na lodzie, to wiedziałem, że jakoś tymczasowo mogę zarobić na życie przez sprzedaż internetową książek. Na tyle mi się to spodobało, i na tyle dobrze mi szło, że założyłem działalność gospodarczą. Później spędziłem 12 lat w Antykwariacie Kwadryga i teraz ponad pół roku w Antykwariacie Zakładka.
(s. 4-6)